zdrowe trufle

Jedno z piękniejszych wspomnień mojego dzieciństwa to pokój wujka Ryśka, wypełniony pudłami  kokosowych Rafaello,  lepiących usta cukierków Cadbury z czekoladą w środku, równymi rządkami Kinder czekolad i wagonami gum Orbit. W latach dziewięćdziesiątych wujek handlował tymi skarbami, a jego synowie mieli wręcz nieograniczony dostęp do tych słodkości.

Zawsze gdy przyjeżdżałam do nich w odwiedziny, marzyłam o jednym: zajrzeć do TEGO pokoju, poczęstować się pysznościami. Nie mogłam zrozumieć, jak kuzyni mogą żyć ze świadomością tej szafki i nie zaglądać do niej co pięć minut. Nie rozumiałam, że dostęp do słodyczy sprawił, że nie mieli na nie ciągłej ochoty. Ja, dziecko z limitowanymi słodyczami (na codzienne zażeranie Rafaello nie było nas stać, no a pozostałe słodkości mama nam reglamentowała ze względów zdrowotnych; słodycze w domu się pojawiały, ale nie było ich ciągle), rzucałam się na nie jak wygłodniały tygrys. Potrafiłam zjeść całe pudełko Rafaello czy duże opakowanie Kinder czekolady na raz i wcale nie było mi mdło. Swoją drogą, to jedne z nielicznych kupnych słodyczy, które lubię do dzisiaj (sorry, zjem czasem coś innego niż domowej roboty jagodzianki i ciasteczka owsiane).

co do lunchboxa

Po wakacyjnym rozleniwieniu weszliśmy we wrzesień, zupełnie inny niż poprzednie, bo Olek poszedł do przedszkola. Przymusowe pobudki o 6:45 (w sumie całkiem cieszą, bo łatwiej zorganizować sobie dobrze dzień), przygotowanie pudełek z jedzeniem dla Tomka (Olek je w przedszkolu, czego mu bardzo zazdroszczę, bo nie ma nic lepszego niż obiadki przedszkolne!), ubieranie i wyprawianie ekipy to nasza nowa codzienność.