Dzisiaj nie mam dla Was przepisu, a link do mojego świeżutkiego, pachnącego nowością, portfolia fotograficznego – klik. Zabierałam się zań kawał czasu, ale chyba dopiero teraz poczułam, że mam co pokazać. Prace, z których jestem zadowolona i uznałam za godne portfolia, w większości powstały na przestrzeni ostatniego półtora roku.

Oczywiście rozwijam się, odkąd zaczęłam robić zdjęcia. Moje początki to nieudolne, nieapetyczne fotki jedzenia, często wykonane w kiepskim oświetleniu (żółte światło lampki nocnej? proszę bardzo! – klik). O moich pierwszych zdjęciach można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że były udane czy apetyczne – przejrzyjcie archiwalne  wpisy z Truskawek. Ale nie wstydzę się ich. Podchodzę do nich z czułością, jak do koślawych rysunków z dzieciństwa czy opowiadań z podstawówki. To dowód mojego rozwoju. Niektórzy blogerzy lubią zamieniać stare, nieudane zdjęcia na te nowe – ja tego na pewno nie zrobię, bo blog to dla mnie cała ścieżka, którą kroczę przez ponad dekadę. Usuwanie tych starych zdjęć jest dla mnie jak niszczenie portretów z przeszłości, gdy nie podobał mi się swój ubiór, uczesanie czy pryszcz na czole.

ratatouille

Na początku studiów (koszulka z juwenaliów, którą noszę do dzisiaj, przypomina mi bolesny fakt, że działo się to ponad 10 lat temu) mieszkałam nieopodal ryneczku oliwskiego. To było wspaniałe, bo w każdej chwili mogłam się wybrać po świeże warzywa i owoce. Na Morenie, gdzie teraz mieszkam, brakuje mi targu, możliwości wyskoczenia po pyszne malinówki albo cukinie sprzedawane przez działkowicza w słomkowym kapeluszu. Zamiast tego mam do dyspozycji dobrze zaopatrzony warzywniak. No ale to tylko warzywniak, nigdy nie zastąpi targu.