W szał zakupów wpadam zwykle późną wiosną, a kończę go późną jesienią. I wcale nie jest on związany z wyprzedażami w centrach handlowych (kupowania ciuchów szczerze nie cierpię i unikam jak mogę). To okres, kiedy targowiska są wręcz obrzmiałe od warzyw i owoców, a ja nie wiem, co wpakować do torby. W rezultacie wracam z podwójną ilością zakupów, no bo jak nie kupić litra jagód, kiedy te kosztują osiem złotych albo kilograma wiśni, gdy te „stoją” po szóstkę?!
W zaawansowanej ciąży podwójnie miło robić zakupy (pod warunkiem, że się ich nie dźwiga), bo co drugi sprzedawca dorzuca coś do koszyka. Biorę pięć małych cukinii, sztuka kosztuje złotówkę – pan dwie daje mi „w gratisie”. Druga dorzuca do woreczka cztery ogórki małosolne i pomidora, „bo ma dużo potasu, a w ciąży to rzecz niezbędna”, trzecia daje pęczek pietruszki.
Wracam do domu i planuję jadłospis na najbliższych kilka dni. Czereśnie zjemy jak zwykle nieprzetworzone, bo takie przecież są najlepsze, cukinie zamarynuję w czosnkowej oliwie, z pomidorów będzie panzanella i zupa, itp., itd. Nie wymyślam nowych dań, chcę nasycić się moimi ulubionymi klasykami, z których większość kiedyś już tu pokazywałam.
Pomyślałam sobie, że przypomnę jedne z moich ulubionych sezonowych pozycji z wykorzystaniem cudowności sezonu (po kliknięciu w nazwę potrawy, przechodzicie do wpisu jej poświęconego). Taka mała sezonowa ściągawka.

Jagody: a więc maślane jagodzianki albo jagodzianki mojej mamci. I jeszcze pierogi!
Pomidory: obłędna panzanella (toskańska sałatka) albo zupa pomidorowa babci Ani.
Bób: bób z pangrattato (chrupką posypką), „hummus” z bobu albo zielona pasta, którą uwielbiam!
Fasolka: zielona sałatka.

W dzieciństwie oddawałam się długim rozmyślaniom, jakie są moje ulubione owoce i warzywa. O podium walczyły zawsze truskawki i arbuzy oraz pomidory i ogórki (nietrudno dostrzec podobieństwo tych dwóch grup). Jeśli chodzi o warzywa, długo wygrywały chrupiące, małe ogórki o krokodylej skórze, z owocami miałam problem, choć raczej składałam się ku arbuzowi.
Dzisiaj bez wahania mogę powiedzieć, że ze wszystkich warzyw i owoców najbardziej kocham pomidory. Oddam za nie wszystkie arbuzy i ogórki świata, a nawet (choć z bólem) truskawki. Kocham pękate pomidory malinowe, obezwładniające zapachem, smakiem i kolorem bawole serca, słodkie różnokolorowe pomidorki koktajlowe… W sezonie moim najczęstszym śniadaniem jest pomidor skropiony oliwą, z odrobiną soli, pieprzu, octu balsamicznego i bazylii, czasem lubię zjeść go z pokrojonym w kostkę ogórkiem małosolnym i śmietaną (nie oszukujmy się, nie ma co dodawać jogurtu, nigdy nie zastąpi gęstej, kwaśnej śmietany, która jest w stanie udźwignąć smak ogórka i pomidora), jak za czasów dzieciństwa. Niekiedy daję się skusić na jajecznicę z pomidorami albo szakszukę lub grzankę z pokrojonymi w kosteczkę pomidorami o aromacie bazylii, oliwy i czosnku.
Dzień bez pomidorów to dzień stracony. A kiedy nadchodzi pomidorowa pełnia, podpiekam, suszę, miksuję, by delektować się szeregiem pomidorowych dań. Zupy, sosy, makarony, grzanki z suszonymi pomidorami, słodkie pieczone pomidorki koktajlowe… Kilka miesięcy temu obawiałam się, że ciąża odbierze mi ochotę na pomidory, na szczęście tak się nie stało, wręcz przeciwnie – wydaje mi się, że mój głód pomidorów wzrósł.
***
Dzisiaj chcę podzielić się niezwykle prostym przepisem. Zawsze, kiedy mam takowy opublikować, zastanawiam się, czy to ma sens – w gąszczu skomplikowanych receptur, nietypowych połączeń smakowych,  proste rzeczy śmierdzą banałem. Ale potem okazuje się, że to, co dla mnie banalne i oczywiste, dla innego jest wielkim odkryciem i wchodzi do stałego repertuaru. To dla mnie największy zaszczyt.
A więc dzisiaj zapraszam na pomidorówkę babci Ani, do zrobienia w sezonie pomidorowym, wyłącznie z najsłodszych, najdelikatniejszych, najpyszniejszych pomidorów, broń boże z zapuszkowanych, kupnych kwasów!
Pomidorowa w pełni sezonu nie potrzebuje wielu dodatków, wręcz przeciwnie, wg mnie ona traci, jeśli mocno zakłócimy smak. Dlatego nie polecam przygotowywać jej na wywarze warzywnym, a już na pewno nie mięsnym (ten smak drobiu w tle…). Wystarczy masło i młoda cebulka, nic więcej! Gotową zupę babcia zawsze doprawia śmietaną kremówką, która nadaje jej aksamitności i potęguje delikatność, ale dobrze sprawdza się tu również kwaśna śmietana. Ideałem jest podać to danie z lanymi kluseczkami, ale moje lenistwo sprawia, że podaję ją z grzankami albo nawet bez żadnych dodatków.
Ta pomidorówka może stanowić cudowną bazę do dalszych kombinacji smakowych. Najlepiej dorzucać do niej dodatki już na talerzu, po rozlaniu zupy. Ja lubię ją podawać z:
– kilkoma łyżeczkami bazyliowego pesto
– uprażonymi płatkami migdałowymi
– odrobiną pokruszonego sera feta (słodycz pomidorów kontra słoność fety – cudowne!)
– czarnymi oliwkami z kaparami i świeżą bazylią
– podsmażonymi z czosnkiem krewetkami.
Dopóki są pomidory, dopóty możemy szaleć!
SEZONOWA POMIDOROWA BABCI ANI
1 kg najlepszych, najsłodszych, miękkich, dojrzałych  pomidorów 
ok. 2 szklanki wody
1 młoda cebula
2 łyżki masła
ok. 100 ml kremówki lub kwaśnej śmietany
Cebulę kroję w piórka. W dużym garnku o grubym dnie roztapiam masło, dodaję cebulkę, solę ją i duszę, aż zmięknie.
W tym czasie pozbawiam skórki pomidory (w tym celu nacinam ich skórkę, umieszczam je w dużej misce, zalewam wrzątkiem i po minucie odcedzam, obieram ze skórki i pozbawiam szypułek). Pomidory kroję w mniejsze części i dodaję do cebuli, dusząc kilka minut. Następnie zalewam je wodą (powinna przykryć warstwę warzyw), solę i gotuję pod przykryciem do miękkości.
Zestawiam z ognia, miksuję na gładką masę, doprawiam odrobiną pieprzu (i soli, jeśli trzeba). Jeśli zupa jest za gęsta, można dodać do niej wody. Najpyszniejsza jest z lanymi kluseczkami.
Uwagi: 
1. Tę zupę rozłożyłam na czynniki pierwsze powyżej.
2. Inne pomidorówki, które zajadamy:
– zupa z pieczonych pomidorów z zielonym środkiem (klik)
– gazpacho (klik)
– Rodowa Czosnkowa (klik).
* to obecnie takie modne słowo, choć dla mnie w wydaniu restauracyjnym łączy się często również z pozbawieniem potrawy smaku;
Ciężko mi się przejść obojętnie obok pudełeczka agrestu w warzywniaku, w sezonie kupuję go przynajmniej raz. W zasadzie zawsze robię to bardziej z sentymentu niż z realnej chęci. Kwaśne kulki kojarzą mi się, a jakże, z dzieciństwem, ze zrywaniem agrestu z krzaczka na działce u dziadków, z ucieranym ciastem, które piekła babcia, z kompotem, który niekiedy pojawiał się na naszym stole.

Kiedy więc kupuję kolejną porcję agrestu, nie do końca wiem, co z nim zrobić. Nasuwają mi się proste rozwiązania: najchętniej zapiekłabym go w kruchym cieście (na wzór tego galette z jeżynami) albo ugotowała kompot. Jest jeszcze i proste, dobre ciasto jogurtowe, do którego wykonania potrzebujemy dwóch misek i maksymalnie 10 minut.
Tak więc piekę ciasto jogurtowe z zielonym agrestem, wspominając zieloną altankę na działce dziadków, wszystkie te ciepłe lipcowe popołudnia spędzone pośród krzaków malin, na trawie z książką, na leżaku ze słodkim pomidorem ze szklarni. Świat pachniał wtedy aksamitkami i pękami suszonego kopru zawieszonego u drzwi altany. Chrupało ogórki ze skórką, podkradało sąsiadom papierówki i żyło się tak prosto, w słodkiej nieświadomości przemijania.
fot. na dole – analogowa, ok. 1997 r.
CIASTO JOGURTOWE Z AGRESTEM
500 g mąki
2 łyżeczki sody oczyszczonej
600 g gęstego jogurtu, np. greckiego
160 ml oleju słonecznikowego
1 szklanka drobnego cukru do wypieków
1 duże jajko
1 cytryna – wyciśnięty sok + otarta skórka
ok. 1,5 – 2 szklanki agrestu
W misce mieszam olej, cukier, jajko, sok i skórkę cytrynową (do połączenia składników). Dodaję jogurt, mieszam (ręcznie, nie robotem). Dodaję przesianą mąkę i sodę, ponownie mieszam, do połączenia składników.
Formę o wymiarach 22×33 cm (albo większą) smaruję tłuszczem i wysypuję bułką tartą. Wylewam nań ciasto, wygładzam (jest dosyć gęste) i układam na powierzchni agrest. Piekę w 160 st. C. przez 50-60 minut, do suchego patyczka.
Przed podaniem posypuję cukrem pudrem.
Uwagi:
1. Przepis pochodzi z książki Doroty Świątkowskiej „Moje wypieki i desery”. Zmniejszyłam proporcje o połowę, piekąc ciasto w mniejszej blaszce.
2. W oryginale ciasto jest z morelami, a poza agrestem pasują tu również porzeczki (czerwona najlepsza), wiśnie, śliwki, rabarbar – ogólnie wszystko, co kwaskowate. Cukier puder na wierzchu jest nieodzowny! Przekrojone owoce układamy skórką do dołu, by nie puściły soku w ciasto.
3. Inne łatwe ciacha na oleju, z owocami, które znajdziecie u mnie na blogu (klik poniżej):
najprostsze ucierane z rabarbarem
razowe ucierane z rabarbarem
śliwkowe ucierane Anny Applebaum-Sikorskiej.