Barszcz biały na zalewie z ogórków kiszonych
Kto by pomyślał, że będę zbierać się do tego wpisu blisko rok! Blogi pokrywa warstwa kurzu, ale jednak to chyba na nich nadal najłatwiej znaleźć jakiś przepis –
Czytaj dalejKto by pomyślał, że będę zbierać się do tego wpisu blisko rok! Blogi pokrywa warstwa kurzu, ale jednak to chyba na nich nadal najłatwiej znaleźć jakiś przepis –
Czytaj dalejOstatnimi czasy sporo się u mnie dzieje. Do najprzyjemniejszych wydarzeń należy moja rozmowa z Basią w jej podcaście “Z pełnymi ustami”, która spotkała się z Waszym ciepłym przyjęciem.
Czytaj dalejUwielbiam mazurki! To moje ulubione wielkanocne ciasta, bo mają wszystko, co lubię najbardziej: warstwę kruchego ciasta, słodkie nadzienie i można się pobawić przy ich dekoracji.
Czytaj dalejWegebowl to pomysł na szybki i bardzo satysfakcjonujący obiad. Przygotowanie go zajmuje mi jakiś kwadrans, w porywach dwadzieścia minut. Kluczowe składniki mojej miseczki to warzywny element chrupiący –
Czytaj dalejArtykuł powstał dla Pomorskie Prestige – więcej zdjęć znajdziecie tutaj, KLIK.
W 1919 roku Bronisław Kubicki w ?Gazecie Gdańskiej? ogłosił:
Szanownych rodaków miasta Gdańska i okolicy uwiadamiam uprzejmie, iż dnia 25 stycznia otworzyłem RESTAURACYJĘ z codziennym koncertem. Mojem zamiarem jest rzetelna usługa. O łaskawe poparcie prosi z szacunkiem Bronisław Kubicki. Gdańsk, Am brausenden Wasser 5.
Restauracja Kubicki to już legenda. Jak przystało na miłośniczkę kulinarnej przeszłości, muszę odwiedzić ten ważny punkt na mapie kulinarnej Gdańska! Robię to sto lat później od ogłoszenia w “Gazecie Gdańskiej”. Restauracja Kubicki która mieści się w jednym najładniejszych zakamarków turystycznej części Gdańska, przy ulicy Wartkiej. Niegdyś nieco na uboczu, na końcu Długiego Pobrzeża, dzisiaj obok lokalu znajduje się kładka i w pełni sezonu codziennie przewijają się tu wielkie ilości turystów. Dlatego wolę odwiedzać to miejsce, gdy robi się nieco spokojniej, a stary kasztanowiec rosnący naprzeciw lokalu już dawno zgubił brązowe liście.
Tydzień na Sycylii to chyba moje najpiękniejsze wakacje w życiu. Może dlatego, że po raz pierwszy bez dzieci, a więc bez kierowania się szklakiem placów zabaw i bolących nóżek. Może dlatego, że jak nigdy dotąd, potrzebowałam słońca i ucieczki od zgniłej polskiej szarości końca roku. Może dlatego, że Sycylia okazała się być piękna i bezpretensjonalna, pełna wspaniałego jedzenia, oszałamiających widoków i – to dziwne, ale tak to czułam – prowizorki, która nadawała temu pięknu elementu swojskości.
Spędziliśmy tu siedem dni, z czego sześć noclegów w na północy, w Castellammare del Golfo, uroczej nadmorskiej miejscowości. Poza sezonem Castellammare zastyga i pojawiają się tu wyłącznie swojacy, co bardzo mi odpowiadało. Gdy wyczułam rytm sjesty i życia miasteczka (od 13.30 do 16:00 wszystko zamknięte!), zaczęłam czuć się tu jak u siebie. Zadziwiające, jak łatwo można przyzwyczaić się do widoku morza z okna, do jego wieczornego szumu i granatów zwisających z drzew.
Ale przejdźmy do najważniejszej części wakacji: co jeść na Sycylii?
Zacznę od początku. Dzień rozpoczynałam od kawy na tarasie z widokiem na morze. Potem spacer do centrum Castellammare na poranne cappuccino (1,5 euro) i cannolo (2 euro) – ja, arancini – Tomek. Cannoli to słodkie rożki z ciasta przypominającego trochę nasze faworki, ale grubszego, wypełnionego słodkim kremem na bazie ricotty. Przed Sycylią próbowałam ich kilka razy, ale nie zrobiły na mnie wrażenia, tutaj smakowały obłędnie!
W moim prywatnym rankingu pierniczkowym od laty wygrywają lebkuchen, norymberskie pierniczki z miętowym lukrem. Przepis od lat niezmiennie ten – klik. Ale z lebkuchen jest jeden problem: ciężko je ładnie ozdobić. Dlatego dla dzieci od dwóch lat wypiekam te ekspresowe, satysfakcjonujące pierniczki, które zachowują kształt, pięknie pachną i są idealne do ozdabiania – klik po przepis.
Co roku marzy mi się też ciasteczkowy maraton. Chciałabym upiec kilka rodzajów ciasteczek, od migdałowych księżyców, przez czekoladowe popękańce, na tych z marmoladowym oczkiem kończąc. Ułożyć je w kremowych papilotkach i zamknąć w ślicznej blaszanej puszce. Po czym strzepnąć mąkę z wykrochmalonego fartuszka i zasiąść w fotelu z filiżanką gorącej czekolady.
Rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Kupny domek z piernika czeka już ponad tydzień, aż dokupię do niego lukry do ozdoby, w salonie próbuję przedrzeć się do wieszaka z zalegającym praniem, ale przeszkadzają mi w tym porozrzucane puzzle i książki, a zamiast wąchać choinkę, spoglądam na pileę, która właśnie traci liście.
Copyright Strawberries from Poland, 2017