Materiał przeznaczony dla osób po wyżej 18 roku życia.

Wpis powstał we współpracy z Pomorskie Prestige. Autopromocja 🙂

piwo jopejskie

W centrum Gdańska, tuż obok dworca centralnego, znajduje się miejsce, które powinien znać każdy szanujący się miłośnik piwa. Mowa o browarze PG 4, do którego warto zajrzeć z wielu powodów.

Po pierwsze, aby zobaczyć, jak odrestaurowano zabytkowe budynki przynależące do Dworca Głównego, które przez lata stały puste, a teraz nabrały blasku i tętnią życiem. Warto odwiedzić to miejsce, aby spróbować kuchni szefa Krzysztofa Sobierajskiego, stanowiącej mariaż klasyki z nowoczesnością. Po trzecie i najważniejsze, by zapoznać się z szeroką ofertą niepowtarzalnych piw warzonych w tym miejscu pod czujnym okiem piwowara Johannesa Herbega.

O szczegółach kulinarnej wycieczki do PG 4 napisałam na stronie Pomorskie Prestige – klik – tutaj skupię się na największym skarbie browaru. W browarze PG4 od kilku lat warzone jest bowiem słynne piwo jopejskie. Ten niezwykły trunek to owoc długich prac piwowara Johannesa, któremu udało się odtworzyć oryginalną recepturę na trunek, który produkowano w Gdańsku od czternastego wieku (a robił to ponoć sam Jan Heweliusz).

Artykuł powstał dla Pomorskie Prestige – więcej zdjęć znajdziecie tutaj, KLIK.

W 1919 roku Bronisław Kubicki w ?Gazecie Gdańskiej? ogłosił:

Szanownych rodaków miasta Gdańska i okolicy uwiadamiam uprzejmie, iż dnia 25 stycznia otworzyłem RESTAURACYJĘ z codziennym koncertem. Mojem zamiarem jest rzetelna usługa. O łaskawe poparcie prosi z szacunkiem Bronisław Kubicki. Gdańsk, Am brausenden Wasser 5.

Restauracja Kubicki to już legenda. Jak przystało na miłośniczkę kulinarnej przeszłości, muszę odwiedzić ten ważny punkt na mapie kulinarnej Gdańska! Robię to sto lat później od ogłoszenia w „Gazecie Gdańskiej”. Restauracja Kubicki która mieści się w jednym najładniejszych zakamarków turystycznej części Gdańska, przy ulicy Wartkiej. Niegdyś nieco na uboczu, na końcu Długiego Pobrzeża, dzisiaj obok lokalu znajduje się kładka i w pełni sezonu codziennie przewijają się tu wielkie ilości turystów. Dlatego wolę odwiedzać to miejsce, gdy robi się nieco spokojniej, a stary kasztanowiec rosnący naprzeciw lokalu już dawno zgubił brązowe liście.

Cannoli

Tydzień na Sycylii to chyba moje najpiękniejsze wakacje w życiu. Może dlatego, że po raz pierwszy bez dzieci, a więc bez kierowania się szklakiem placów zabaw i bolących nóżek. Może dlatego, że jak nigdy dotąd, potrzebowałam słońca i ucieczki od zgniłej polskiej szarości końca roku. Może dlatego, że Sycylia okazała się być piękna i bezpretensjonalna, pełna wspaniałego jedzenia, oszałamiających widoków i – to dziwne, ale tak to czułam – prowizorki, która nadawała temu pięknu elementu swojskości.

Spędziliśmy tu siedem dni, z czego sześć noclegów w na północy, w Castellammare del Golfo, uroczej nadmorskiej miejscowości. Poza sezonem Castellammare zastyga i pojawiają się tu wyłącznie swojacy, co bardzo mi odpowiadało. Gdy wyczułam rytm sjesty i życia miasteczka (od 13.30 do 16:00 wszystko zamknięte!), zaczęłam czuć się tu jak u siebie. Zadziwiające, jak łatwo można przyzwyczaić się do widoku morza z okna, do jego wieczornego szumu i granatów zwisających z drzew.

Ale przejdźmy do najważniejszej części wakacji: co jeść na Sycylii?

Rogalik z kremem pistacjowym

O poranku – co do cappuccino?

Zacznę od początku. Dzień rozpoczynałam od kawy na tarasie z widokiem na morze. Potem spacer do centrum Castellammare na poranne cappuccino (1,5 euro) i cannolo (2 euro) –  ja, arancini – Tomek. Cannoli to słodkie rożki z ciasta przypominającego trochę nasze faworki, ale grubszego, wypełnionego słodkim kremem na bazie ricotty. Przed Sycylią próbowałam ich kilka razy, ale nie zrobiły na mnie wrażenia, tutaj smakowały obłędnie!