Wiosna to najpiękniejszy czas w kuchni. Wymęczona przednówkową monotonią smaków, z ulgą porzucam zimowe zapasy, teraz liczy się zieleń, lekkość i chrupkość!

Moje pierwsze kulinarne skojarzenie z wiosną: nowalijki! Chrupiące rzodkiewki, jędrne ogórki i pachnący szczypiorek to najlepsze, co przynosi ta pora roku. Marcin Gładczuk, szef kuchni gdańskiej restauracji Spożywczy Food & Drinks, ciekawie wykorzystuje nowalijki w swoich daniach. Klasyczny gzik (twaróg z dodatkiem cebulki i rzodkiewki) trafia do pierogów. Śledź pod pierzynką przechodzi wiosenny lifting – otula go warstwa twarożku i świeży ogórek. Rzodkiewki w Spożywczym można zjeść na surowo i w wersji ostrych pikli, które lądują w pysznej kanapce z kurczakiem i małosolnymi szparagami.

Pracowałam ostatnio nad ciekawym materiałem dla Pomorskiej Organizacji Turystycznej – razem z różnymi szefami kuchni rozmawialiśmy o nowalijkach. Najbardziej utkwiła mi w głowie rozmowa z Rafałem Koziorzemskim z sopockiego Fishermana, który powiedział, że jego nowalijki to rośliny, które jako pierwsze może zebrać na łące czy w lesie. Nigdy nie patrzyłam na nie w ten sposób, szłam oklepaną ścieżką i łączyłam je z pierwszym szczypiorkiem, rzodkiewką czy ogórkami. A przecież młode listki pokrzywy, dziki szczypiorek, czosnek niedźwiedzi czy podagrycznik to rasowe nowalijki! 

Bardzo lubię zbierać dzikorosnące rośliny, daje mi to poczucie większej więzi z naturą. Czuję się bardziej zakorzeniona w świecie przyrody, a świadomość, że umiem rozpoznać sporo jadalnych gatunków to dla mnie jedna z fajniejszych supermocy. Dlatego każdego zachęcam do spacerów po dzikich zakątkach (ja w Gdańsku mam kilka ulubionych “dzikich” połaci) i własnych zbiorów. Jeśli chodzi o dzikie nowalijki, najłatwiej jest chyba z pokrzywą.

Pozna ją każdy laik – po zapachu i kształcie, a jeśli pojawią się jakiekolwiek wątpliwości, czy to pokrzywa, wystarczy zerwać ją gołymi rękami i nabierzemy pewności. O zbiorze pokrzywy pisałam tutaj – klik. Tutaj dzieliłam się przepisem na kluseczki z pokrzywą (ten przepis mi się przyśnił!) – klik.

Dzisiaj mam kolejny prosty przepis na wykorzystanie młodej pokrzywy: to guacamole z pokrzywą. W zanadrzu mam jeszcze jeden pokrzywowy przepis na coś pysznego, powrócę z nim niebawem. Tymczasem awokado w dłoń!

Ta historia miała zamknąć się w instagramowym okienku. Stwierdziłam jednak, że zasługuje na więcej niż ulotny kafelek. Kilka lat temu stałam się posiadaczką zeszytu z przepisami ciotki Loli. Jego historię opisałam tutaj – klik. Podczas spotkania wielkanocnego panna Lola wróciła!

Zaczęło się od tej fiszki, która zawieruszyła się między starymi fotografiami i legitymacjami. Na pożółkłym skrawku papieru napisano: “takie nóżki to majątek”. Adorator złożył karteczkę na pół i – jak przypuszczam – niepostrzeżenie wrzucił ją do kieszeni lolinego płaszcza. Albo podrzucił Loli podczas rady pedagogicznej (o tym zaraz). Widzę, jak Lola czyta wiadomość i próbując zapanować nad rumieńcem, zachowuje kamienną twarz. A amant uśmiecha się delikatnie spod wąsa, spoglądając to na zgrabne nóżki, to na ich posiadaczkę.

Tak to widzę. Dopowiedziałam sobie nawet, jak ów amant wygląda, bowiem na przedwojennym zdjęciu panna Lola (szałowo ubrana, nota bene) kroczy w towarzystwie młodzieńca z wąsem i jakiejś koleżanki. Podejrzewam, że to koledzy ze studiów, a fotografię wykonano w przedwojennej Warszawie, gdzie Lola studiowała.

Panna Lola po lewej, a ten uroczy pan obok mógłby być tajemniczym “K.”

Wśród drobiazgów zachowała się też jej legitymacja studencka z dwiema pieczątkami ze stycznia i czerwca 1939 roku. Ta data jest jak ostatni centymetr ziemi przed przepaścią. I to zdjęcie jest jak ostatni słoneczny dzień przed wielką ciemnością, młodzi, ładnie ubrani ludzie mają w sobie jasność, energię, wiarę w przyszłość i tylko my znamy ciąg dalszy tej historii…

Ale wróćmy do tajemniczego amanta Loli. Jak napisałam wyżej, ja tylko dopowiedziałam sobie, jak on wyglądał. Prawda jest taka, że ta fiszka powstała po wojnie, gdy panna Lola już pracowała jako nauczycielka matematyki w jednej z trójmiejskich szkół.

Jak wynika z listów, autor również był nauczycielem. Charakter pisma na karteczce jest ten sam, co na dwóch liścikach, datowanych na 1947 i 1948 rok. Wszystkie materiały łączy też to samo poczucie humoru.

Orłowo 11.XII.47

Droga panno Lolu!

Ubiegłego roku nie winszowałem w ogóle, teraz ze spóźnieniem, na przyszły rok będzie “w samą porę”. Nie zaglądam do kalendarza i tylko przypadkiem dowiedziałem się o istotnym powodzie pieczenia chrustu i wizyty p. Lonki. Bęcwał taki ze mnie, że w tych warunkach nie warto w ogóle przyjmować od takiego człowieka życzeń.

Na wszelki jednak wypadek składam je: niech się wszystkie Pani wojny kończą zawsze dobrze, a serce Pani “niech się uspokoi” – jak się mówi przy wróżeniu. Serdeczne pozdrowienia, K.

Już w styczniu spływa kolejny uroczy liścik:

Gdynia, Orłowo, 6.I.1948

Wielce Szanowna i Miła Pani.

Po długich wahaniach zdecydowałem się na ten bal Ponieważ jednak muszę wrócić o 12-tej, chcę pójść wcześniej. Wpadnę po Panią o 9-tej, lecz może lepiej będzie, jeśli Pani stowarzyszy się z jakąś matroną, jako że nie wiadomo, czy nauczycielom uchodzi przychodzić parami. Ja w każdym razie wstąpię, a gdybym Pani nie zastał, spotkamy się na “balu”.

Drżę z emocji, jak będę się bawić…

Koleżeńskie pozdrowienia, K.

Niestety to ostatni, jaki znalazłam w papierach Loli, więc nie wiem, jak ten flirt się rozwinął. Wiem natomiast, że na pewno miał swój koniec, bo Lola pozostała panną do bardzo późnego wieku, wyszła za mąż po 50-tce. Ale to już w tej historii nieistotne. Zatrzymujemy się w myślach na tym balu, na który się wybierają i zastanawiamy się, ile utworów razem przetańczyli.

Bo że zatańczyli razem, to pewne.

PS Pisząc o przedwojennej pannie Loli nie sposób wspomnieć o współczesnej pannie Loli, którą mam przyjemność znać 🙂 Klik – cynamonowy świat Loli czeka!