Decyzję o tym, co na obiad, podjęłam szybko- od dawna chodziła mi po głowie (po języku:) sałatka z orzechami włoskimi i cukinią. Niestety, w „moim” warzywniaku cukinii już nie było, miła pani poinformowała mnie, że obecnie mogę dostać tylko cukinię z eksportu. Postawiłam więc na krajowe produkty i kupiłam wielkiego kabaczka. Smakuje inaczej, ale według mnie dobrze się sprawdza, choć słodkiej, delikatnej cukinii nic nie zastąpi. Poczekamy do wiosny…

Sałatka z orzechów włoskich i kabaczka/cukinii

Przepis na tę sałatkę pochodzi z galerii.

400 g młodaej cukinii ( juz już pisałam, zastapiłam ja kabaczkiem, choć cukinia jest o wiele lepsza) 100 g orzechów włoskich 2 ząbki czosnku 2 łyz. soku z cytryny 1/2 łyz. miodu 160 ml jogurtu naturalnego 4 łyż. oliwy koperek sól, pieprz, słodka papryka

Kabaczka myję, obieram, ścieram na tarce warzywnej. Czosnek, koperek, orzechy siekam. Przesmażam kabaczka z czosnkiem na dwóch łyżkach oliwy. Dodaję orzechy i koperek. Z jogurtu, miodu soku z cytryny i pozostałej oliwy robię sos. Polewam nim sałatkę.

Następnym razem zrezygnuję z dodatku papryki, bo jej smak kompletnie mi nie pasuje.

Sobotni poranek, orzechowy weekend czas zacząć.

Po kawie, po lekturze GW, zabrałam się do najmniej przyjemnej czynności- łupania orzechów włoskich.

Przeżyłam. Stos łupinek piętrzy się na stole. Muszę uważać, by nie zjeść wszystkich orzechów od razu…

A w nowym numerze ELLE też orzechowo!

Wczorajsza wyprawa do Bomi po świeżą bazylię, parmezan i piniole zakończyła się powodzeniem, co oznaczało, że w końcu zrobię prrrrawdziwe pesto genovese. Dotychczas trudno dostępne i- nie ukrywajmy- drogie orzeszki pinii zastępowałam przyprażonymi pestkami słonecznika, często także rezygnując z parmezanu (po wielu modyfikacjach moją studencką wersję sosu mogę już nazywać tylko sosem a’la pesto).

Jednak dziś nie zadowalają mnie półśrodki. Na kuchennym blacie leżą więc:

– ok. 1/3 szklanki startego parmigiano reggiano (na tej stronie znalazłam kilka ciekawych wiadomości na jego temat),
– garstka podpieczonych pinioli (strasznie podoba mi się ta nazwa),
– oliwa (ok.1/2 szklanki), 1 mały ząbek czosnku i
– duży pęk bazylii (1 doniczka z tej, którą kupuję w marketach), której zieleń stanowi piękny kontrast w zestawieniu z widokiem zza okna.

Jak już pisałam, chcę prrrrawdziwego pesto, dlatego wszystkie suche składniki sosu (oprócz sera) ucieram w moździerzu. Pod koniec dodaję do niego oliwę i ser. W ten sposób smaki przenikną się nawzajem, tworząc idealną całość.
Z podanej porcji wychodzi jakieś pół słoiczka sosu.

Właściwie mogłabym na tym poprzestać i bezwstydnie wyjeść pesto prosto z miski, ale powstrzymuję się i gotuję makaron. Dziewięć minut to wieczność, gdy obok leży miseczka aromatycznego sosu…

Jamie Olivier w swoich książkach proponuje jeszcze jeden dodatek do pesto: sok z cytryny. Wypróbuję następnym razem.
.