Barszcz biały na zalewie z ogórków kiszonych
Kto by pomyślał, że będę zbierać się do tego wpisu blisko rok! Blogi pokrywa warstwa kurzu, ale jednak to chyba na nich nadal najłatwiej znaleźć jakiś przepis –
Czytaj dalejKto by pomyślał, że będę zbierać się do tego wpisu blisko rok! Blogi pokrywa warstwa kurzu, ale jednak to chyba na nich nadal najłatwiej znaleźć jakiś przepis –
Czytaj dalejOstatnimi czasy sporo się u mnie dzieje. Do najprzyjemniejszych wydarzeń należy moja rozmowa z Basią w jej podcaście “Z pełnymi ustami”, która spotkała się z Waszym ciepłym przyjęciem.
Czytaj dalejUwielbiam mazurki! To moje ulubione wielkanocne ciasta, bo mają wszystko, co lubię najbardziej: warstwę kruchego ciasta, słodkie nadzienie i można się pobawić przy ich dekoracji.
Czytaj dalejWegebowl to pomysł na szybki i bardzo satysfakcjonujący obiad. Przygotowanie go zajmuje mi jakiś kwadrans, w porywach dwadzieścia minut. Kluczowe składniki mojej miseczki to warzywny element chrupiący –
Czytaj dalejtak sobie zerkam na to brownie i widzę, że za bardzo je wtedy spiekłam; idealne brownies musi być wilgotne w środku, nie może mieć konsystencji murzynka; dlatego myślę, że 30 minut pieczenia ciasta w zupełności wystarczy; gdy wydaje nam się, ze brownie jest niedopieczone, odstawiamy je do zupełnego ostygnięcia – wtedy uzyska upragnioną konsystencję;
Brownies.
Brązowe cudo. Czekoladowa głębia, przetykana chrupiącymi orzechami i wilgotną żurawiną. Idealna na schyłek października, gdy powietrze staje się coraz bardziej kłujące, liście – zmoczone poranną wilgocią – przestają szeleścić, a słońce jest już tak powolne i ociężałe, że z trudem wyłania się zza gęstych chmur.
Najpierw jest zapach – intensywnie czekoladowy, wręcz hipnotyzujący. Tak musi pachnieć szczęście.
Potem jest dźwięk. Trzask, który rozlega się, gdy rozbijam widelczykiem chrupiącą powierzchnię ciasta, wywołuje we mnie równie przyjemne uczucia, co dźwięk rozbijania karmelowej skorupki creme brulee w Amelii.
Wreszcie nadchodzi smak. Co tu dużo mówić, jest doskonały! Nie potrzeba zbyt wielkiej fantazji kulinarnej, by ocenić połączenie czekolady, orzechów i żurawiny. Tu wszystko jest na swoim miejscu ? zaczynam od najmocniejszego, wiodącego smaku czekolady, by po chwili natknąć się na orzecha włoskiego, z którego chrupkością kontrastuje dopiero co napotkana, miękka, lekko kwaskowata żurawina.
Czyż to nie idealna sekwencja?
BROWNIES Z ORZECHAMI I ŻURAWINĄ (w oryginale z białą czekoladą i pomarańczą)
Podstawowy przepis pochodzi z ostatniego numeru Kuchni, jednak dużo namieszałam w kwestii dodatków.
Składniki:
– 150 g gorzkiej czekolady
– 5 jajek
– 20 dag cukru trzcinowego
– 10 dag cukru białego
– 10 dag masła
– 15 dag mąki
– 1 łyżeczka proszku do pieczenia
– 1 łyżka kakao
– 10 dag łuskanych orzechów włoskich
– opakowanie suszonej żurawiny
Czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej lub w mikrofalówce. Jajka łączymy z obydwoma gatunkami cukru, mąką zmieszaną z proszkiem do pieczenia i kakao. Dodajemy rozpuszczoną czekoladę i masło. Orzechy siekamy, wrzucamy do ciasta. Dodajemy żurawinę. Ciasto przelewamy do formy (25×25 cm) wyłożonej pergaminem. Pieczemy ok. 25-30 minut w temp. 180 st. C. Powinno być z wierzchu chrupkie, a w środku wilgotne.
Ciasto serwowałam na ciepło, wtedy mogłam się delektować zarówno smakiem, jak i zapachem.
Innym razem podałam brownies oblane likierem Bailey?s. Też pycha!
I wreszcie nadszedł moment, gdy i tę tęsknotę zamykam. Co prawda obecnie mam do dyspozycji aparat, który nie jest tak łaskawy dla dyletantów, co poprzedni, ale nieśmiało zakładam, że dobrymi chęciami i sensownymi słowami przyćmię niedoskonałości moich fotografii.
Dopiłam kawę i zakasuję rękawy.
Dzień dobry 🙂
Niedawno wróciłam z Helu. Półwysep tonął w szarości- nie wyłowiłam ani jednego promienia słońca. Szare były puste uliczki Helu, morze, niebo także w kłębach ciemnych chmur. Nie narzekam, lubię takie przebrzmiałe od melancholii dni.
Jako że pogoda mnie nie rozpieszczała (grudniowy truizm), ja porozpieszczałam podniebienie- do dziś wspominam smak pstrąga w miodzie i migdałach albo idealnie cieniowaną, aromatyczną kawę latte.
Dzisiaj kolejny dzień szarości. Pojawia się we mnie cień tęsknoty- zaczynam marzyć o śniegu.
Ale moje podniebienie marzy tylko o jednym: o wiośnie. Stąd w mojej miseczce cukinia (tak, jej smak to już tylko dalekie echo wiosny, ale zawsze to coś). I pietruszka.
łyżka masła (to mniej niż zalecała Nigella) łyżeczka oliwy 1 mała cukinia 1 ząbek czosnku (wyciśnięty przez praskę) 2 łyżki wina Marsala
10 g rodzynek (Nigella mówiła o sułtankach) 10 g pinioli (uprażonych na patelni) garść łazanek (nie mialam papardelle, a chciałam coś płaskiego, by ładnie współgrało z plasterkami cukinii) trochę świeżo startego parmezanu trochę posiekanej natki pietruszki ( Nigella jak zwykle poleca cały pęczek zieleniny- wg mnie taka ilość przysłania wszystkie inne smaki)
Makaron gotuję wg przepisu na opakowaniu. Na patelni rozgrzewam oliwę i masło, wrzucam pokrojoną w cienkie plasterki, lekko posoloną cukinię. Dodaje czosnek, wolno podsmażam do miękkości ( N. pisała, by warzywa dusic przez 45 minut w rondlu o grubym dnie).
W czasie, gdy cukinia się podsmaża, moczę rodzynki w podgrzanym winie (kilka minut), następnie wlewam je do cukinii i chwile podgrzewam, delikatnie mieszając. Całość doprawiam solą i świeżo zmielonym pieprzem.
Makaron delikatnie mieszkam z cukinią, posypuję uprazonymi piniolami, posiekaną natką pietruszki. Tuż przed podaniem posypuję parmezanem i cieszę się wiosennym kwadransem w tego grudniowego popołudnia.
Copyright Strawberries from Poland, 2017