W szare jesienne dni lubię długo chodzić w piżamie. Szurać kapciami i rozgrzewać dłonie kubkiem zielonej herbaty.

W deszczowy poranek ubieram różowy szlafrok i w czasie, gdy woda na herbatę się gotuje, uchylam firankę i śledzę wędrówki podwórkowych kotów.
Następnie udaję się do pokoju i włączam radio ? jego szum przebija się przez krople deszczu bębniące o parapet. Sięgam po kalendarz i zielonym długopisem wynotowuję rzeczy, które mam do zrobienia. Leniwie nadgryzam poranną prasę, myślę o śniadaniu, przywołuję swoje sny? Powoli, powolutku.

A potem przychodzi pora na kawę.

Jednak nim na stole pojawi się kubek z beżowym płynem, minie trochę czasu?

Bo najpierw muszę wybrać odpowiedni kubek ? z niewiadomych przyczyn tylko niektóre nadają się do kawy, np. w tym z żółtym dnem nigdy nie pojawi się choćby jej kropelka, za to ten kremowy przyjmie każdą ilość tegoż płynu.
Bo potem kubek ląduje w mikrofalówce ? muszę go podgrzać, by moja kawa miała idealną temperaturę.
Bo muszę odegrać scenę z ?Dnia Świra?, wsypując do kubka dwie łyżeczki kawy, dosypując dwa ziarenka, ujmując trzy, dodając cztery, odejmując pięć, dorzucając trzy? aż uzyskam ich idealną ilość.*
Bo po zalaniu jej wrzątkiem zaczynam odmierzać mleko. Upijam, dolewam, upijam, dolewam, aż kawa będzie miała idealną barwę. Musi być be-żo-wa. Nie brązowawa, nie kremowa, nie czarna, a właśnie beżowa. Czasem wyląduje w niej tyle mleka, że kawa wymaga dodatkowego podgrzania w mikrofalówce.
Bo kawa nie może być chłodna, ale nie powinna być wrząca, by nie powstał na niej okropny, brązowy kożuch oraz by nie straciła swojego pierwotnego smaku (z gorącym mlekiem mi nie smakuje).

Kawa wymaga oprawy.
W odróżnieniu od herbaty, lubię ją pić w samotności. Najlepiej smakuje mi ze świeżą gazetą, dobrą książką albo czystą kartką papieru, która ? w miarę, jak w kubku ubywa kawy ? zapełnia się rządkami liter.

Kawa bywa też dobrym kompanem dla kawałka czekolady. Nieźle współpracuje z gałką waniliowych lodów albo odrobiną słodkiego likieru.

Ale ciasta moja kawa nie lubi.
Ciasto jem w towarzystwie czarnej herbaty.

ŚLIWKOWO-GRUSZKOWY CHLEBEK GRYCZANY

(wg tego przepisu, ze znacznymi modyfikacjami; jak już kiedyś pisałam, ten chlebek to ciasto:)

Składniki:

3 duże jajka
1 i 1/3 szklanki mąki pszennej
2/3 mąki razowej
3/4 szklanki oleju
1/2 szklanki płatków gryczanych
1/2 szklanki brązowego cukru
1/4 szklanki zwykłego cukru
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody
1,5 łyzeczki mielonego imbiru
1 łyżeczka mielonego cynamonu
1/4 łyżeczki soli
1 szklanka obranych ze skórki, pokrojonych w kostkę gruszek
1 szklanka wypestkowanych, pokrojonych śliwek
1/3 szklanki pokrojonych w paseczki suszonych fig

Jajka roztrzepuję z olejem. W dużej misce mieszam składniki suche – mąkę, płatki gryczane, sól cukier biały i brązowy, proszek do pieczenia, sodę i przyprawy. Jajka z olejem wlewam do składników suchych i mieszam wszystko drewanianą łyżką. Dodaję skórkę śliwki, gruszki i figi. Mieszam (ciasto będzie dość gęste) i przekładam do wysmarowanej tłuszczem dużej keksówki.

Piekę około 1 h i 15 min., do suchego patyczka, w piekarniku nagrzanym do 180 stopni.

Uwagi:

1. ten chlebek już znacie, ale postanowiłam go Wam pokazać po raz drugi, ponieważ dokonałam w nim pewnych modyfikacji, dzięki którym wypiek jest zdrowszy niż pierwowzór. Połowę pszennej mąki zamieniłam na mąkę razową ? ciasto nie straciło na lekkości, więc nie należy się obawiać, że obecność mąki razowej sprawi, że nie urośnie.
Po drugie, zmniejszyłam ilość cukru. Ciasto nadal było słodkie, ale pozostanę przy takich proporcjach, bo znaczne zmniejszenie ilości cukru może sprawić, że wypiek straci chrupkość.

2. zmieniły się też dodatki: miejsce świeżych moreli zastąpiły śliwki i gruszki**, zaś figi wyparły suszone morele i rodzynki. Śliwki smakowały niemal identycznie, jak morele ? kwaskowate, wilgotne i delikatne w smaku, idealnie komponowały się ze słodkim ciastem. Gruszki wzbogacały słodycz, ale ze względu na swą miękkość nie były zdecydowanie mniej wyczuwalne. Dodatek suszonych fig był dziełem przypadku, bo akurat te owoce znajdowały się w kuchennej szafce.

3. jak już pisałam, pychota!

* na szczęście nie słodzę kawy, bo cały proces parzenia trwałby kilka minut dłużej 😉

** zarówno śliwki, jak i gruszki pochodzą z naszego sadu; większość śliwek trafiła do powideł korzennych, zaś garstka szczęśliwców wylądowała w tym pysznym chlebku;

PS zajrzała do mnie Nadim i zaprosiła po zeszyty 😉

Gdańsk przywitał mnie bardzo ciepło. Słońce przebijało się przez pozwijane liście kasztanów, ocieplając wąskie uliczki Wrzeszcza i nadając kolor starym kamienicom. Miałam ochotę na spacer po plaży, na zbieranie kasztanów i szuranie nogami w suchych liściach, ale obowiązki uniemożliwiły mi spełnienie swych zachcianek.

Po wniesieniu kilkunastu pudeł, toreb, walizek, dwóch dyń i wielkiego okrągłego stołu, zajęłam się rozpakowywaniem rzeczy. Mówiłam już kiedyś, że to lubię: po raz kolejny rozkładać książki na półkach, nadawać nowe miejsca starym rzeczom, odnajdywać się w świeżym miejscu i układzie. A potem biegać po sklepach w poszukiwaniu mydelniczki, ściereczek czy rozgałęziacza, myśleć nad kolorem narzuty na kanapę czy przestawiać żelazną miniaturę wieży Eiffela tak długo, by wreszcie znalazła swoje miejsce.

Pierwszą noc w nowym mieszkaniu świętowaliśmy butelką szampanskoje i paczką solonych paluszków. Pierwszej nocy śniły mi się śliczne zeszyty i czekolada, a więc to, co bardzo lubię. Poczytuję to za dobry znak. Na pierwsze śniadanie zjadłam truskawkowy kisiel. Na pierwszy obiad były ziemniaczki w mundurkach z odrobiną masła i fasolka szparagowa z bułką tartą.

Dziś nastał kolejny dzień w Gdańsku. Szarawy i chodny, bardziej przyziemny. Ze szczelin życia wypełzły tysiące drobiazgów, które należało pozałatwiać, aby żyło się lepiej. Uporawszy się z tym wszystkim, zaparzyłam kawę*, usiadłam przy stole i przy szmerze radia przejrzałam mój brulion z przepisami (ten pierwszy, najwcześniejszy).

Aha, a na śniadanie jadłam granolę**.

GRANOLA Z ORZECHAMI WŁOSKIMI I MIGDAŁAMI

(szkielet przepisu pochodzi z „Nigella Feasts”)

Składniki:

baza:

300 g płatków owsianych 100 g płatków pszennych (opcjonalnie) 150 ml jabłkowego, naturalnego soku 4 łyżki miodu 50 g brązowego cukru (dla osób preferujących słodszą granolę polecam zwiększyć ilość cukru o ok.10 g albo miodu do 6 łyżek) 3 łyżki oleju 2 łyżeczki cynamonu 1 łyżeczka mielonego imbiru ? łyżeczki soli

dodatki:

? szklanki migdałów, obranych ze skórki ? szklanki wyłuskanych orzechów włoskich ? szklanki ziaren słonecznika 1/2 szklanki ziaren sezamu 3 łyżki zarodków pszennych

Mieszam wszystkie składniki. Rozkładam na dużej blasze. Piekę 20 min. w 180 st. C.  Mieszam granolę i piekę kolejne 20 minut, w tej samej temperaturze (a jeśli płatki się za bardzo przypiekają, zmniejszam temperaturę do 170 st. C.).

Uwagi:

1. zastanawiałam się kiedyś, czemu służy sok w granoli. Po jednej spalonej porcji (bez soku) odpowiedź przyszła sama ? płyn zapobiega paleniu się cukru, a także sprawia, że płatki owsiane namiękają, a dopiero potem się przypiekają. Dzięki temu granola jest puszysta, a zarazem chrupiąca. Będąc przy cukrze: gdy po raz pierwszy piekłam granolę (wg przepisu Nigelli), nie zmieniałam ilości cukru, po czym okazało się, że jest o wiele za słodka. Podana przeze mnie ilość cukru daje lekką, nienatrętną słodycz. Jestem zdania, że lepiej jest dosłodzić ją suszonymi owocami albo innymi dodatkami, niż ładować w nią cukier, jednak wszystko to kwestia gustu.

2. w przepisie podzieliłam składniki na stałe i zmienne. Stałe stanowią szkielet granoli, zmienne to różne dodatki, które można miksować jak dusza zapragnie.

Moim numerem jeden na liście dodatków są migdały. Mają ładny kształt, a gdy się je przyrumieni, smakują i wyglądają jeszcze lepiej. Pysznie smakują także pozbawione skórki orzechy laskowe, kwaskowata żurawina albo drobno posiekane suszone śliwki, morele czy figi. Czasem dorzucam do granoli suszone banany. Po głowie chodzi mi też wzbogacenie jej o drobne kawałki czekolady. Kiedyś robiłam też granolę z kakaem.

3. najbardziej lubię ją z zimnym mlekiem. Jednakże frakcja niemlecznych w blogosferze jest naprawdę pokaźna, dlatego polecam granolę z jogurtem 🙂 Z resztą, co ja Wam będę mówić? Każdy wie, z czym się to je!

* w całkiem nowym i nieskończenie pięknym kubku z Duki – kupiłam dziś cztery, gdy skracając sobie drogę, przechodziłam przez centrum handlowe; kubek ma ?pogniecioną? fakturę, na zewnątrz jest biały, zaś jego wnętrze wypełnia żółtawa krakelura; wyobrażam go sobie w towarzystwie gorącej czekolady albo mleka z miodem;

** pieczoną jeszcze w P.;

Zanim przejdę do właściwej notki, chcę Wam baaaaardzo podziękować za wirtualne wsparcie i mnóstwo ciepłych słów, jakie otrzymałam od Was przy okazji egzaminu. Jak widać, Wasze słowa miały dużą moc : )

Czy słoneczna plaża to dobre miejsce na zamykanie pewnego rozdziału w życiu? Myślę, że tak, dlatego też dwa dni temu, tramwajem linii 6, udałam się na jelitkowską* plażę. Na miejscu zaopatrzyłam się w wodę mineralną i szesnastokartkowy zeszyt, po czym rozsiadłam się na moim szarym płaszczyku, tuż nad brzegiem morza.

Przymknęłam oczy i oddałam się jednostajnemu szumowi fal. Myśli, które wcześniej wirowały w mojej głowie jak stado wściekłych os, paragrafy, które mimo zdanego egzaminu przewalały się przed oczami, stos konieczności, powinności, obowiązków ? wszystko to zniknęło, rozbijając się z kolejnym uderzeniem wody o brzeg.

Czułam ciepło wrześniowych promieni słonecznych (słońce świeciło z taką mocą, że aż zazdrościłam emerytce w kostiumie kąpielowym, która rozłożyła się nieopodal i spacerowiczom moczącym nogi w wodzie?**). Czułam zapach chłodnego morza. Słyszałam pisk rybitw, a na horyzoncie zobaczyłam żaglówkę.

Tam, na plaży, byłam każdą komórką swego ciała, skupiona na odczuwaniu, odcięta od myślenia.

Gdy uznałam się za dostatecznie oczyszczoną ze zbędnych myśli, otworzyłam zeszyt i zaczęłam pisać. Na jednej stronie pojawiły się porażki i sukcesy minionego roku. Znalazło się też miejsce na nadzieje i złudzenia, na słodkie mrzonki i gorzką rzeczywistość. Uporawszy się z tym, co było, przeszłam do tego, co będzie: dużo nadziei, sporo obaw, radość, ale i niepewność.

A dziś, pierwszego wieczora astronomicznej jesieni, siedzę przy biurku w P. Zeszyt schowałam do szuflady – moje myśli muszą się uleżeć. Zbieram śliwki, chodzę na orzechy, podziwiam dynie, przeglądam książki kucharskie i tonę w rzeczach ? te do zabrania, te do schowania, te do oddania, te do wyrzucenia? Nawet cień głębszej myśli nie przemknie przez mi przez głowę, nie teraz, nie dziś.

Chyba coś upiekę.

TARTA Z GRUSZKAMI, GORGONZOLĄ I ORZECHAMI WŁOSKIMI

Składniki:

na kruche ciasto:

200 g pszennej mąki 50 g masła 50 g tłuszczu roślinnego 1 żółtko szczypta soli ewent. 2 łyżeczki zimnej wody

na nadzienie:

4 miękkie gruszki kawałek Gorgonzoli (ok.150 g) ? szklanki wyłuskanych orzechów włoskich 250 ml śmietany 12% 1 duże jajko pieprz i gałka muszkatułowa

Najpierw przygotowuję kruche ciasto: kroję tłuszcz w niewielkie kawałki, mieszam razem z mąką i solą. Gdy masa będzie przypominać okruchy chleba, dodaję żółtko i szybko mieszam składniki. Jeśli ciasto nie zbija się w bryłę, dodaję trochę zimnej wody i zagniatam. Następnie zawijam ciasto w folię i wkładam do lodówki na con. pół godziny.

W tym czasie obieram gruszki ze skórki i kroję je w ósemki. Śmietanę mieszam z jajkiem, doprawiam pieprzem i szczyptą gałki muszkatułowej.

Wykładam ciastem formę do pieczenia. Nakłuwam ciasto widelcem i podpiekam w 200 st. C. przez 10 minut.

Na podpieczonym spodzie układam gruszki i kruszę gorgonzolę. Całość zalewam masą śmietanowo-jajeczną, a na wierzchu układam cząstki orzechów. Wkładam do piekarnika na kolejne 25 minut, z tym, że temperaturę zmniejszam do 180 st. C.

Uwagi:

1. przepis na kruche ciasto pochodzi z książki ?Tarty? (wyd. Muza). Ciasto jest delikatne, a dzięki obecności tłuszczu roślinnego zyskuje na kruchości. Czasem wzbogacam je o suszone zioła albo pieprz, a myślę, że dodatek posmażonej cebulki byłby fajnym podkręceniem smaku. Natomiast nadzienie jest tak oczywiste, że nie mogę nawet nazwać go moim pomysłem…

2. Ta tarta jest mocno wytrawna i ciężkostrawna, więc zjedzenie więcej niż kawałka grozi przejedzeniem. Bardzo dobrze smakuje na ciepło, choć ja wolałam ją na zimno. Jako że gruszki i orzechy to bardzo jesienny duet, myślę, że to dobry wypiek na pierwszy dzień jesieni.

* Jelitkowo to ? jakże dźwięczna i urocza 😉 – nazwa jednej z dzielnic Gdańska;

** szanse na uroczy spacer brzegiem morza zaprzepaściłam już rano, w momencie, gdy postanowiłam, że ubiorę dziś spódniczkę w szkocką kratę i czarne rajstopy;

*** przyjechałam tu po resztę rzeczy i by choćby przez chwilę pobyć z rodziną;