Jakiś czas temu dziewczyny z Agencji Rozwoju Gdyni zaprosiły mnie do współpracy w ramach projektu Szlak Kulinarny Centrum Gdyni (zwany dalej SKCG). Jako że projekt nie jest mi obcy, znałam go i ceniłam już wcześniej, na propozycję przystałam z radością. Uważam, że warto promować fajne inicjatywy i mówić o ciekawych wydarzeniach, którymi żyje miasto, bo to zwiększa szanse, że podobne akcje będą pojawiać się w przyszłości. O SKCG i restauracjach, które są włączone w ten projekt, poczytacie na tej stronie SKCG . W wielkim skrócie powiedzieć można, że akcja ma zachęcić odwiedzających Gdynię do poznania miasta od kuchni, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Planowane są również inne akcje, najbliższa w ostatni weekend czerwca: „Zacznij wakacje na szlaku”, w ramach której letnie menu w wybranych restauracjach będzie o 25% tańsze.

Jaki będzie mój wkład w  w/w projekt? Mniej więcej co trzy tygodnie będę prezentować na blogu recenzję jednej z restauracji znajdujących się na szlaku. Niestety nie uda mi się spróbować dań ze wszystkich restauracji, bo na szklaku znajduje się ich blisko 50, ale kilka lokali uda mi się odwiedzić. Wszystkie teksty dotyczące SKCG będą oznaczone tagiem „Szlak Kulinarny Gdyni”, który znajdzie się również w ich tytule, co ułatwi zainteresowanym ich odnalezienie, a niezainteresowanym umożliwi ominięcie tekstu, który jest im obojętny. Tyle słowem wstępu, przejdźmy do pierwszej recenzji. 
Nie miałam problemu z wyborem pierwszej restauracji, którą chcę odwiedzić – od początku wiedziałam, że zacznę od wizyty w SZTUCZCE. Miejsce, które kusi swoim menu i deklaracjami szefa kuchni, że znajdziemy tu kuchnię autorską z elementami gastronomii molekularnej.



RESTAURACJA SZTUCZKA,

    ul. Abrahama 40, Gdynia, 
    otwarta od 12:00 do ostatniego klienta;
Restauracja mieści się w miłej okolicy, vis a vis zielonego skweru, który w naturalny sposób wycisza odgłosy ulicy.  Wystrój miejsca jest prosty, konsekwentny i nowoczesny, co poczytuję sobie za duży plus. Nie lubię „przekombinowanych” miejsc i stylistycznego nieładu. 
U progu wita mnie sympatyczna kelnerka. Później, gdy na stole lądują kolejne potrawy, miła pani odpowiada na większość moich pytań, dopytuje szefa kuchni o sekrety przyrządzanych dań i cierpliwie objaśnia każdy znajdujący się na talerzu składnik.
Równie miła jest lektura samego menu. Wśród przekąsek, które proponuje nam SZTUCZKA, znaleźć można np. arancini z suszonymi pomidorami, puree z bakłażana, salsą verde i rukolą (15zł) czy  sezonowe danie – gotowane zielone i białe szparagi z jajkiem na chrupko, krakersem z parmezanu i  sosem vierge  (25zł). Zupa, na jaką zwracam uwagę, to gazpacho z zielonym kompresowanym ogórkiem i puree z awokado? (15 zł), a z dań głównych, które szczególnie mnie interesują, wymienić można filety z okonia morskiego serwowane na potrawce z pomidorów koktajlowych, czarnych oliwek i pikantnej kiełbasy chorizo z pesto (40zł) czy intrygujący boczek pieczony z jabłkami, karmelizowaną salsefią, panierowaną kaszanką i sosem jabłkowym (28zł). 
I te desery! Spójrzcie tylko na to: delikatny mus limonowy z galaretką miętową, kompresowanym arbuzem i chrupkami karmelowymi (15zł) albo na torcik czekoladowy z pikantną sałatką z pomarańczy, lodami waniliowymi i pianką miętową (16zł). Podkreślić trzeba, że menu nie jest przeładowane i zawiera dużo sezonowych składników, co b. dobrze świadczy o lokalu. Szczegóły menu znajdziecie na stronie SZTUCZKI.
Decyduję się na menu degustacyjne, w skład którego wchodzi 7 potraw. Na dzień dobry dostaję  pyszne, chrupiące pieczywo z plastrem masła ziołowego, potem jest przekąska z wędzonym łososiem w roli głównej, cudne arancini i pachnące, słodkawe cappuccino z pieczonej papryki o lekko dymnym aromacie. Umieram ze szczęścia, a to dopiero wstęp ? dalej wchodzi łosoś z polentą, szpinakiem, cytrusowym dressingiem i bobem (co za kolory!), a dla oczyszczenia kubków smakowych pojawia się intermezzo, mój hit ? gin & tonic granita. Po tym orzeźwieniu jestem gotowa na zjedzenie rozpływającego się w ustach, miękkiego boczku, podanego z kawałkiem chrupkiej skórki, salsefią, jabłkami i kaszanką w panierce. To danie to totalne zaskoczenie ? nie wiedziałam, że pieczony boczek może być tak pyszny. Na deser mam w/w torcik czekoladowy w zaskakującym, wybuchowym towarzystwie.
Kolacja w SZTUCZCE była dla mnie niezapomnianym przeżyciem. Harmonia smaków, gra kolorów, faktur i kształtów potraw (podanych w prostej, porcelanowej zastawie), jasne wnętrze (z muzyką cicho sączącą się z głośników), sympatyczna obsługa ? wszystko to sprawiło, że gorąco polecam Wam to miejsce! Żadna restauracja nie zrobiła na mnie tak wielkiego wrażenia, a możecie mi wierzyć, że lokale gastronomiczne oceniam dosyć surowo.

W marcu minął rok, odkąd prowadzę – mniej lub bardziej regularnie – rubrykę „W? lubię„, zawierającą garść moich inspiracji z różnych dziedzin. Zmobilizowana minioną rocznicą, usiadałam do kolejnego tekstu o moich ostatnich zauroczeniach.
A więc w czerwcu lubię:
1. ucierane ciasto z owocami – powrót do dzieciństwa, do wszystkich „kwadransowych” wypieków robionych przez mamcię, które znikały również w kwadrans. Najlepiej smakowały z kwaśnymi owocami takimi jak rabarbar, czerwona porzeczka i agrest, oprószone cukrem pudrem. Piekę je teraz nałogowo (czasem używam mąki razowej), kroję w kwadraty i podaję z czarną herbatą, ciesząc się tym prostym, niewymuszonym smakiem. A  zabrany do pracy kawałek ciasta z morelami, podarowany mi przez Martę, pozwala osłodzić szary początek tygodnia.
2. Książkę Heidi Swanson ?Super natural every day?, blogerki znanej z blogu 101 Cookbooks. Jeśli lubicie proste, naturalne zdjęcia Heidi i jej zdrowe przepisy, książka znajdzie Wasze uznanie. Ja bardzo cenię sobie styl autorki, jej podejście do gotowania, umiejętność wydobycia piękna z tego co najprostsze i grę ze światłem.  
3. Talerze projektu Bogusława Śliwińskiego (wypatrzone przez Karolę!).
4. Konfiturę zpłatków róży, ręcznie ucieraną w makutrze. Wykorzystuję ją potem jako dodatek do naleśników, szarlotki albo nadzienie do rogalików.

5. Opowieści o Wisławie Szymborskiej, których z wiadomych powodów ostatnimi czasy pojawiło się więcej, zawsze pełne smakowitych anegdot, pięknych zdjęć, pozytywnej energii i humoru. Wyrywam je z gazet i wkładam między strony tomików poetki. Szczególnie ujęła mnie fotografia autorki w Wysokich Obcasach sprzed kilku tygodni, przedstawiająca poetkę pod namiotem i druga, kiedy uśmiechnięta W.S. miesza herbatę w ślicznej filiżance.
6. Kaszëbskô malëna, czyli truskawkę kaszubską!  To jeszcze jeden powód, dla którego fajnie jest żyć w Trójmieście. Kiedy kilka lat temu przyszło mi spędzić czerwiec w centrum Polski, byłam załamana tamtejszymi truskawkami – wszystkie, do jakich miałam dostęp, były blade, kwaśne i twarde. Na szczęście teraz na każdym kroku mogę dostać kobiałkę rumianych pyszności prosto z Kaszub. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że z upływem czasu smak tych owoców nie ulegnie zmianie… Dzisiaj moje mieszkanie obiega słodka wstęga truskawkowego aromatu, bo smażę konfiturę truskawkową na prezent dla pewnej osoby.
***
Na koniec zaś, pozostając w temacie regionalnych przysmaków, zapraszam Was do lektury nowego kwartalnika „Polska niezwykła”, w którym ukazał się mój artykuł pt. „Ugryźć Polskę” (na 8 stronie prezentacji jest jego fragment). W tekście w skrócie przybliżam regionalne smaki Polski, nie zapominając również o wspomnianej wyżej  kaszubskiej truskawce.
I jeszcze deser – kawałek ucieranego ciasta razowego, tu akurat z rabarbarem, ale równie pysznie smakuje z truskawkami, morelami, agrestem, porzeczkami. 
RAZOWE CIASTO UCIERANE Z OWOCAMI

(na blaszkę 22 x 35cm bądź tortownicę 24-26 cm)
150g masła
120g brązowego cukru
4 jajka
4 łyżki mleka
250g mąki pszennej razowej, drobnomielonej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
Nagrzewam piekarnik do 180? C. Masło, cukier i sól miksuję na krem. Nadal miksując, dodaję jajka i mleko. Następnie wsypuję powoli mąkę przesianą z proszkiem do pieczenia i solą. Ciasto wykładam na wysmarowaną masłem i wysypaną bułką tartą blaszkę i układam na nim dowolne owoce (rabarbar, połówki moreli czy śliwek- środkiem do góry, truskawki, agrest, porzeczkę czerwoną). 
Piekę przez ok. 45-55 min, aż wierzch ciasta się zezłoci, a patyczek wbity w środek będzie suchy. Całość oprószam cukrem pudrem tuż przed podaniem.
Uwagi:
1. Przepis na ciasto już dawno temu znalazłam u Agnieszki(podobnie jak wiele innych fantastycznych receptur).  
2, Ciasto można zrobić z normalnej mąki pszennej (np. typ 550) i bialego cukru, ale przyrządzone tak zawsze jest nieco zdrowsze. To ciacho jest równie lekkie i delikatne jak 'normalne’ ucierane, więc nie obawiajcie się, że mąka razowa sprawi, że będzie ciężkie czy zakalcowate.

 

Każdego poranka w drodze do pracy omiata mnie słodka wstęga truskawkowego aromatu. Piramidy kobiałek wznoszone przez niestrudzonych sprzedawców, są tak kuszące, że niemal co dzień wchodzę do pracy z papierową torebką truskawek.
Jem je na śniadanie z odrobiną jogurtu, nie dodaję cukru, bo kaszubska odmiana tych owoców jest słodka i nie potrzebuje zbędnych dosładzaczy. Drugie śniadanie również upływa pod znakiem truskawek, które po umyciu i wyszypułkowaniu są gotowe do jedzenia.
Aby nie popaść w truskawkowy obłęd, na obiad jem coś ?normalnego?. Za to na deser mam truskawki w miętowym cukrze, a czasem dorzucam do nich świeżego ananasa i tak powstaje jedna z moich ulubionych sałatek owocowych. Wczoraj z kolei upiekłam rabarbarowo-truskawkowe crumble z kruszonką z płatków owsianych i orzechów włoskich, który zajadaliśmy ze znajomymi, oglądając mecz.
W sezonie pojawia się u mnie również ona, lekka i zwiewna jak jej imienniczka, baletnica Pavlova. Z górą truskawek, przystrojona listkiem mięty, stanowi piękną inaugurację pachnącego truskawkami czerwca.

 

PAVLOVA Z TRUSKAWKAMI

6 białek
300 g miałkiego cukru
1 łyżeczka mąki ziemniaczanej
łyżeczka białego octu 400 ml słodkiej śmietanki 2 szklanki truskawek, umytych, wyszypułkowanych i przekrojonych na połówki
Białka ubijam na sztywną pianę. Następnie, po jednej łyżce, dodaję cukier (ciągle ubijając). Na koniec dodaję mąkę i ocet. Na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, formuję z masy nieduży okrąg (ok.22 cm), lekko spłaszczając wierzch.
Przez pierwsze 5 minut piekę w 180 st. C (bez termoobiegu), następnie zmniejszam temp. do 150 st. C i piekę jeszcze ok. 1 h i 15 minut (w trakcie pieczenia sprawdzam bezę patyczkiem – w srodku mam byc jeszcze lekko wilgotna). Następnie suszę bezę ok. 30 min. w uchylonym piekarniku.

 

Ukladam bezę na paterze do góry nogami. Ubijam śmietankę (bez cukru!), po czym nakładam ją na bezę. Zostawiam ciasto na jakieś 30 min. (co nie jest konieczne, ale wskazane), następnie dekoruję truskawkami i listkami mięty.

 

Uwagi:
1. Przepis na Pavlovą podawałam już tutaj, ale chcę go zaprezentować raz jeszcze w mojej ulubionej wersji, truskawkowej.
2. Ważne, by do Pavlovej nie słodzić śmietany, bowiem sama beza jest wystarczająco słodka i ?czysta? bita śmietana ładnie się z nią komponuje. Jeśli nie wierzycie, posłodźcie śmietanę tylko odrobinę, łyżeczką cukru pudru, nie więcej.
3. Pavlova zmienia się w zależności od dodatków, ale zasada jest jedna ? nie powinny to być zbyt słodkie rzeczy. Ta z truskawkami i jeszcze inna, z malinami i borówkami amerykańskimi, to moje numery jeden. Mogę śmiało powiedzieć, że uwielbiam to ciasto. Jest bardzo proste do zrobienia, niesamowicie efektowne, delikatne i pyszne. Kaloryczność przemilczę 😉