„Słodkie”, E. Mórawska
To była najbardziej wyczekiwana przeze mnie książka kucharska tej jesieni. Kiedy przyszła, łapczywie rozerwałam paczkę i szybko ją przekartkowałam. I dopiero kiedy zaspokoiłam pierwszą ciekawość, zaparzyłam jaśminową herbatę, umościłam sobie na kanapie gniazdko, po czym wgryzłam się w lekturę.
„Słodkie” autorstwa Liski – Elizy Mórawskiej, bo o tej pozycji mowa, budziła nieco kontrowersji, głównie ze względu na hasło promocyjne, jakie znalazło się na okładce: pierwsza książka najpopularniejszej blogerki kulinarnej. Że niby Liska jest najpopularniejszą blogerką? Jakim prawem tak piszą? Jak zmierzyć tę popularność? Zastanawiam się, czy przeredagowanie zwrotu na następujący: jednej z najpopularniejszych blogerek kulinarnych ukoiłoby nerwy osób, które ten tekst najmocniej przeżyły.
Książka jest bardzo ładnie wydana (papier, twarda okładka, wstążeczka), choć jak dla mnie mogłaby mieć nieco mniejszy rozmiar. Podoba mi się jej układ graficzny, fonty, miejsca na notatki i pastelowa kolorystyka, choć w pewnych miejscach tekst jest nieczytelny ze względu na jednoczesne pogrubienie, pochylenie i jeszcze podkreślenie czcionki (zrezygnowałabym z tych ostatnich).
Znajdziemy w niej 55 przepisów, które pogrupowane zostały wg pór roku (co bardzo mi się podoba, choć może przy wypiekach taki podział jest mniej czytelny). Większość receptur kojarzę z blogu Liski, część w odmienionej postaci, część wzbogaconych o nowe elementy. Wszystkie mam ochotę przetestować, co nieczęsto mi się zdarza. Świetnie brzmią (i wyglądają) serniki ? śliwka w białej czekoladzie, jagodowy czy kajmakowo-kokosowy, torty ? np. sezamowo-kajmakowy z gorzką pomarańczą, kuszą kruche ciasta ? migdałowo-pomarańczowa tarta z rabarbarem, mazurek cytrynowy albo różany. Przepisy opatrzone są nastrojowymi fotografiami, które niektórych fanów White Plate trochę rozczarowały, bo są bardziej ?książkowe?, tzn. mniej w nich Liski. Rzeczywiście, zdjęcia różnią się od tych blogowych, są bardziej proste, skupione na prezentowanym wypieku, ale dla mnie nie jest to wada.
Ale i ja liczyłam na nieco więcej Liski w książce, ale w warstwie tekstowej. Kilka zdań od autorki, poprzedzających  każdy dział to dla mnie zdecydowanie za mało, miałam nadzieję na opowieści rodem z White Plate. Tu czuję pewien niedosyt i myślę, że nie byłabym jedyną osobą, która ucieszyłaby się z zastąpienia blisko trzydziestostronicowego tekstu o utensyliach kuchennych i ciekawostkach kulinarnych na indywidualny głos autorki. Nie lubię takich wstępów, bo uważam, że są zbyteczne ? nikt nie kupi nowej patelni albo formy do pieczenia pod wpływem listy ?niezbędników kulinarnych? umieszczonych w książce. Ale to oczywiście moje spojrzenie temat i nie zmienia to faktu, że strasznie się cieszę z tej pozycji i wiem, że będę do niej często zaglądać.
Już pierwszego dnia po zakupie książki, skorzystałam z przepisu, który ją otwiera: upiekłam chałkę drożdżową z 37 strony. Kiedy z piekarnika wydobywał się słodki zapach ciasta, zastanawiałam się, czy upiec jeszcze ciasto marchewkowe, czy może podwójnie czekoladowe ciasteczka. Ostatecznie zwyciężyła pierwsza opcja, a to za sprawą silnego lobby marchewkowego, znajdującego się w mojej lodówce. 

CIASTO MARCHEWKOWE
2 jajka
120 g drobnego cukru
90 g masła, stopionego i ostudzonego
150 mąki pszennej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka cynamonu
1 łyżeczka przyprawy do piernika
200 g obranej i startej na drobnej tarce marchwi
na polewę czekoladową:
pół tabliczki gorzkiej czekolady, pokrojonej na kawałki
1 łyżeczka masła
1 łyżeczka śmietany kremówki
Jajka ucieram z cukrem. Następnie dodaję masło i mieszam. Dodaję mąkę, proszek do pieczenia i przyprawy. Na koniec dodaję marchew i mieszam delikatnie. 
Przekładam ciasto do wysmarowanej tłuszczem i obsypanej bułką tartą formy keksówki. Piekę w 180 st. C. przez 40-50 minut (jeśli włożony w ciasto patyczek wyjdzie suchy, ciasto będzie gotowe). 
Kiedy ciasto stygnie, w rondelku na małym ogniu rozpuszczam składniki polewy (śmietanka nie jest niezbędna, można zwiększyć ilość masła). Wyciągnięte z keksówki ciasto polewam rozpuszczoną czekoladą polewam i pozostawiam do ostygnięcia. 
Uwagi:
1. Przepis pochodzi z książki Elizy Mórawskiej ?Słodkie?, tu z moimi zmianami. W pierwotnej wersji czekolada, z której zrobiłam tu polewę, jest pokrojona na drobne kawałki i wrzucona do ciasta. Ja jednak o tym zapomniałam i upiekłam ?czyste? ciasto bez dodatku czekolady, co uzupełniłam polewą czekoladową.
2. Ciasto piekłam z połowy składników (i te proporcje tu podałam), a i tak wyszła mi cała keksówka. Jest bardzo dobre, choć nie tak lekkie jak to tutaj. Ale przepis Liski pozwala na wykorzystanie dużej ilości warzywa, co mi się podoba, zwłaszcza, jeśli od jakiegoś czasu marchewka spogląda na mnie błagalnie za każdym razem, gdy otwieram lodówkę.

Dyni nigdy za wiele. Wchodzę do warzywniaka i mój wzrok od razu pada na tę pękatą kulę. Nie lubię się rozdrabniać, nie proszę o krojenie warzywa na części – kupuję ją całą, a potem ubolewam, że nie mam w domu małej piły ręcznej.

O dyni pisałam niedawno w na.temat, ale ten – omen nomen – temat można wałkować w nieskończoność. Ilekroć na parapecie pyszni się kolejna sztuka, w głowie mam mnóstwo pomysłów na to, jak ją wykorzystać. Obecnie odeszłam nieco od pachnących kuminem czy czarnuszką zup (które uwielbiam!) na rzecz dodatku mleczka kokosowego, które zwiększa aksamitność zupy. Chilli jednak pojawia się w zupie niemal zawsze, bo dynia potrzebuje ostrego kopnięcia.
W tym roku również dużo  piekę z dodatkiem dyni: słone bułeczki dyniowe, ciasto z polewą z białej czekolady, focacię. I tę ostatnią chcę Wam pokazać, bo w połączeniu z szałwią, pachnącą oliwą i grudkami morskiej soli, smakuje cudnie.

FOCACCIA DYNIOWA Z SZAŁWIĄ

na ciasto:
500 g mąki
1/2 łyżeczki soli
1 łyżeczka cukru
300 ml wody
100 ml oliwy
30 g drożdży

 

na wierzch:
4 łyżki oliwy,
2 ząbki czosnku,
1/2 szklanki pokrojonej w kostkę dyni
10-15 świeżych listków szałwii
gruboziarnista sól
W letniej wodzie rozrabiam drożdże z cukrem. Mąkę wsypuję do miski. Dodaję sól, wyrośnięte drożdże, połowę oliwy, składniki dokładnie mieszam. Odstawiam do wyrośnięcia na ok. 2 godz. Po tym czasie układam ciasto na stole i ugniatam palcami, formując je w coś na kształt kwadratu.
Przygotowuję wierzch placka: oliwę mieszam z rozgniecionym czosnkiem i rozsmarowuję na cieście. Układam na cieście kawałki dyni, wtykam między nie kawałki szałwii. Focaccię piekę w 180 st. C. przez ok 20 minut.
Po upieczeniu, kiedy focaccia jest jeszcze ciepła, smaruję ją pozostałą oliwą i posypuję solą. Jem póki jeszcze jest ciepła, bo wtedy jest najlepsza (choć na zimno oczywiście tez pyszna!).

 

Uwagi:

 

1. Wypiek najlepiej smakuje jeszcze ciepły, kiedy szałwia chrupie między zębami, a dynia jest słodka, ciepła i rozpływa się w ustach. Przepis na bazowe ciasto już kolejny raz  robię wg receptury podanej przez Martę Gessler (jej rozmarynowo-pomarańczową focaccię też piekłam kilka razy -pyszna!), dodatki to moja inwencja twórcza.
2. Ważne, by wypieku nie przeładować dynią, bo wtedy to już nie będzie focaccia. Oczywiście zamiast dyni i szałwii można zrobić focaccię z oliwkami czy np. pomidorkami koktajlowymi.
Popijam właśnie miodowo-korzenną herbatę z kapką brandy i układam sobie „grafik” na przegląd filmów kulinarnych Kuchnia+ Food Film Fest. Przegląd zaczyna się już w piątek 26.10.12 r. od dokumentu pt. ?Gorycz czekolady? o słodko-gorzkich obliczach czekoladowego przemysłu. Tego dnia obejrzeć można też obraz rozprawiający się z mitami na temat mleka (a tytuł jego po prostu ?Mleko?) czy film o codziennym życiu? krów (?Bydło ? prawdziwe życie krów?).

Ja ruszam na festiwal w sobotę, zaczynając od ?Wtajemniczonych?, dokumentu poświęconego projektowi kulinarnemu z udziałem tuzów światowej gastronomii, jaki odbył się niedawno na Suwalszczyźnie. A oto mała ?zajawka? filmu z Kuchnia+:
Czy Albert Adria, niegdyś z kultowej restauracji elBulli, a dzisiaj z barcelońskiej Tickets I 41°, to zupełnie inny kulinarnie biegun, niż pszczelarz spod Puńska, bachanowski producent serów lub piekarz z Bargłowa? Oraz czy Inaki Aizpitarte, niepokorny Bask szefujący radykalnie nowatorskiemu, paryskiemu bistro Chateaubriand, znalazłby wspólny język z panem Markiem wędzącym ryby w Czerwonym Folwarku lub panią Krystyną z Oklin, która podjęła się wykonania tradycyjnego, ponad dwudziestokilogramowego kindziuka, jakiego na Suwalszczyźnie nie robiono od pół wieku?
Potem mam zamiar obejrzeć ?Najlepszego kucharza świata?, ?Ostatni walc w elBulli? i na koniec ?Niebo w gębie?, opowieść o Dani?le Mazet-Delpeuch, osobistym kucharzu prezydenta Francji François Mitterranda, która na przekór wszechobecnej nouvelle cuisine, wprowadziła do kuchni Pałacu Elizejskiego tradycyjną kuchnię francuską. Dzień zwieńczy Filmowa Kolacja, nawiązująca do ostatniego z wymienionych dokumentów (menu ma być francuskie). Jestem jej bardzo ciekawa i mam cichą nadzieję, że się nie zawiodę.
Niedzielę rozpocznę  od ?Więzów smaku?,  dalej będzie ?Chłopiec i pszczoły?, ?Wojna o otyłość?, a festiwal zamknę dokumentem o koloniach odchudzających dla dzieci pt. ?Obóz?. Na film „Natura, kobiety i wino” już niestety nie zdążę.
Pełny program festiwalu znajdziecie tutaj i tutaj, ja wspomniałam tu głównie  o filmach, na które się wybieram. Polecam też Wam wpis Kasi vel Szellki z Chillibite, która u siebie na blogu fajnie opisała całą imprezę.
To tyle w kwestii przeglądu, niebawem pojawię się tu z pewnym dyniowym wypiekiem. Tak, tak,  dynia u nas ciągle w łaskach!