Na kuchennym parapecie przez całą zimę stał koszyk z orzechami włoskimi. Sięgałam do niego, kiedy potrzebowałam kilka orzechów do sałatki z pieczonych buraków, moich ulubionych grzanek, kiedy piekłam babeczki orzechowe z powidłami albo robiłam moją wersję pesto rosso z suszonymi pomidorami, podprażonymi na suchej patelni orzechami i parmezanem. 

Ale niedawno koszyk opustoszał. Tomek wyłuskał wszystkie orzechy, zaś ja podpiekłam je na suchej patelni, podzieliłam na porcje i zapakowałam do woreczków. Część z nich już wykorzystałam, część czeka na swoje pięć minut. Wszystkie skończą jednakowo: w cieście.

W szarlotce o pięknym, orzechowym aromacie, z warstwą pianki między jabłkami a górną częścią ciasta. Odkąd zobaczyłam to ciasto, wiedziałam, że prędzej czy później je upiekę.

I choć szarlotki najchętniej wypiekam jesienią, ta pojawiła się u mnie zimową porą już trzy razy.

SZARLOTKA ORZECHOWA 

ciasto:
1 szklanka orzechów włoskich
1,5 szklanki mąki
150 g masła, zimnego
2/3 łyżeczki proszku do pieczenia
100 g cukru pudru
3 żółtka
masa jabłkowa:

6 dużych jabłek
3 łyżki masła
1 łyżeczka cynamonu
2 łyżki miodu

beza:
3 białka
3 łyżki cukru waniliowego

Orzechy prażę na suchej patelni, gdy będą brązowe, zdejmuję z ognia i mielę w blenderze na drobny pył. Odstawiam do ostygnięcia. Mieszam mąkę z cukrem pudrem, proszkiem do pieczenia i zmielonymi orzechami. Dodaję masło i siekam je z sypkimi składnikami, a kiedy kawałki masła będą nie większe niż ziarnka grochu, dodaję żółtka i szybko zagniatam ciasto. 
Dzielę ciasto na dwie części: 1/3 formuję w kulę, owijam folią i chowam do zamrażarki. Pozostałym ciastem wylepiam tortownicę (24 albo 26 cm) do mniej więcej połowy wysokości. Ciasto nakłuwam widelcem i chowam do lodówki na con. 2 godziny (lub zamrażarki na ok 30 minut). 
Kiedy ciasto się chłodzi, przygotowuję jabłka. Owoce obieram ze skórki i kroję na plasterki. W rondlu rozpuszczam masło, dodaję jabłka i duszę je chwilę na wysokim ogniu. Zmniejszam ogień i dodaję miód, duszę całość, aż jabłka zamienią się w mus. Następnie zdejmuję mus z  ognia i pozostawiam do ostygnięcia.
Kiedy jabłka stygną, ubijam sztywną pianę z białek i cukru waniliowego. Przestudzone jabłka rozkładam równomiernie na wcześniej przygotowanym spodzie, a na musie rozsmarowuję pianę z białek. Wyjmuję z zamrażarki pozostałą część ciasta i ścieram na pianę. 
Ciasto piekę w 175 st. C. przez ok. 45 minut.  Po ostudzeniu posypuję cukrem pudrem.

Uwagi:
1. Przepis od Moniki z blogu W kuchni można mi wszystko, tu z moim zmianami. Zrezygnowałam z rodzynek w jabłkach, bo za nimi nie przepadam. Moje ciasto piekę w foremce o średnicy 26 cm, przez co jest niższa.
2. Szarlotka ma wyraźniejszy smak niż moja ukochana od babci Marysi, ale to mi bardzo odpowiada. Jest prze-pysz-na i mam ochotę piec ją cały czas.

Jest wietrzne marcowe popołudnie, w gdańskiej restauracji Metamorfoza panuje duży ruch. Przy stolikach siedzi kilkanaście osób, kelnerzy roznoszą talerze z sałatką z kiszonych warzyw i miękkie, delikatne policzki cielęce z puree z topinambura. Ciekawić może fakt, że niemal każdy z gości przed przystąpieniem do degustacji sięga po aparat fotograficzny i uwiecznia danie na zdjęciach.
Jeśli jednak wyjaśnię, że w Metamorfozie właśnie rozpoczynają się warsztaty kulinarne dla blogerów, nikogo chyba nie zdziwi las obiektywów (w tym również i mojego) skierowanych w talerze?
Warsztaty odbywają się w ramach projektu Pomorskie Culinary Prestige (prowadzonego przez Pomorską Regionalną Organizację Turystyczną i Miasto Gdańsk), zainicjowanego przez działania właścicielki Metamorfozy, Justyny Zdunek, twórczyni projektu Metamorfoza Gdańsk Pronature (o którym wspominałam już tutaj).
Idea projektów PCP i Gdańsk Pronature jest prosta: mają zwrócić uwagę na bogactwo kulinarne regionu, na lokalnych producentów, restauratorów, na tradycyjne receptury i regionalne smaki. W ramach powyższego planowane są różne działania promujące pomorskie kulinaria, w które angażowani są również blogerzy.

Jedną z odsłon w/w akcji są dwudniowe warsztaty pt. ?Kulinarne pomorskie podróże w czasie?. Rozpoczyna je poczęstunek w restauracji, po którym ruszamy na naszpikowany ciekawostkami  kulinarny spacer z  Aleksandrem Masłowskim, gdańskim przewodnikiem.

Następnie jedziemy do sopockiej restauracji Bulaj prowadzonej przez Artura Moroza na warsztaty poświęcone obróbce oraz rozpoznawaniu ryb z Bałtyku i kaszubskich jezior. Poświęcę im odrębny wpis, bo zasługuje  na to ilość rybnych inspiracji, nowych smaków i umiejętności, jakie podczas nich nabyłam.
Drugiego dnia warsztatów, po wypiciu porannej kawy, zakasujemy rękawy i przystępujemy do pracy. Pod okiem szefa kuchni Łukasza Toczka i jego sympatycznej ekipy, będziemy przyrządzać potrawy tradycyjnymi, staropolskimi metodami oraz korzystając z nowoczesnych metod gotowania (tytuł spotkania: „Tradycyjne i staropolskie sposoby przygotowania dań vs nowoczesne techniki gotowania”).
Zaczynamy od filetowania pstrągów (co po warsztatach w Bulaju nie stanowi już problemu) które w wersji tradycyjnej upieczemy w dużej ilości soli, a w nowoczesnej przyrządzimy metodą sous-vide. Po raz pierwszy i zapewne ostatni raz w życiu mam okazję ?pobawić? się z vacuum ? urządzeniem do pakowania próżniowego, w którym ląduje mój woreczek z filetem pstrąga, świeżymi ziołami i czosnkiem. Następnie ryba pod okiem kucharzy gotuje się w wanience do sous-vide, a my sypiemy kopczyk z soli na ?tradycyjnych? pstrągach.

Potem przyrządzamy przepiórkę. W wersji staropolskiej jej podgotowane mięso smażymy ze słoniną i podajemy na czymś w rodzaju pęczkowej owsianki, którą ochrzciłam mianem pęczanki. 


Pęczankę robiliśmy tak: po ugotowaniu kaszy, zalaliśmy ją mlekiem, a gdy kasza je wchłonęła, dorzuciliśmy doń surowe żółtka, ucierając całość. W efekcie powstał kremowy, gęsty pęczak, który bardzo dobrze komponował się z tłustą słoniną i chudym mięsem przepiórczym. 

Jak zauważył siedzący przy moim stoliku Artur Michna, autor strony Krytyk Kulinarny, taki sposób przygotowania pęczaku kojarzy się z bazą do spaghetti alla carbonara i myślę, że to  dobry „trop” smakowy i punkt wyjścia do kolejnych wariacji kulinarnych. Natomiast przepiórka w wersji modern była ?suwidowana? przez całą noc, jednak smakiem nie przebiła tej ze słoniną i pęczakiem.

Na warsztatach staję oko w oko z moją traumą z dzieciństwa ? zupą jabłkową. Tradycyjna wersja tejże zupy smakowała tak, jak mój przedszkolny koszmar, a każdy kawałek jabłka pływający na talerzu, przypominał mi wszystkie te długie popołudnia spędzone nad zimną zupą. 

Na szczęście po klasycznej zupie jabłkowej robimy przepyszny krem jabłkowy z dodatkiem krupniku, który zmywa moje przedszkolne wspomnienia. Jabłka na krem gotujemy (w Thermomixie, wszakże mowa o nowoczesnych metodach gotowania) do miękkości (najkrócej, jak to możliwe) w naturalnym soku jabłkowym. Doprawiamy cynamonem, ewentualnie alkoholem i podajemy.

Nasza zupa jest słodka (mimo, że jej nie dosładzamy), ma cynamonową nutę i echo krupniku w tle ? smakuje świetnie.

Próbujemy również pieczonego w soli pstrąga, jednak w tym starciu wygrywa ryba przygotowywana metodą sous-vide, jest delikatna, niesamowicie aromatyczna i rozpływa się ustach. 

Całość zapijamy rewelacyjnym podpiwkiem (wyrobem niskoalkoholowym wytwarzanym z mąki słodowej, wody i drożdży, niegdyś stanowiącym efekt uboczny produkcji piwa). Podpiwek z Metamorfozy ma smak karmelu, a gdzieś na końcu języka czuję w nim smak kawy.

Po intensywnych pracach w kuchni Metamorfozy, ruszamy na warsztaty kuchni gockiej do  Faktorii. Faktoria to niedawno otworzone, „żywe” muzeum stanowiące rekonstrukcję faktorii handlowej i Szlaku Bursztynowego z okresu wpływów rzymskich w Pruszczu Gdańskim.

Słońce pięknie świeci, w osadzie pachnie dymem z paleniska, na którym piecze się kurczę w glinie. Nieopodal wędzi się łosoś, a dalej pieką się podpłomyki. 

Po zwiedzaniu osady próbujemy wszystkich tych potraw, zapijając je łagodnym naparem z mięty. Łosoś rozpływa się w ustach, a kurczę ma wyraźny posmak kapuścianych liści, w które zawinięte było dla uniknięcia kontaktu mięsa z gliną.

***

Wracam do domu z głową pełną inspiracji i pomysłów, a także porcją jajek od kury zielononóżki i bochenkiem świeżego chleba. To były bardzo wzbogacające, wartościowe dni.

Na koniec dodam tylko, że promocja tradycyjnych produktów i regionalnej kuchni, o której tutaj słyszałam, to nie tylko piękne słowa. Podczas warsztatów miałam okazję obserwować produkty, jakich używa się w restauracji ? klarowane masło, jabłka od sprawdzonego dostawcy, jajka z własnej hodowli (mąż Justyny Zdunek, Bartosz Czapiewski, zajmuje się hodowlą kur zielononóżek i kapłonów), chleb od znajomego piekarza?

Pozostaje mieć nadzieję, że inni restauratorzy złapią regionalnego bakcyla, bo chyba większość z nas czuje już przesyt wyrastającymi jak grzyby po deszczu pizzeriami, trattoriami i hamburgerowniami.
Restauracja od kuchni: prostota, symetria, metal i biel.
Wiele kuszących przypraw (np. wędzona sól morska), niezwykłych sprzętów (np. vacuum), ogromne garnki, ostre noże, okap wielki jak wanna, piękna ceramika do serwowania potraw – wszystko to fascynujące, zwłaszcza dla osoby, która po raz pierwszy znalazła się na zapleczu restauracji.

Szykuję właśnie relację z niezwykle inspirujących warsztatów kulinarnych w restauracji Metamorfoza, ale nie mogłam się powstrzymać i już pokazuję kilka zdjęć z miejsca warsztatów.

Potraktujcie ten wpis jako amuse-bouche w trzech kęsach.