Jak to się stało, że kwiecień zbliża się już ku końcowi? Odnoszę wrażenie, że zdecydowanie za mało w tym miesiącu zrobiłam, zbyt wiele czasu straciłam i nie zrealizowałam wszystkich projektów, jakie siedzą mi w głowie. Może maj będzie trwał dłużej…
Co robiłam w kwietniu?
Dużo włóczyłam się po mieście, trafiając w zaskakujące, czasem uroczo straszne, czasem koszmarnie brzydkie, ale zawsze fascynujące miejsca. 

Opuszczony dom z laleczkami rodem z horroru w oknie, wiejskie widoki w środku jednej z najbardziej miejskich dzielnic (zdjęcia budynków zrobiłam na Zaspie – dzielnicy Gdańska), cmentarzysko zabawek, którego niestety nie zdążyłam jeszcze uwiecznić na zdjęciach, wymarłe fragmenty miasta w miejscach, które powinny tętnić życiem.

Trochę czasu spędziłam na tarasie, przygotowując go na pierwsze ciepłe dni. Zafundowałam sobie trochę kolorowej wiosny, rozsadzając bratki i stokrotki. 
Potem przyszedł czas na aksamitki, bazylię, maliny, jeżyny i truskawki, zobaczymy, która z roślin przeżyje starcie z beztalenciem ogrodniczym, którym jestem.

A gdy taras się zazielenił, siadywałam na fotelu z nowymi książkami i zastanawiałam się, czym przerwę moją kulinarną bezczynność
Ostatnimi czasy nie wysilałam się zbytnio w kuchni: na obiad proste makarony (z pesto genovese, z salsą pomidorowo-bazyliowo-czosnkową, sałatki z pęczaku i szybkie zupy), na śniadanie jogurt z granolą.
Zaczęłam od tego, co lubię najbardziej, czyli kruchego ciasta. 
Z mej nowej książki Yotama Ottolenghi i Sami Tamimi zaczerpnęłam pomysł na tartaletki z owocowym nadzieniem, przykryte warstwą ganache z białej czekolady. Żeby nie było za nudno, przygotowałam również porcję lemon curd i niektóre babeczki „nadziałam” cytrynowym spodem i zalałam ganache (to moje ulubione połączenie).

BABECZKI Z GANACHE Z BIAŁEJ CZEKOLADY I LEMON CURDEM
(na ok. 1 blachę muffinową)
na lemon curd:
100 ml soku cytrynowego (potrzeba nań ok. 2-3 cytryny)
skórka starta z 2 cytryn
100 cukru kryształu
2 jajka
2 żółtka
150 g masła
W rondelku o grubym dnie umieszczam jajka, mieszam je trzepaczką na jednolitą masę, dodaję   pozostałe składniki, pozostawiając połowę masła. Stawiam rondelek na gazie i cały czas mieszając, podgrzewam. Gdy masa zacznie się gotować (pojawią się bąbelki), mieszam jeszcze około minuty i zdejmuję rondelek z gazu.
Dodaję pozostałe masło. Zmniejszam gaz, kładę na nim rondelek i mieszam, do rozpuszczenia masła. Przesiewam masę przez sitko, aby pozbyć się ewent. grudek. Odstawiam lemon curd  do ostygnięcia, przekładam do słoika (można przechowywać w lodówce kilka dni). 
na ganache z białej czekolady:
100 g białej czekolady, połamanej 
10 g masła
50 ml śmietanki 30%
W rondelku podgrzewam śmietankę. Gdy się zagotuje, zdejmuję garnek z gazu, dodaję masło i czekoladę. Mieszam, aż czekolada i masło się rozpuszczą. Odstawiam.
na nadzienie owocowe:
ok. 30 g mrożonych wiśni/malin/truskawek
1 łyżeczka cukru
opcjonalnie: 1/2 łyżeczki mąki ziemniaczanej
W rondelku mieszam owoce  i  cukier. Podgrzewam, aż z owoców wyparuje część soku, a masa się zagęści. Jeśli masa jest ciągle zbyt rzadka, można zagęścić ją, dodając mąkę ziemniaczaną.
***
Przygotowuję babeczki według tego opisu.
Gdy ostygną, na część z nich wykładam po 1-2 łyżki masy owocowej, na część po 1-2 łyżki lemon curd (a kilka wypełniam tylko lemon curdem). Następnie wylewam na nie ganache z białej czekolady i pozostawiam do zastygnięcia masy.
Przed podaniem ozdabiam babeczki cząstkami cytryny.
Uwagi:
1. Przepis na lemon curd i ganache z białej czekolady pochodzą z ksiązki „Ottolenghi. The Cookbook”, zmniejszyłam jednak ilość masła w lemon curdzie.
2. Po wylaniu babeczek nadzieniem, pozostało mi jeszcze trochę lemon curdu. Podam go z sernikiem, który chcę niebawem upiec. Można też nim wypełnić tartę, o pokazywałam coś podobnego tutaj. 
3. Połączenie białej czekolady i cytrynowego kremu – boskie!

W dojrzewaniu (albo brzydziej: w starzeniu się;) fajne jest to, że z czasem krystalizują się gusta i coraz łatwiej jest dokonywać wyborów. Wraz z upływem lat jakoś lżej podejmować decyzje, bo wiadomo, czego się oczekuje ? od życia, ludzi i przedmiotów.

Dotyczy to również książek kucharskich: niegdyś kupowałam je w ciemno, bez żadnego klucza, bez jasnego celu. Dzisiaj wiem, które pozycje chcę mieć i dlaczego, wiem również czego oczekuję od książki.

„Ottolenghi. The Cookbook”

Zamawiając trzecią do mej kolekcji książkę Yotama Ottolengi i Sami Tamimi wiedziałam, że znajdę tu rewelacyjne przepisy, zawierające niekiedy ciekawe połączenia składników i zdjęcia, w których najważniejsze jest jedzenie, nie stylizacja. ?Ottolenghi. The Cookbook? to pierwsza książka kucharska w/w duetu, ale dopiero teraz wylądowała na mojej półce (po ?Jerusalem” i „Plenty” – ta ostatnia autorstwa Yotama).

Pewnym miernikiem tego, jak dobra jest książka kulinarna jest ilość zakładek, które wklejam między jej strony ? gdy po jakimś czasie zarzucam to zajęcie, bo okazuje się, że niemal każda karta ma zakładkę, oznacza to, że książka do mnie przemówiła. Tak było w przypadku ?Ottolengi. The Cookbook?, gdzie znalazłam mnóstwo przepisów, które MUSZĘ przygotować.

Szczególnie podziałał na mnie dział ze słodyczami, takiego zagęszczenia smakowitości dawno nie widziałam. Weźmy np. bezy różane z pistacjami, tartaletki z orzechami włoskimi i bananami albo te z ganache z białej czekolady z dodatkiem malin?

Z kwestii technicznych: książka ma jasny, czytelny układ, przejrzystą czcionkę i dobrze się ją ogląda, choć czuć, że od czasu jej ukazania się na rynku, formuła książek kucharskich nieco się zmieniła.

„The Smitten Kitchen Cookbook”

Druga książka, co do której nie obawiałam się zawodu, to ?The Smitten Kitchen Cookbook? blogerki Deb Perelman. Blog Deb śledzę od początków mego blogowania, jest to jedna z moich ulubionych stron. Znajduję tu proste, bezpretensjonalne zdjęcia, które niesamowicie zachęcają do gotowania. Świetne przepisy, które zawsze do mnie przemawiają i sprawiają, że mam ochotę pobiec do kuchni i nie wychodzić z niej przez najbliższy tydzień.

Taka jest też książka Deb: apetyczna, kusząca i prosta. Zdjęcia są w takim stylu, jak te z blogu, a przepisy są doskonale wyważone i nie przekombinowane. Wielkim plusem jest dla mnie układ książki, którą podzielono na ciekawe działy, np. ?główne posiłki dla wegetarian?, ?kanapki, tarty i pizze? czy rozbicie słodyczy na ciastka, paje i tarty, ciasta i puddingi.

A same przepisy? Mogłabym wymieniać wiele, ograniczę się do kilku szczególnie kuszących: imbirowy omlet, morelowe śniadaniowe crumble, cheddarowe bułeczki-zawijaski czy cukiniowe wstążki z migdałowym pesto czy malinowe rugelah (rogaliki).

Podsumowując, moje świeże nabytki książkowe uważam za bardzo udane. Lada moment przybędę z nowym daniem z jednej z nich.