Wracam do domu, włączam prodiż. Dzielę kalafiora na różyczki, wkładam do prodiża, piekę. Jeszcze tylko miksuję składniki sosu i opuszczam kuchnię.
Idę na taras z filiżanką zielonej herbaty i porcją nowości do czytania. A za jakiś kwadrans mój obiad będzie gotowy.

PIECZONY KALAFIOR Z KAPAROWO-OLIWNYM SOSEM
1 główka kalafiora, podzielona na różyczki
1 łyżeczka oleju
sól i pieprz do smaku
koperek do posypania
na sos:
2 łyżki kaparów,
1 łyżka musztardy
2 ząbki czosnku
2 łyżki octu z białego wina
120 ml oliwy
pieprz

Kalafiora mieszam z olejem, solę. Piekę w 190 st. C. przez 20-30 minut, do miękkości (w połowie pieczenia mieszam warzywo).
W międzyczasie miksuję na gładko składniki sosu. Na talerzu układam upieczonego kalafiora, posypuję go koperkiem i polewam sosem. 
Uwagi:
Przepis na sos do kalafiora pochodzi z „Ottolenghi: the cookbook”. Sos świetnie pasuje również do innych pieczonych albo przygotowywanych na parze warzyw.
 

/ Witam w kolejnej odsłonie Vintage Cooking, mojego cyklu poświęconego starym, starszym i najstarszym przepisom. Niewtajemniczonych zapraszam tutaj, zaś wtajemniczonych i zainteresowanych do lektury 🙂 /
Kiedy byłam mała, mama wysyłała mnie po szczaw na łąkę nieopodal domu. Nie miałam problemu z jego rozpoznaniem, szczaw zbierało się u nas od zawsze. Wracałam do domu z torbą wypełnioną zielonymi łodyżkami i świadomością, że na obiad będzie pyszna gęsta zupa szczawiowa z ugotowanym na twardo jajkiem.
Kilkanaście lat później zapragnęłam tej zupy, ale że w okolicy nie było najmniejszej łodyżki szczawiu, kupiłam ten ze słoiczka. Moje rozczarowanie było ogromne, potrawa, którą przyrządziłam ani odrobinę nie przypominała tej z dzieciństwa. Nie udało mi się odtworzyć tego smaku, więc zrezygnowana porzuciłam mrzonki o pysznej szczawiowej.
Podczas ostatniej wizyty na Kaszubach trafiłam na szczawiową polanę. Łapczywie rzuciłam się na zielone kępki. Do domu wróciłam z torbą szczawiu, jak za dawnych lat.
W domu przewertowałam kilka starych książek kucharskich w poszukiwaniu dobrej receptury na zupę i mój wybór padł na tę ze ?Współczesnej kuchni domowej? Aliny Gniewkowskiej (wydanie 4., rok wydania: 1929 r.).
Książka ta, podobnie jak wszystkie inne retro pozycje, napisana jest uroczym językiem. Już  sama przedmowa do ?czwartego wydania warszawskiego? zawiera mnóstwo smaczków. Posłuchajcie:
Każda książka ? grubsza czy cieńsza, lepsza czy gorsza ? daje tylko teorję. Praktykę zdobywa się dopiero wolą nieprzymuszoną, wytrwałością i wczuciem się w myśli i intencję Autora. (?)
Do każdej czynności kulinarnej należy przystępować z wiarą, że nie święci garnki lepią. Nie uda się dana potrawa raz czy dwa uda się za trzecim razem, byle tylko rąk nie pokładać, bacznie patrzeć na przyczyny i skutki, towarzyszące robocie, i zawsze z uporem iść naprzód bez zbytniego oglądania się na czyjąś pomoc lub wyrękę.
Stare książki kucharskie uwielbiam za ich wielowymiarowość. Czyta się je jak podręcznik życia, nie tylko jako zbiór receptur.
Ale wróćmy do zupy szczawiowej:
ZUPA SZCZAWIOWA
wg Aliny Gniewkowskiej, ?Współczesna kuchnia domowa?, 1929 r.;

Ugotować smak z 1 pietruszki 2 marchwi, kawałeczka selera, cebuli i garstki suszonej włoszczyzny. Szczaw, przebrany i opłókany (sic!) w kilku wodach, udusić na maśle. Gdy smak gotów, rozprowadzić szczaw przecedzonym smakiem. Zaprawić szklanką śmietany rozbitej z łyżką mąki i raz zagotować. W wazie można rozbić jedno lub dwa żółtka z łyżką ostudzonej zupy i mieszając ciągle, wlać gorącą zupę. Do tej zupy podają się grzanki i jajka na twardo. Kto chce, może dodać kilka całych kartofli.
MOJA SZCZAWIOWA
duży pęk szczawiu (ok. 250 g)
porcja włoszczyzny: 1 pietruszka, kawałek selera, 2 marchewki
1/2 cebuli, opalonej nad palnikiem
2 łyżki masła
1 średniej wielkości ziemniak
2 ziarenka pieprzu
opcjonalnie: 1/3 szklanki śmietany do zup
sól i pierz do smaku
ok. 1-1,5 l wody
do podania: ugotowane ziemniaki
2-4 ugotowane na twardo jajka
W garnku umieszczam umytą i obraną włoszczyznę oraz 1 ziemniaka, cebulę, ziarenka pieprzu, sól i zalewam wodą. Gotuję do miękkości, po czym wyławiam cebulę i jedną marchewkę (można wyłowić całą włoszczyznę ? ja moją zostawiam w zupie).
W międzyczasie rozgrzewam na dużej patelni masło i duszę umyty, pozbawiony łodyżek szczaw. Kiedy zmięknie i przybierze brudnozieloną barwę, zdejmuję z gazu. Dodaję szczaw do zupy i gotuję ok. 10 minut. Zdejmuję z gazu, miksuję (razem z ziemniakiem i pozostałą włoszczyzną), ale pozostawiam nieco niedomiksowanych kawałków szczawiu. Ewent. dosalam i pieprzę zupę.
Wlewam do talerzy porcję zupy, dodaję pokrojone w ćwiartki jajka. Na stole kładę również śmietanę i ugotowane w całości ziemniaki ? kto chce, ten wzbogaca zupę o te składniki.
Uwagi:
1. Przyrządzając moją zupę, zrezygnowałam z zasmażki, zagęszczając zupę ugotowanym ziemniakiem i pozostałą włoszczyzną (jedną marchewkę wyławiam, by zupa nie była nazbyt słodka). Śmietanę podałam jako opcjonalny dodatek, bo wg mnie nie jest tu niezbędna ? do swojej porcji dodałam jej odrobinę.
2. Zgodnie z zaleceniami Aliny Gniewkowskiej i naszą domową tradycją, do zupy dodałam kilka całych kartofli.

/Vintage cooking to mój cykl poświęcony recepturom znalezionym w starych książkach kucharskich, nagryzionych zębem czasu zeszytach z przepisami i pożółkłych wycinkach z gazet./

Kilka lat temu, grzebiąc w zakurzonym dziale kulinarnym mojego ulubionego antykwariatu, trafiłam na ?Iskier Przewodnik Sztuki Kulinarnej? (H. Vitry , M. Lemnis, wyd. z 1976 r.). Moja radość była wielka, bo polowałam na tę książkę od dawna. 

Przewodnik to kopalnia wiedzy na temat potraw i produktów spożywczych, napisana lekkim, momentami zabawnym językiem. Mimo że już dawno tę książkę przeczytałam, lubię ją od czasu czasu podgryzać, zapoznając się z kilkoma hasłami, które są szczególnie aktualne w sezonie.
Dzisiaj czytam o rabarbarze i morelach.
Rabarbar ? rzewień:
Gdy w sklepach i na straganach pojawiaą się pierwsze pęczki czerwonych lub zielonych łodyg rabarbaru (znacznie wcześniej od śnieżyczek) ? wiemy, że wiosna tuż, tuż za rogiem. Ta cenna nowalijka pozwala na przyrządzenie pierwszego świeżego wiosennego kompotu i pierwszego owocowego placka(?).

Wiosenny kompot już za mną, pierwszy owocowy placek również. Czas na tartę, która musi się pojawić u mnie każdego roku. Tym razem połączyłam rabarbar z morelami, a całość posypałam miodowymi migdałami.
Ale zanim przepis, jeszcze troszkę o rabarbarze:
Pierwsi poznali się na rabarbarze Chińczycy.  W kuchni chińskiej jest ceniony od około 2700 lat. Wcześnie hodowano go nad Wołgą i stamtąd dostał się w starożytności do Grecji i Rzymu, na co wskazuje jego grecka nazwa (Rha = Wołga, barbar = obcy, czyli obcy przybysz znad Wołgi) (…).

Jak się okazało, również morela pochodzi z Chin (zaś w Europie znana jest od początków ery chrześcijańskiej).
Nie wiem, czy przyczyniło się do tego wspólne pochodzenie, ale jedno jest pewne: rabarbar i morela razem smakują świetnie.
TARTA RABARBAROWO-MORELOWA Z MIGDAŁAMI W MIODZIE
porcja ciasta kruchego z tego przepisu

6 łodyg rabarbaru (ok. 300 g), pokrojonego w 3 cm cząstki (nie obieram ze skórki)
50 g drobnego cukru
100 ml wody

kilka, np. 5 moreli, pokrojonych na połówki lu ćwiartki

1/3 szklanki płatków migdałowych
1 łyżka miodu

listki mięty do ozdoby
cukier puder do posypania

Przygotowuję kruche ciasto z tego przepisu. Wyklejam formę do tarty ciastem, nakłuwam spód widelcem. Formę chowam do lodówki i w tym czasie przygotowuję rabarbar.

Rabarbar, cukier i wodę umieszczam w rondelku. Doprowadzam do zagotowania, po czym gotuję 5 minut. Wyjmuję rabarbar odsączając płyn. Płyn ponownie doprowadzam do zagotowania. Gotuję 10-15 minut, aż zredukuję go do 3/4 objętości.

Rozgrzewam piekarnik do 190 stopni C. i piekę w nim ciasto (bez dodatkó) przez 15 minut.
Wyjmuję z piekarnika i wykładam na spód rabarbar oraz cząstki moreli. Morele polewam zredukowanym syropem rabarbarowym. Piekę do zarumienienia brzegów ciasta, tj. ok. 15 minut, zmniejszając temp. do 180 st.C.

Na patelni prażę na sucho płatki migdałowe, gdy będą złote, redukuję gaz i dodaję do migdałów łyżkę miodu. Szybko mieszam migdały i zdejmuję z gazu, odstawiam do ostygnięcia.

Po upieczeniu tarty, posypuję wierzch migdałami i ozdabiam listkami mięty. Jeśli jest zbyt kwaskowata, posypuję cukrem pudrem.
     

Uwagi:
1. Jeśli wolicie większą ilość ciasta, polecam zrobić je z podwójnej porcji składników, a zamrozić jego nadmiar. Ja wolę cieniutką warstwę ciasta.

2. Rabarbar zrobiłam zgodnie ze wskazówkami Lo z blogu Pistachio, dodałam jednak więcej cukru do rabarbaru.

3. A tu możecie zobaczyć inną tartę rabarbarową, a także inną morelową.