Moja torba na aparat jest pojemna i w podróży robi mi za bagaż podręczny. Niedawno zajrzałam do jej wnętrza po dość długim czasie i znalazłam w niej kilka skarbów, które przypomniały mi o majowej wędrówce po Kaukazie.
Lada moment minie miesiąc od zakończenia wyprawy, a ja mam wrażenie, jakby upłynął już rok. Wszystkie kolorowe, soczyste, pachnące i smaczne wspomnienia z Gruzji, Armenii i Azerbejdżanu bardzo wyblakły i dopiero po przejrzeniu zdjęć, które zgrałam na komputer tydzień temu, moja pamięć nieco się odświeżyła. Zanim zrobię z fotografiami porządek, uporządkuję myśli i ubiorę wszystko w słowa, minie pewnie sporo czasu?
Wracając do skarbów z podróży: kilkanaście prażonych ziaren słonecznika, którym zajadają się wszyscy mieszkańcy Kaukazu. Ja wciągnęłam się w ten zwyczaj podczas długich podróży marszrutkami ? łuskanie słonecznika pozwalało zabić nudę podczas jazdy. Obok ziarenek leżały dwa gładkie kamyki i oszlifowane szkiełko znalezione na plaży w Batumi, na której spędziliśmy ostatnie dni wyprawy. I wreszcie dwie monety z Azerbejdżanu, drobiazg, który szkoda wyrzucić, ale jest zupełnie bezużyteczny w Polsce.
Miętoszę w dłoniach gładkie kamyki (przyjemność porównywalna z obracaniem w kieszeni kasztanów), po raz kolejny kartuję książkę o kuchni kaukaskiej i ponownie stwierdzam, że nie zdążę przygotować żadnej ?okolicznościowej? potrawy, nawiązującej do tego tekstu o kaukaskim zabarwieniu. Ale nie pozostawię Was bez żadnego przepisu, bo mam tu pewną szybką i pyszną przekąskę, która zgrabnie nawiązuje do poruszanych tu tematów. Mowa o carpaccio z kalarepy albo – mniej pretensjonalnie – o chrupiącej surówce z kalarepki (tę chrupkość da się wyczuć w samym brzmieniu potrawy).
Co wiąże kalarepę z Kaukazem?
Ano słonecznik, a konkretniej olej słonecznikowy, którym polałam cienkie plastry warzywa, skropiwszy je potem solą, pieprzem i posypawszy lubczykiem. Ale żeby ta potrawa miała sens, MUSICIE użyć oleju tłoczonego na zimno, najlepiej nieoczyszczonego, z krótkim terminem przydatności. Taki olej pachnie jak słonecznik i tak samo smakuje (czego nie można powiedzieć o pozbawionym smaku oleju znanej marki – sama używam go czasem do smażenia, ale do serwowania na zimno kompletnie się nie nadaje, bo nie ma ani kropli smaku).
CARPACCIO Z KALAREPKI Z LUBCZYKIEM
1 kalarepka
2 łyżki tłoczonego na zimno, nieoczyszczonego oleju słonecznikowego
Sól i pieprz
Lubczyk do posypania
Kalarepkę obieram ze skóry i kroję w jak najcieńsze plasterki. Polewam olejem, solę, pieprzę i posypuję świeżym lubczykiem.
Uwagi:
1    1. Używam oleju Cameleon, w który zaopatruję się na Targu Śniadaniowym 🙂 Właściciele tłoczą olej na świeżo na dwa dni przed każdym targiem. Termin przydatności takiego oleju to maks. 2 miesiące.
2   2. Jeśli nie lubicie lubczyku, carpaccio fajnie gra z rozmarynem, oregano, tymiankiem, pietruszką albo i bez zieleniny.
A to inne znaleziska z Kaukazu: książki z „wystawki”, sztućce z targu staroci i pocztówka – z poczty 🙂
To nie książeczka do nabożeńsktwa, a „Jedyne praktyczne przepisy” Lucyny Ćwierczakiewicz;
Dzisiaj chciałabym napisać Wam nieco o pierwszych warsztatach kulinarnych, które poprowadziłam na zaproszenie Akademii Kulinarnej SPOT (opisywałam ją już kiedyś w tymmiejscu przy okazji warsztatów makaronikowych). 
Tematem przewodnim naszych czerwcowych zmagań kulinarnych była przedwojenna kuchnia w wakacyjnej odsłonie. Menu, które opracowałam wyglądało następująco:
Przystawka: bałtarzany a?la provencale Marii Ochorowicz-Monatowej (w oryginalnej wersji przygotowywałam je już kiedyś na blogu w pierwszym wpisie z cyklu Vintage cooking, tj. w 2010 roku!) ? w wersji nowoczesnej wzbogacone o kaszę jaglaną i jarmuż/szpinak.

Zupa: kalafjorowa Marii Disslowej, w wersji modern wzbogacona o dodatek karmelizowanych kalafiorów z pomarańczową nutą.

Danie główne: forszmak wg Lucyny Ćwierczakiewicz ? to w klasycznej, śledziowej wersji, a obok niego forszmak z wędzonym łososiem koperkiem i suszonymi pomidorami.
Do forszmaków podaliśmy sałatę z rzodkwi na podstawie receptury z książeczki ?Radź sam sobie? z 1941 r. (książkę możecie znać z tego postu), w wersji modern wzbogaconą o suszonej morele i koperek.
Na deser zaserwowaliśmy krem wiśniowy, czyli blanck-manger (blamanż) wg Marii Monatowej oraz ciastka z owocami na kruchem cieście wg Lucyny Ćwierczakiewiczowej, zaś do popicia mieliśmy kompot z łodyg rabarbarowych Marii Disslowej, w wersji modern wzbogacony o dodatek imbiru i pomarańczy.
Nie ukrywam, że obawiałam się, jak skoordynować tak różnorodne działania w kuchni, by nie było większych wpadek, ale podczas warsztatów harmonogram zajęć ułożył się samoistnie (z odstępstwami od moich założeń takimi jak np. zjedzenie przystawki po zupie).
Jako że prowadziłam dwie grupy, mogłam zaobserwować, jak różnie ludzie warsztatowicze przygotowują te same potrawy, jak odmiennie je doprawiają i zadają inne pytania dotyczące gotowania. To jest niezwykłe, jak mocny jest wpływ osobowości na smaki, wygląd i ostateczny kształt potraw.
Jeśli chodzi o potrawy, największym hitem i (zarazem zaskoczeniem) okazał się nieznany forszmak, zarówno w wersji śledziowej, jak i łososiowej (wymyśliłam ją układając menu na warsztaty, jeśli ktoś będzie zainteresowany, mogę podzielić się przepisem), a także dodatek karmelizowanych kalafiorów o pomarańczowym posmaku w zupie kalafiorowej. Zaskakujący okazał się kompot rabarabarowy z pomarańczami i imbirem oraz lekki, delikatny wiśniowo-śmietankowy krem zagęszczany agar-agar, czyli blamanż (ten sam, który widzieliście na Truskawkach podczas grudniowej kolacji z gęsiną w roli głównej, o ten cytrusowy).

Wspólne gotowanie (a raczej: pomaganie gotującym), zwłaszcza jeśli odbywa się w tak pięknym miejscu, jakim jest SPOT, jest niesamowicie satysfakcjonujące. I już mogę Wam zdradzić, że to był pierwszy, ale nie ostatni raz 😉
Uwaga: wszystkie zdjęcia oprócz tych wchodzących w skład poniższego kolażu są autorstwa Małgorzaty Opali ze SPOT. Kolaż jest pstryknięty moją „małpką”.
Nasze potrawy;

Wszystko zaczęło się od niezwykłej kolacji, którą restauracja Metamorfoza przygotowała dla osób, które na co dzień dostarczają produkty do lokalu. Przy jednym stole spotkali się Zofia Zienkiewicz od ziół, Karol Tyszkiewicz od ryb, Filip Gołębiewski od jagnięciny i Tomasz Strubiński, specjalista od kozich serów. 

Łukasz Toczek, szef kuchni w Metamorfozie, skomponował menu tak, by występowały w nim produkty dostarczane przez zaproszonych gości. Jedliśmy obłędnego sandacza, delikatną jagnięcinę, a na deser Kozią Rurę z w słodkiej oprawie.
Jakiś miesiąc potem znów zawitałam do Metamorfozy, tym razem na gdańską edycję ogólnopolskiego projektu „Gotuje się! Spotkania do dyskusji”, której hasło brzmiało „Etyka w kuchni, czyli nie podkładaj świni”. W rozmowie wzięli udział trójmiejscy szefowie kuchni, dostawcy z branży gastronomicznej (znani z kolacji nr 1), a także media, zaś poprowadziły ją Agata Godlewska z „Food service” i Agnieszka Małkiewicz, zaś gospodarzami wydarzenia byli Justyna Zdunek i Łukasz Toczek z restauracji Metamorfoza Gdańsk.
Prowadząca dyskusję A. Godlewska, obok J. Zdunek- właścicielka Metamorfozy i R. Wałęsa ze Sztuczki;
Dyskusja trwała około 1,5 godziny, ale po jej zakończeniu czułam niedosyt. A temat, wokół którego się kręciła, dotyczył etyki biznesowej, lojalności i uczciwości w kuchni i poza nią. Podobała mi się ta dyskusja i jej forma: oto usiedli obok siebie ludzie, którzy stanowią dla siebie bezpośrednią konkurencję i bez niechęci ze sobą rozmawiali. 
Zastanawiam się, czy to wyjątkowość trójmiejskiego środowiska kulinarnego, czy może tak właśnie wyglądają relacje w branży kulinarnej (mam nadzieję, że to drugie), ale jedno jest pewne: takie spotkania umacniają pozytywne wzorce – współpracę bez zawiści, budowanie dobrych relacji bez podkładania świń. Jak widać można koegzystować w pokoju, ba! – w sympatii i szacunku do konkurentów (z resztą pokazało to już rok temu spotkanie szefów polskich w Choczewie, na którym miałam przyjemność być).
„Mózg” konferencji – Agnieszka Małkiewicz i Agata Godlewska;

Po dyskusji rozpoczęła się obłędna uczta przygotowana przez załogę Metamorfozy – były moje ukochane policzki wołowe, nieziemska pierś kurza z chrupiącą skórką, korowód sosów,  kwiatów, pianek, a wszystko podane na najpiękniejszych talerzach (widzicie ten niebieski talerz? śni mi się po nocach!).

Jako że dziewczyny – Agnieszka Małkiewicz i Justyna Zdunek – mają niespożytą energię i chęci na mieszanie w polskiej gastronomii, już za chwilę kolejne ciekawe wydarzenie kulinarne: spotkanie polskich szefów kuchni w Swołowie na Pomorzu (22-24 czerwca) z konferencją pt. „Zakaz rzucania mięsem. Etyka w kuchni” otwartą dla wszystkich zainteresowanych w/w tematyką. Konferencja odbędzie się 23 czerwca między 16:00 a 18:00, można się na nią zapisać drogą mailową (kontakt@agnieszkamalkiewicz.pl). 
Spotkanie jest kontynuacją działań w ramach projektu Metamorfoza. Gotujemy Pronature. W Swołowie pojawią się świetni polscy szefowie kuchni – m.in. Agata Wojda, Aleksander Baron czy Adam Chrząstowski i przez kilka dni, na łonie natury będą dzielić się doświadczeniami kulinarnymi i bawić się w kuchni. Jej, jak ja zazdroszczę szczęśliwcom, którzy znajdą się w tak zacnym gronie!
Z resztą sami zobaczcie, jak to wyglądało rok temu (miałam przyjemność spędzić w Choczewie cały dzień).