Czas zamieścić kolejnego posta, zwłaszcza, że mnóstwo potraw przewinęło się przez naszą kuchnię od czasu założenia tego bloga. Milczenie wynika z braku konceptu na notki, nie rozkręciłam się jeszcze i ciągle ociągałam się z pisaniem. Ale koniec z tym!

Wczoraj w kuchni było lekko- może to zasługa wiosny, pierwszych plamek zieleni, powietrza, które pachnie już całkiem inaczej, a może po prostu wynika to z mojego rozsądku ( kilka dni wczesniej szalałam z ciastem francuskim, więc- by zrównoważyć kaloryczność obiadów w tygodniu- chciałam zrobić coś delikatnego). Zresztą, odkąd słońce mocniej świeci, mój organizm domaga się witamin, nasyconych barw, intensywnych smaków, soku ściekającego po ustach, słodyczy truskawek (z tym musi jeszcze poczekać, bo za pompowanymi nie przepadam)… By sprostać tym wymaganiom, zrobiłam wczoraj faszerowana paprykę, a na deser ananasa w miętowym cukrze. Przepis na paprykę znalazłam podczas wiosennych porządków- pozbywając się starych magazynów ( pochodzi z Shape), a ananas to pomysł Jamiego Olivera z ” Happy days with the Naked Chief” ( o bezsensownym polskim tytule „Lubię gotować”).

Papryka nadziewana indykiem, oliwkami i pesto

2 małe czerwone papryki 200 g indyka 2 łyżki sosu pesto 2 plasterki mozarelli 15 czarnych oliwek tymianek

Z papryki usuwam nasiona, odkrawam górną część poniżej łodygi. Podsmażam pokrojonego w kostkę indyka, mieszam z pesto, pokrojoną w kostkę mozarellą i oliwkami. Przykrywam papryki odkrojonymi wierzchami i piekę ok. 30 minut w 180 st. C.. Podaję z ryżem, wymieszanym z resztką farszu.

W oryginale mowa o halibucie, ale że mój Ł. jest uczulony na ryby, więc muszę go zastąpić ( halibuta, nie Ł.:). Pieczona papryka jest słodka i delikatna, co stanowi przyjemny kontrast z połączeniu z ostrym pesto i wyrazistym smakiem oliwek.

Ananas z miętowym cukrem

1 dojrzały ananas 4 łyżki brązowego cukru garść świeżej mięty

Obieram ananasa, kroję go na ćwiartki, które dalej kroję w cienkie plastry. Miętę z cukrem ucieram w moździerzu. Gdy jest gotowe, posypuję ananasa cukrem.

Pyszny, orzeźwiający deser!

Raz, dwa, trzy, próba głosu.

Jakie to proste, tak nagle przerwać ciszę i z biernej pozycji internetowego podglądacza przejść w na stronę czynną. Bloga założyłam w minutę. Najwięcej czasu zabrało mi wymyślanie nazwy, choć oczywiście, po kilku sekundach od zalogowania napłynęły mi do głowy o wiele lepsze pomysły.

To blog kulinarny. O jedzeniu i dla jedzenia. Moim pragnieniem jest zachować w pamięci rzeczy, które tworzę w kuchni. By po przetrawieniu nie poszły w niepamięć godziny mojej pracy.

To tyle, w telegraficznym skrócie. Rozkręcam się.