Thermomix TM6 a TM5 – różnice
Ten wpis powstał w ramach współpracy barterowej z Thermomix. Miał być rolką, ale temat jest zbyt rozległy by sprowadzać go do krótkiego filmiku, więc zdecydowałam, że spiszę moje wrażenia na blogu.
Czytaj dalejTen wpis powstał w ramach współpracy barterowej z Thermomix. Miał być rolką, ale temat jest zbyt rozległy by sprowadzać go do krótkiego filmiku, więc zdecydowałam, że spiszę moje wrażenia na blogu.
Czytaj dalejKto by pomyślał, że będę zbierać się do tego wpisu blisko rok! Blogi pokrywa warstwa kurzu, ale jednak to chyba na nich nadal najłatwiej znaleźć jakiś przepis –
Czytaj dalejOstatnimi czasy sporo się u mnie dzieje. Do najprzyjemniejszych wydarzeń należy moja rozmowa z Basią w jej podcaście „Z pełnymi ustami”, która spotkała się z Waszym ciepłym przyjęciem.
Czytaj dalejUwielbiam mazurki! To moje ulubione wielkanocne ciasta, bo mają wszystko, co lubię najbardziej: warstwę kruchego ciasta, słodkie nadzienie i można się pobawić przy ich dekoracji.
Czytaj dalejNoc tak cicha i spokojna, powietrze pachnie słodyczą. Obrzmiały księżyc leniwie zwisa nad miastem. Dwie latarnie naprzeciw moich okien zapalają się i gasną, jakgdyby nie mogły się zdecydować, czy przebić ciemność snopem ciepłego światła, czy pozostawić noc nietkniętą, zupełnie granatową.
Raz na jakiś czas ciszę przerywa szmer przejeżdżającego samochodu. Ale nawet on porusza się spokojniej, bez warkotu silnika, bez pisku klaksonu.
Jestem sama, stoję w oknie, ubrana w koszulę Tomasza i wącham tę noc, tę ciszę, ten granat. To chyba dobra pora na pieczenie bułek, na cichą i powolną pracę drożdży. Ale że nie mam piekarnika, pozostaje mi tylko dumanie. Strumień myśli sączy się leniwie, przypominam sobie różne ciepłe noce: wszystkie te chwile, gdy bywałam w różnych miejscach, a niebo pozostawało niezmienione.
Napiłabym się kawy z dużą ilością mleka, ale pora nie pozwala na spełnienie tej zachcianki. To może wypiję szklankę wody z miodem i cytryną?
Takim napojem co dzień witała nas babcia, to po niej przejęłam nawyk picia cytrynowej wody przed śniadaniem. I choć daleko jeszcze do poranka, mam ochotę na cytrynę i miód; może dlatego, że smakuje podobnie jak ta noc. Słodko i orzeźwiająco.
I tak moje myśli zataczają kółko, wracam do punktu wyjścia: cytryna. Czas nadrobić zaległości.
ŁOSOŚ W CYTRYNOWO-KOPERKOWYM SOSIE
Składniki:
3 dzwonki z łososia małe opakowanie słodkiej śmietanki ok. 2 łyżeczki masła sok i skórka z ? małej cytryny pół pęczka koperku sól i pieprz
Łososia lekko solę i pieprzę, po czym skrapiam go częścią soku z cytryny. Odstawiam go na bok. W tym czasie siekam koperek.
Rozgrzewam patelnię grillową, smażę na niej rybę. W małym rondelku podsmażam na maśle połowę koperku, pozostały sok i skórkę z cytryny, tak by wydobyć aromat tych dwóch składników. Po ok. minucie zmniejszam gaz i wlewam śmietanę. Mieszając sos, pozwalam mu trochę zgęstnieć, po czym doprawiam go solą i pieprzem. Zdejmuję rondelek z gazu i wsypuję doń pozostałą część koperku.
Kładę na talerz usmażonego łososia i polewam go sosem. Podaję z ryżem i lekką sałatą.
Uwaga: koperku nie należy zbyt długo podsmażać, bo traci kolor. Właśnie w celu zachowania jego soczystej zieloności, połowę koperku wrzucam na sam koniec – po zdjęciu sosu z gazu.
Koperek i łosoś, to znane i lubiane połączenie idealne. Jeśli dodać do tego orzeźwiającą cytrynową nutę (która tak dobrze komponuje się z rybami) i wzmocnić kremową aksamitną śmietaną, otrzymamy jedno z pyszniejszych dań rybnych, jakie wymyśliła ludzkość. Takie przynajmniej jest moje zdanie.
„… A po całej powierzchni upalny ranek rozrzucił lustrzane tluste blaski, jak kucharka, która piórkiem umaczanym w maśle smaruje skórkę gorącego placka.
(?)
Wiosna niczym wino uderzała do głowy niebu, które mętniało w odurzeniu i pokrywało się obłokami. Nad lasem płynęły niskie wełniste chmury z obwisłymi brzegami, z których tryskały ciepłe, pachnące ziemią i potem deszcze, zmywające z gleby ostatnie kawałki pokruszonego, czarnego, lodowego pancerza.? *
Lubię piękne słowa i zdania.
Słowa, które dźwięczą w uszach jak muzyka. Wersy, w których każdy wyraz ma swój cel, sens i idealnie harmonizuje się z resztą. Takie są opisy przyrody w opowiadaniach Iwaszkiewicza, tak pisał R. Kapuściński, tak przedstawiał świat B. Pasternak, taka jest ?Pestka? A. Kowalskiej. To trudna do uchwycenia plastyka, melodia linijki, która nakazuje czytelnikowi cofnąć się i smakować zdanie raz jeszcze, najlepiej na głos. Robię tak często.
Kiedyś wierzyłam w to, że będę w stanie spisać wszystkie zdania, które mnie uwiodły. Przepisywałam cytaty z książek, wycinałam fragmenty tekstów z gazet.
Ilość zdań się powiększała,
słowa się spiętrzały,
litery mnożyły?
Porzuciłam moje zmagania, ograniczając się do podkreślania fragmentów godnych głośnego czytania. To smutne, ale ledwie starcza mi czasu na przeczytanie tekstu jeden raz. Nie mogę obracać słów i delektować się nimi tak, jakbym tego pragnęła.
Z resztą nie tylko ze słowami tak jest: tu chodzi o całe życie, o tysiące mglistych chwil, które z czasem się rozmywają… I choćbym nie wiem, jak bardzo się starała: robiła zdjęcia, suszyła kwiaty, przepisywała setki zdań, nigdy nie oprę się nurtowi czasu. Nie mogę zapamiętać każdego smaku, zapachu, obrazu i smacznej ciekawostki, którą przed chwilą wyczytałam w gazecie. I to mnie strasznie boli.
Czasem, kosztem odkrywania nowych smaków czy czytania świeżych zdań, wracam do tych już ?przeżytych?. I tak od blisko sześciu lat, co wiosnę, gdy słońce jest już na tyle wysoko, by ogrzać odsłonięte ramiona, czytam fragmenty ?Pestki?. Otwieram ją w dowolnym miejscu, ponieważ tu nie ma lepszych i gorszych momentów: każde zdanie sprawia, że ciarki przechodzą mi po plecach.
Do smaków, rzecz jasna, też wracam. Dzisiaj, kosztem sernika nowojorskiego, na który ostrzyłam pazurki już jakiś czas, wróciłam do bajecznych muffinów. Robiłam je tutaj już wieki temu, więc ograniczę się do jednej uwagi: to najpyszniejsze mufiny, jakie kiedykolwiek jadłam. Nic nie jest w stanie przebić ciepłego ciasta z cynamonową nutką, kwaśnymi kawałkami rabarbaru i chrupiącą skorupką. Nic!
A skoro już jesteśmy przy rabarbarze, to przejdę do głównego wypieku tego weekendu. To dla niego kupiłam kilogram rabarbaru, to dla niego siedziałam w kuchni, podczas gdy promienie słońca rozbijały się o źdźbła soczystej, świeżo skoszonej trawy?
Rhubarb pie, czyli rabarbarowy paj to efekt modyfikacji przepisu Liski na Cherry pie, które już od dawna krążyło mi po głowie. Co łączy wiśnie i rabarbar? Oczywiście ich kwaśny, lekko cierpki smak. Dobrze byłoby, gdyby łączyła je jeszcze barwa, niestety, jedyny rabarbar, jaki znalazłam na straganach, był zielony? W efekcie moje ciasto wyszło blado. A może inaczej: pastelowo 😉
Nie wpłynęło to na jego smak: paj zachował kwaśny smak rabarbaru, tak pyszny w zestawieniu z kruchym ciastem.
(A o drugiej odsłonie cytrynowego weekendu opowiem innym razem…)
RABARBAROWY PAJ
(oryginalny przepis Liski tutaj)
Na ciasto:
3 i 3/4 szkl mąki
2 płaskie łyżeczki soli gruboziarnistej (albo 1 łyżeczka soli miałkiej,
najlepiej morskiej)
1 i 1/2 łyżeczki cukru
300 g masła
1/2 szkl. lodowatej wody
Na nadzienie:
ok. 1 kg rabarbaru
1 i 1/4 szkl cukru
1/4 szkl mąki ziemniaczanej
szczypta soli
cukier puder do posypania
Z podanych składników zagniatam ciasto. Zawijam je folię i chłodzę ok. godzinę. Następnie wykładam blaszkę (np. 25×37) połową ciasta, które nakłuwam widelcem i podpiekam ok.15 minut w 200 st. C.
W międzyczasie obieram rabarbar i kroję go na małe cząsteczki. Mieszam z pozostałymi składnikami nadzienia.
Na podpieczone ciasto wykładam nadzienie, następnie ścieram na tarce pozostałą część ciasta. Powinno równomiernie przykryć rabarbar, choć u mnie były luki. Piekę kolejne 30-35 minut.
Gdy ciasto trochę ostygnie, posypuję je cukrem pudrem.
Przepis Liski znacznie przerobiłam, jednak idea pozostała ta sama: dwie warstwy kruchego ciasta, a między nimi kwaskowate nadzienie o lekko galaretowatej konsystencji. Pycha!
* oba cytaty pochodzą z ?Doktora Żywago?
Wiosna to
biel, seledyn i żółć. Cytryna to słońce.
Natłuszczam formę do finansjerek (albo muffinów) i nakładam łyżką porcję ciasta do każdego wgłebienia. Piekę w 200 st. C. przez 20-25 minut (finansjery mają się zezłocić). Po upieczeniu czekam jakieś 10 minut, aż finansjery lekko przestygną, po czym je wyciągam, posypuję cukrem pudrem i ozdabiam skórka cytrynową.
Uwaga 1: na financiers potrzeba 6 białek; obok tej i tej Pavlovej to dla mnie idealny patent na wykorzystanie nadmiaru białek. Uwaga 2: przyjmuję, że 1 cup = 1 szklanka i życie staje się łatwiejsze 🙂 Uwaga 3: dałam zdecydowanie więcej skrórki z cytryny, a zrezygnowałam z posypywania wypieku cukrem pudrem (było wystarczająco slodkie).
Copyright Strawberries from Poland, 2017