Za mną pracowity weekend. Przez trzy dni, z gąbeczką w dłoniach, szorowaliśmy z Tomkiem kąty naszego przyszłego gniazdka. Z kurzu i pajęczyn wyłoniło się piękne mieszkanie z wysokimi sufitami, drewnianą podłogą i ciepłą kuchnią z oknem na podwórze*. Niebawem tu wrócę, teraz pozostaje mi tylko przestawiać w wyobraźni meble i w myślach rozkładać na półkach książki i talerze.
Tymczasem siedzę na skwerku we Wrzeszczu, tuż obok słynnego Cristala (obdrapanego widma, którego czasy świetności przypadały na okres PRL-u). Popijam cappuccino, zagryzam drożdżówkę z kruszonką od Szydłowskiego i obserwuję życie dzielnicy, która już niebawem będzie moją dzielnicą. Zza niewielkiego pasma zieleni dobiega szum aut, tramwaje ociężale toczą się po szynach, a gdzieś daleko, między chmurami, rozległ się pisk mew.
Za godzinę mam pociąg.
Mam ochotę na cukinię.

(2 porcje)

Składniki:
2 porcje makaronu (polecam spaghetti, linguine i inne nitki)
1 średniej wielości cukinia
2 łyżki oliwy
3 łyżeczki pesto genovese
1/3 szklanki startego parmezanu
sól i pieprz

Gotuję makaron zgodnie z instrukcją na opakowaniu.
Umytą cukinię kroję obieraczką w cieniutkie wstążki, delikatnie solę i pieprzę. Na patelni rozgrzewam 2 łyżki oliwy, delikatnie podsmażam cukinię. Trwa to ok. 5 minut, aż wstążki lekko się zeszklą (nie mogą się rozwalić).
Rozgrzewam druga patelnię. Układam na niej cieniutką warstwę startego parmezanu. Gdy się roztopi i stwardnieje, delikatnie ściągam go z patelni i odstawiam do ostygnięcia. W taki sam sposób przygotowuję resztę chipsów.
Cukinię mieszam z ugotowanym makaronem i trzema łyżeczkami pesto. Posypuję parmezanowymi chipsami.
Zajadam i myślę o tym, co było (Gdańsk), co jest (smak) i co będzie (Gdańsk).

Uwagi:

1. w wersji de luxe dokładam do makaronu podsmażoną cebulkę, ale taka „domowa” cukinia zasługuje na to, by zostać królową podniebienia, dlatego podaję ją bez dodatkowych intensywnych smaków.

2. przepis na pesto każdy zna, a gdyby nie znał to podaję link. Moje codzienne pesto zamiast pinioli ma podprażony słonecznik, a zamiast parmezanu wyschnięty oscypek (często specjalnie suszę go na potrzeby pesto). Natomiast nigdy nie używam kupnego pesto, bo wg mnie jest okropne w smaku (i do tego drogie).
*podwórze to taki zapomniany wyraz , nieprawdaż? Lubię go, brzmi jakby był wzięty z noweli Konopnickiej;

Cukinię po raz pierwszy ujrzałam mając kilka lat, podczas wakacji u dziadków. Leżała na kuchennym parapecie ? potężna i ciemnozielona, niedawno przywieziona z działki. Myślałam, że to wielki ogórek i oczyma wyobraźni widziałam siebie chrupiącą wielkie seledynowe plastry.* Jakież było moje rozczarowanie, gdy usłyszałam, że to wcale nie jest moje ulubione warzywo?

Oprócz wielkich cukinii, dziadkowie przywozili z działki jeszcze mnóstwo innych specjałów. Najpierw, z samego rana, na działkę wybierał się dziadek. My w tym czasie myłyśmy się (bądź ? w zależności od wieku – udawałyśmy, że się myjemy), jadłyśmy leniwe śniadanie**, po czym zmywałyśmy naczynia przy dźwiękach Muzycznej Poczty UKF.

Po jakimś czasie rozlegał się warkot malucha, a chwilę później słychać było na klatce echo kroków. Drrrrrrryń!

Dzwonek do drzwi***, jest dziadek, stawia na stole niebieską kobiałkę i żółtą siatkę, pełne działkowych zdobyczy.
Dorodne pomidory,
kształtne ogóreczki,
fasolkę szparagową,
groszek, który wyjadałyśmy prosto z łupinek,
kwaśny agrest,
kuleczki czerwonej i czarnej porzeczki,
soczyste gruszki,
miseczkę malin,
jeżyny
albo poziomki, na które rzucałyśmy się od razu.

A po obiedzie upychaliśmy w maluchu koce, piłki, kanapki, lalki, kredki, poduszki, książki, termosy i ruszaliśmy na działkę. Zaczynało się słodkie popołudnie na zielonej trawce.

Strasznie za tym tęsknię.
I choć dziadek nadal jeździ na działkę, to kobiałka, z którą wraca jest lżejsza. I ? co najbardziej smuci ? nie ma tam już mnie, zaglądającej do niebieskiego koszyka w poszukiwaniu poziomek.

CHOCOLATE & ZUCCHINI CAKE
(CIASTO CZEKOLADOWO-CUKINIOWE z książki ?Chocolate & Zucchini? C. Dusoulier)

Składniki:

120 ml oleju
240 g mąki
60 g kakao
1 łyżeczka sody oczyszczonej
? łyżeczki proszku do pieczenia
? łyżeczki soli morskiej
3 duże jajka
150 g cukru pudru
1 łyżka kawy rozpuszczalnej
350 g cukinii, startej na tarce o grubych oczkach (ze skórką)
tabliczka czekolady (gorzkiej albo mlecznej, wg uznania), posiekana

W dużej misce mieszam mąkę, kakao, sodę, proszek do pieczenia, sól. W oddzielnej misce mieszam dokładnie olej i cukier puder, dodaję kawę i jajka i dalej miksuję.

Do masy jajecznej wsypuję 2/3 suchych składników (resztę odkładam). Mieszam delikatnie do połączenia składników (masa nie powinna być długo mieszana).

Do miski z pozostałą mąką wrzucam cukinię (nie odsączając jej z płynu!) i posiekaną czekoladę, mieszam, aż proszek oblepi składniki. Następnie mieszam to z resztą ciasta (do połączenia składników).

Wylewam ciasto do wyłożonej pergaminem tortownicy (25 cm), wyrównuję jego powierzchnię. Piekę w 180 st. C przez około 40-50 minut (aż wetknięty do ciasta patyczek nie będzie lepki).

Uwagi:

1. do przepisu Klotyldy wprowadziłam kilka modyfikacji ? brązowy cukier zamieniłam na cukier puder ( i zmniejszyłam jego ilość) i zmniejszyłam trochę ilość czekolady.

2. Ciasto podawałam domownikom nie informując ich o jego składnikach, nikt nie wyczuł cukinii. W takim momencie zastanawiam się zawsze, po co nam składniki, których w potrawach nie czujemy. Po cóż piec ciasto cukiniowe, którego zaletą jest to, że nie czuć cukinii? Dla zabawy ? to jedyne, co mi przychodzi na myśl. Bo ja się bawię świadomością, że robię cukiniowe ciasto, bawię się myślą, że piekę coś, co kryje w sobie słodką tajemnicę i tylko ode mnie zależy, czy ją komuś zdradzę, czy nie!

3. A smak? Jak już napisałam, niecukiniowy. Czekoladowy. Moooocno czekoladowy. Z chrupiącą skorupką, trochę jak w brownies, ale z o wiele bardziej puszystym środkiem. Pyszne z odrobiną cukru pudru na wierzchu.

4. Następnym razem wzbogacę ciasto o podpieczone orzechy laskowe. Bardzo mi tu pasują – cos chrupkiego jako kontrast dla totalnej miękkości, coś wyrazistego dla przełamania dominacji czekolady.
* w dzieciństwie ogórek był moim warzywem numer jeden ? zrywany prosto z dziadkowej grządki, czasem nawet nieobierany ze skórki, miał nieziemski smak; dziś ogórka z piedestału strącił pomidor (chociaż po delikatnym ukiszeniu ogórka jego szanse znacznie u mnie wzrastają!);

** świeże pieczywo (z poranną Trybuną;), przyniesione rano przez dziadka (wieluńskie pieczywo jest najlepsze!), z plasterkiem różowej szynki (spójrz na tę wędlinę, widzisz włókna? Nie ma wody, nie ślizga się ? wieluńskie wędliny są najlepsze!) i kawałkiem malinówki ze szklarni wujka;

*** ten, co umarłego by obudził;

Tomek w Gdańsku. Za kilka tygodni strzepię kurz z sukienki i też tam powrócę, na razie jednak oddaję się cichej i spokojnej tęsknocie. Takiej, co kłuje, nie parzy; co szczypie, nie rozdziera ? wiem, że niebawem się zobaczymy i to łagodzi samotność.

Tymczasem? strumień myśli przepływa przez głowę. Mogłabym je wyłapywać, siedzieć z wędką i czekać na tę złotą*, ale mi się nie chce. Niech płyną, niech ślizgają się po powierzchni głowy, zawieszone między świadomością a podświadomością.

Im więcej muszę się skupiać (prawo wekslowe to nie poezja), tym więcej myśli kotłuje się po tej drugiej stronie.

Na jednym z balkonów domu spokojnej starości, który niemal sąsiaduje z naszym ogrodem, widzę wielką, huśtana ławkę. Zastanawiam się, ile wieczorów jej właścicielka spędziła kołysząc się w rytm delikatnego wiatru, ile rozmyślań, wspomnień wypłynęło z jej głowy? Ile takich wieczorów jej zostało? Czy żyje przeszłością, wspominając dzieci, wnuki, miłości, nieszczęścia? A może po prostu jest tu i teraz, odcięta od tego, co było, skupiona na lekkim kołysaniu i cieple wieczora?

A wczoraj? widziałam, jak mucha wpadła w pajęczynę. Szamotanie, gorączka. Podbiegł pająk i zaczęła się walka; opuściłam wzrok, próbując skupić się na testach, jednak ciekawość była silniejsza? Gdy zobaczyłam, jak mucha słabnie, postanowiłam dotrwać do końca tej brutalnej sceny. Po chwili mucha była już nieżywa, pająk uciekł do swej kryjówki. Śmieszne, jeśli spojrzeć na to z perspektywy świata, zatrważające w skali mikro.

I tak, skupiona na tysiącach szczegółów, na tym, co jest, a co będzie, na tym, co przegapiłam, patrząc się na pająka i muszkę, tonę w czasie, w ułamkach sekund.

Idę do ogródka**, tam wszystko jest pewne. Cukinie, które cicho i niepostrzeżenie wyrosły na dorodne panny. Monstrualne dynie, których jest z kilkanaście. Kiedy odcinam cukinię od pędu dzielącego ją z macierzystym krzaczkiem, zaczynam rozumieć Jamiego Oliviera i jego miłość do buraków z własnej grządki.

Bo w warzywie, które wyszło spod naszej ręki, można się zakochać.

TARTA Z CUKINIĄ I OSCYPKIEM (pomysł na tartę zaczerpnęłam z blogu Ewy)

Składniki: płat ciasta francuskiego 2 nieduże lub 1 wielka cukinia pół opakowania kwaśnej śmietany 1 zmiażdżony ząbek czosnku ok. 50 g tartego oscypka sól i pieprz do smaku

Cukinię dokładnie myję. Następnie kroję ją w cienkie plastry (o grubości niecałego centymetra), odstawiam. Połowę sera mieszam ze śmietaną i czosnkiem, dodaję pieprz i ewentualnie sól (oscypek jest słony, więc można w ogóle nie solić śmietany).Smaruję ciasto śmietanową masą, po czym rozkładam na plasterki cukinii, tak, aby na siebie zachodziły.

Piekę przez kwadrans w 200 st. C.Po tym czasie wyciągam tartę z piekarnika, posypuję resztą sera i piekę kolejny kwadrans w temp. 200 st. C. (ostatnie 5 minut grzejąc sam spód ciasta).

Uwagi:

1. tarta jest dosyć słona, więc nie należy przesadzać z jej dosalaniem. Wg mnie można nawet z tego zrezygnować.

2. po wyjęciu z piekarnika, cieniutkie plastry cukinii są idealnie miękkie, a serowy kożuszek utrzymuje ich aromat, wilgoć i nie pozwala im wyschnąć. Tarta jest szybka w wykonaniu, totalnie bezstresowa, bo nic tu się zepsuć nie może (należy tylko pamiętać o dobrym podpieczeniu spodu, by ciasto zdołało „udźwignąć” nadzienie), a do tego naprawdę pyszna!

* rybkę, myśl;

** mój ulubiony ogródek to taki, którego nie trzeba pielić i podlewać, a w którym wszystko rośnie jak na drożdżach. Obecny częściowo spełnił moje oczekiwania ? zainwestowałam w niego kilka godzin wsiewania i rozsadzania plus kilkadziesiąt konewek wody (po czym odkryłam, że wąż ogrodowy sięga i do ogródka?). Reszta dokonała się sama: rzodkiewki, dynie, cukinie, sałata, koperek ? wszystko to rosło to jakby poza mną, bez wysiłku i troski;