Męczący weekend. Powieki ciężkie, chciałoby się zamienić niedzielę na sobotę usiąść przed kominkiem z czerwonym winem i odpoczywać.
Tymczasem groźnie spogląda na mnie poniedziałek – już za chwilę, już za moment nowy tydzień wtoczy się w nasze życie. Mam nadzieję, że nie przygniecie swym ciężarem.

Na pocieszenie miałam dziś:

– dużo słońca – porcję kasztanów, które spadły prosto pod moje nogi – zapewnienie taksówkarza, że dziś będzie szczęśliwy dzień* – dobry film w kinie** – ciepłą, aromatyczną papkę w niebieskiej miseczce.

A potem jeszcze odkryłam, ze mój przepis na Rodową Czosnkową znalazł uznanie kulinarnych redaktorów New York Times i został wybrany do reprezentacyjnej 20-tki spośród ponad 350 propozycji. Wcale się nie dziwię, bo Rodowa Czosnkowa jest fe-no-me-nal-na! 😉

Ale wróćmy do ciepłej papki w miseczce (nota bene tej samej, w której podaję Światową Rodową Czosnkową): pasta e ceci to danie, które znalazłam u Jamiego Olivera. W wersji oryginalnej jest to bardziej zupa niż makaron, ja chciałam prawdziwą „paciaję” i zagęściłam zupę, przez co straciła j a k i e k o l w i e k walory estetyczne. Smakowe pozostały te same!

PASTA E CECI (przepis pochodzi z „Jamie’s Italy”, z moimi zmianami)1 cebula, drobno posiekana 1/4 obranego, drobno posiekanego selera 2 ząbki czosnku, zmiażdżone 1 mała suszone papryczka chilli, pokruszona 1 łyżeczka suszonej pietruszki 1,5 szklanki ciecierzycy, namoczonej na noc albo 1 puszka ciecierzycy 1/2 l bulionu garść makaronu (powinien być drobny) sól i pieprz do smaku oliwa

W dużym garnku na oliwie podsmażam cebulę i seler. Po chwili dodaję czosnek wraz z suszoną pietruszką i pokruszoną papryczką chilli. Duszę całość przez 5-10 minut.

Ciecierzycę odcedzam i dodaję do duszonych warzyw, zalewam ją bulionem. Gotuję zupę ok. 40 minut (z ciecierzycą z puszki wystarczy ok. 25 min). Następnie wyciagam do miseczki połowę ciecierzycy i miksuję zupę blenderem. Dorzucam ciecierzycę w całości wraz z makaronem. Gotuję, aż makaron zmięknie, tj. 10-15 minut, a zupa będzie supergęsta i zawiesista. W razie potrzeby doprawiam zupę solą.

Zupę podaję skropioną oliwą i jeżeli mam pod ręką coś zielonego (bazylię, pietruszkę) – posypane tym ziołem.

Uwagi:

1. Jeżeli nie chcecie gęstej papki, wystarczy rozprowadzić zupę wodą do pożądanej konsystencji i gotować jeszcze chwilę.

2. Zamiast chilli i pietruszki użyłam tu popularnej mieszanki przypraw z Włoch, którą sprzedaje się jako baza do makaronu pod różnymi nazwami. Jedną paczuszkę przywiozłam sobie z Toskanii, kolejną dostałam od pewnej dobrej duszy. Mieszanka zawiera suszone chilli, pietruszkę i czosnek. Doprawiam nią zupy (fajnie smakuje z dyniową), oliwę, którą jem z ciabattą czy posypuję nią mięsa.

3. To absolutnie pyszne i aaaabsolutnie brzydkie danie. Dla mnie posiada wszelkie walory comfort food: jest ciepłe, aromatyczne, kojące i papkowate. Papki zawsze poprawiają mi nastrój.

PS Z przyjemnością prezentuję zwyciężczynie konkursu na skojarzenia z Tildą:

Folkmyself, Jola, Toczka.

Tym razem wybrałam 6 propozycji, które mnie ujęły z z nich wylosowałam 3 zwycięskie. Jola miała identyczne skojarzenie co ja – dla mnie Tilda to rachatłukum, bez dwóch znań! Proszę Was o przesłanie mailem adresów.

* bo mamy dziś 10.10.10 r. **”Incepcja” nie każdemu się podobała – mi b a r d z o (może kiedyś napiszę dlaczego) mimo iż jestem uczulona na science-fiction;

/Witam w kolejnej odsłonie Vintage Cooking, mojego cyklu (nie internetowej akcji) poświęconej starym, starszym i najstarszym przepisom. Niewtajemniczonych zapraszam tutaj, zaś wtajemniczonych i zainteresowanych, jeżeli takowi są, do lektury./

Jesień, jesień?

Coś mi w niej od początku nie gra. Może to ten chłód, może deszcz, który męczył nas przez długie tygodnie, może to, że nie mogę ubrać zielonych kaloszy i pozbierać orzechów włoskich z mokrej trawy?

W połowie września klon, który rośnie nieopodal mojej pracy zaczął się pięknie przebarwiać. Miałam ochotę na bukiet z liści, liczyłam po cichu na zebranie kilku mniejszych listków i wetknięcie je między kartki grubych książek, lecz Trójmiasto nawiedziły deszcze i z pięknych liści zrobiły zgniłozieloną papkę.

W ramach pocieszenia postanowiłam znaleźć kasztany. Każdego dnia w drodze na przystanek czujnie spoglądam na chodnik, mając nadzieję na znalezienie choćby jednego maluśkiego, lśniącego kasztana. Na ziemi leżą same łupiny ? kto zabiera wszystkie kasztany?!Udało mi się wczoraj, a raczej dzisiaj, gdy o 1.00 w nocy wracaliśmy z kina i nieopodal moich nóg wylądowały trzy lśniące kasztany. Miętoliłam je dziś w kieszeni przez całą drogę do pracy!

Z jabłkami, symbolem jesieni, jeszcze nie tak dawno też było kiepsko – na próżno szukałam kwaśnych i twardych sztuk do szarlotki. Z braku porządnych odmian musiałam zadowolić się odmianą Granny Smith, która mimo słodkiej nazwy kryje za sobą produkt wyglądający jakby właśnie zszedł z taśmy produkcyjnej. Pokręciłam nosem i kupiłam kilka sztuk, do ciasta się nadają.

Ale chyba nadchodzą lepsze czasy. W warzywniakach pojawiły się pękate dynie, w skrzyniach leżą Szare Renety, które aż proszą się o szarlotkę!

Właśnie, szarlotka! Jesień pachnie szarlotką. Najlepsza to ta najprostsza, babcina* z prodiża. Równie pyszna jest szarlotka z papierówek, którą robię latem. Bardzo dobra jest Misiankowa, której tu jeszcze nie prezentowałam, ale przecież każdy ją zna…

I choć nie ma lepszego wypieku z jabłkiem od kruchej szarlotki, to czasem ma się ochotę na coś innego. A jeżeli to coś nazywa się ?Tort jabłkowy na leguminę?, to ma się na to podwójną chęć. Legumina- świetne słowo! Od zawsze kojarzyło mi się z koronkami, herbatą w filiżankach i popołudniem spędzonym na bujanym fotelu, pośród cichego tykania zegara z kukułką.

Czas na leguminę od królowej legumin**, Marii Disslowej.

(przepis pochodzi z książki „Jak gotować” Marii Disslowej, rok wyd. 1937)

TORT JABŁKOWY NA LEGUMINĘ

na kruche ciasto: 10 dkg mąki 8 dkg masła 5 dkg cukru cytrynowa skórka

na marmoladę: 1 kg jabłek 20 dkg cukru 4 dkg pomarańczowej skórki 1/8ltr wody Do ubrania tortu: 3 dkg migdałów

Zagnieść kruche ciasto z masła, mąki, cukru i cytrynowej skórki, rozpłaszczyć, upiec ładnie w tortownicy. Oddzielnie poszatkować do rondla obrane jabłka, dodać cukru, wody, posiekanych skórek pomarańczowych i gotować na masę mieszając często, aby się jabłka spodem nie zrumieniły. Gdy zgęstnieje marmolada, nałożyć na upieczony kruchy blacik, wygładzić równo, przybrać migdałami, z których ułożyć wkoło kwiaty rumianków. Migdały wpierw oparzyć i poszatkować w piórka.

Po posiekaniu ciasta zbijam je w kulę i chowam do lodówki na co najmniej pół godziny. Ciasto piekę ok. 25-30 minut w 200 st. C. (bez termo obiegu) ? musi się zezłocić.

Uwagi:

1. Jak widzicie, przepis pani Marii (oryginalne brzmienie napisane jest kursywą) jest dosyć ogólnikowy ? kto nie piekł kruchego ciasta, ten mógłby mieć kłopoty, stąd pozwoliłam sobie na małe dopiski pod przepisem. Ja robiłam ciasto z połowy porcji.

2. Jak zauważyliście, pani Maria poleca krojenie migdałów w piórka. Na szczęście kilkadziesiąt lat później płatki migdałowe pojawiły się w sklepach i teraz jedyne, co muszę zrobić, to wrzucić je na rozgrzaną patelnię i lekko je zezłocić (wówczas są bardziej aromatyczne). Jako że jestem leniwym, zepsutym dzieckiem kapitalizmu, darowałam sobie również układanie rumianków z płatków? Wybaczcie!

3. Gorąco polecam Wam cytrynowy spód Marii Disslowej ? jest wyśmienity! Idealnie kruchy, złocisty (w moim boki za bardzo się przypiekły, ale to nic nie szkodzi) i z wyraźną nutą cytryny. Góra to marmolada jabłkowa z cytrusowym posmakiem (dałam doń skórkę cytrynową zamiast pomarańczowej) ? dobra, ale nie przebija w smaku ?zwykłych? szarlotkowych nadzień. Migdały stanowią miłe zwieńczenie ciasta.

4. Właśnie ze względu na migdały, ciasto najlepiej jeść pierwszego dnia. Po przetrzymaniu go migdały trochę namiękają, co sprawia, że jest gorsze niż zaraz po upieczeniu. Ale to chyba cecha każdego wypieku: najpyszniejszy jest zaraz po wyjęciu z piekarnika i z każdą godziną traci swe pierwotne walory smakowe (no chyba że mówimy o piernikach czy tortach, które lubią się przegryźć).

* którą upiekę, obiecuję!

** w książce M. Disslowej jest mnóstwo niesamowitych przepisów na leguminę: legumina piankowa z powideł, legumina z poziomek, marchwiowa, cytrynowa, ponczowa, kasztanowa ze śmietaną czy rumowa to zaledwie garść przykładów;

Moja koleżanka Ola jest zapaloną miłośniczką języka włoskiego, włoskiego jedzenia i w ogóle kultury Włoch. Namiętnie słucha włoskich przebojów i tłumaczy ich teksty (włoskie utwory to nie tylko disco italiano i nie Eros Rmazotti*), zapisała się na intensywny kurs języka włoskiego i trafiła na grupę takich zapaleńców, jak ona. Jeśli spotkacie w jakiejś włoskiej knajpce w Trójmieście grupkę Polaków zamawiających potrawy po włosku, możecie być pewni, że to Ola i jej koledzy. Jak widzicie, ich nauka nie kończy się na siedzeniu w szkolnej ławce – oni tropią każdy ślad włoskości w Trójmieście.A śladów włoskości w Trójmieście jest całkiem sporo. Sama niedawno byłam na pysznej, supercienkiej pizzy z rukolą, szynką parmeńską i parmezanem we włoskiej knajpce we Wrzeszczu. Na deser zjadłam pokaźną porcję tiramisu (na spółkę z inną miłą koleżanką – Martą). Trochę wcześniej jadłam z Małgosią pizzę ze szpinakiem i gorgonzolą w gwarnej pizzerii w Sopocie, z disco italiano w tle i pogwizdującym Włochem za ladą. Nie wspomnę już o lodach marchewkowych, które zaserwował nam (mi i Małgosi) roześmiany Giuseppe!

Jak widzicie, nawet nad zimnym Bałtykiem można poczuć powiew Italii. Jeśli zaś nie macie możliwości wybrać się na lody do Giuseppe albo na pizzę do Sopotu, kupcie sobie przepiękną książkę „Jamie’s Italy” („Włoską wyprawę Jamiego”) i wypróbujcie proste, olśniewające w smaku specjały o włoskim rodowodzie, wyszperane i wypróbowane przez Jamiego Olivera. To dobry sposób na walkę z szarym początkiem października – dopóki na straganach mamy dojrzałe, pełne smaku warzywa, dopóty można korzystać z tej książki.

Ja niedawno zrobiłam pyszną, bogatą w aromaty minestrone. Miseczka, w której ją podałam to podarunek od Argilae, której ogromnie za niego dziękuję! Miseczka jest cudna, niestety moje zdjęcie nie oddało jej uroku.

MINESTRONE (przepis na 4-6 porcji) 200 g fasolki szparagowej 1 mały listek laurowy 4 plasterki wędzonego boczku 2 małe cebule 2 marchewki, obrane i drobno posiekane 1/2 selera, obranego i drobno posiekanego 3 ząbki czosnku, zmiażdżone oliwa garść bazylii 2 puszki pomidorów pelati 2 małe cukinie, pokrojone wzdłuż na ćwiartki, a następnie na plasterki 200 g świeżego szpinaku 560 ml bulionu 50 g suchego makaronu kawałek parmezanu oliwa

W garnku rozgrzewam kilka łyżek oliwy, wrzucam nań cebulę, marchewkę, seler, czosnek i drobno posiekane pędy bazylii (listki odkładam na później) i podsmażam chwilę, po czym lekko solę, przykrywam i duszę aż będą dość miękkie, czyli ok 10 minut.

Fasolkę kroję na mniejsze kawałki. Boczek kroję w podłużne cząsteczki i podsmażam na patelni. Do duszonych warzyw wlewam bulion, dodaję szpinak, listek laurowy, fasolkę i gotuję ok. 10 minut. Wrzucam cukinię,boczek, makaron (ja dałam połamane spaghetti)i gotuję ok. 10 minut. Następnie wrzucam pomidory, pieprzę, ewent. solę zupę i gotuję jakieś 5 minut.

Podaję zupę obficie posypaną świeżą bazylią, skropioną oliwą i posypaną startym parmezanem.

Uwagi:

1. Jak już pisałam, przepis pochodzi z „Włoskiej wyprawy Jamiego”. Moje modyfikacje to m.in. zamiana białej fasoli (tzn, ziaren) na szparagową, rezygnacja z wina i kopru włoskiego.

2. Zupa jest sycąca, aromatyczna i po prostu pyszna! Można skropić ją odrobiną octu balsamicznego. Mmmm…

***

Wczoraj Ola mnie ubiegła, bo wybrała się na włoski film, na który ja chciałam ją wyciągnąć. Mowa o „Jestem miłością” z Tildą Swinton w roli głównej. To film, o którym pewnie już słyszeliście, bo zarówno u Poli, jak i u Kuchareczki pojawiły się konkursy związane z „Lo sono l’amore”. Mimo że bez Oli, na film na pewno się wybiorę, bo:

– gra w nim Tilda Swinton, którą strasznie lubię – akcja filmu toczy się we Włoszech, a w zimny jesienny dzień chcę choć przez chwilę, choćby przez ekran, poczuć ciepło Włoch – obok Tildy w filmie „gra” również jedzenie, a to , jak wiadomo temat, który żywo mnie interesuje – widziałam już zwiastun filmu, który wygląda niesamowicie obiecująco.

Zwiastun filmu można obejrzeć na stronie Gutek film. A Gutek Film – co stwierdzam bez krzty lizusostwa – jest dla mnie gwarantem dobrego kina. Kiedy idę „na gutka” wiem, że obok mnie będą siedzieć ludzie, których interesuje to, co jest na ekranie, a nie to, co mają w kartonie i papierowym kubku, zaś na ekranie będzie coś, co mnie porwie/wzruszy/zaciekawi. Gdy dostałam propozycję zorganizowania konkursu dotyczącego filmu, który „wyszedł” od Gutka, nie wahałam się, by to zrobić.

Przejdźmy do rzeczy: do wygrania są 3 zestawy filmów Gutka: „Karmel”, „Angel” i „Once”. Kto nie miał szczęścia w konkursie u Poli i Kuchareczki, może spróbować go u mnie. Kto przegapił terminy konkursów u dziewczyn, również może spróbować swych sił tutaj. Kogo natchnęło dopiero dziś, może teraz przystąpić do zabawy konkursowej.

Konkurs będzie grą wskojarzenia.

Zadanie konkursowe jest następujące: poniżej przedstawiam dwa zdjęcia Tildy Swinton, głównej bohaterki „Jestem miłością”. Napiszcie proszę (w komentarzu pod postem lub na mail wlodarczyk.ania@gmail.com), z jaką potrawą kojarzy się Wam Tilda Swinton i uzasadnijcie swój wybór. Wybiorę 3 najciekawsze propozycje i dnia 10 października ogłoszę zwycięzców.

Wasze skojarzenia mogą opierać się na urodzie Tildy, na jej roli w „Jestem miłością”, na jej poprzednich rolach (ileż ich było!), wszystko zależy od Waszej fantazji. Ciekawe, czy ktoś będzie miał identyczne skojarzenie, co ja 🙂

Zatem zapraszam Was do konkursu, a potem do kin. Ja się wybieram, bez dwóch zdań.

* dziękuję Wam za pomoc! :))