Jest coś magicznego w opuszczonych domach, w ruderach w tablicą „grozi zawaleniem”, w ruinach odkrytych głęboko w lesie.
Tajemnica.
Niedostępność.
Myśli – co kryją w sobie obdrapane mury, ile śmiechu, a ile łez? Wyobraźnia dokarmiana horrorami podsuwa najbardziej tragiczne wersje.

Jaśkowa Dolina, która – jak się okazało po publikacji tego postu – ma spore grono fanów, również skrywa w sobie kilka tajemnic. Obok zapierających dech w piersiach obdrapanych kamienic i pałacyków, obok obdrapanych podwórzy z kotami bez ogonów, obok stromych uliczek prowadzących donikąd, jest na Jaśkowej kilka sekretnych miejsc. Jedno z nich znajduje się w drodze na Morenę, nieopodal lasu. *

Zamurowane okna,
stara donica wepchnięta w kąt,
zarośnięte podwórko z kamiennymi cokołami w kształcie kuli,
pokruszone ornamenty i drewniane drzwi ze spękaną warstwą turkusowej farby.

Balkon z kremową żelazną balustradą nasuwa myśl o popołudniowych herbatkach, sączonych z porcelanowych filiżanek i zagryzanych kruchymi ciasteczkami**. Za wielkimi oknami muszą się znajdować przestronne wnętrza ze skrzypiącą drewnianą podłogą. Być może jest tu strych skrywający rupiecie i sekrety byłych właścicieli…

Kilkanaście budynków bliżej w kremowym kubku stygnie herbata. Na talerzu leży czekoladowe ciasto, które zagryzam spoglądając na koty harcujące po podwórzu.

To ciasto to też odkrycie. Jest bez mąki i ma zupełnie inną fakturę od tej mi dotychczas znanej. Gdy spróbowałam go zaraz po wyciągnięciu z blachy, byłam zawiedziona. Ciasto się rozwalało, było trochę jak podgrzany mus. Jednak dnia następnego ukroiłam sobie kolejny kawałek i jakież było moje zdziwienie, gdy ciasto okazało się pyszne! Mocno czekoladowe, ale dość lekkie, o bardzo delikatnej konsystencji. Żeby było bardziej zaskakująco i odkrywczo, główną barwę smakową nadaje mu przyprawa 5 smaków. Moja przyprawa przywędrowała do mnie aż z Chin, z rodzicami Tomasza, którzy przywieźli nam paczkę chińskich smakołyków.

CZEKOLADOWE CIASTO Z PRZYPRAWĄ 5 SMAKÓW

400 g ciemnej czekolady (ja używam gorzkiej marki W.)
270 g cukru
125 ml wody
3 płaskie łyżeczki przyprawy 5 smaków
280 g miękkiego masła
6 jaj średniej wielkości

W rondelku umieszczam wodę, 1/3 porcji cukru, połamaną na cząstki czekoladę i podgrzewam na malym ogniu, ciągle mieszając. Należy być czujnym, bo czekolada lubi się przypalać (aby tego uniknąć można czekoladę roztopić w kąpieli wodnej, czyli umieszczając miskę na rondelku z gotującą się wodą z cukrem, a gdy się roztopi, wyłączyć gaz pod rondelkiem i zmieszać roztopioną czekoladę z wodą z cukrem). Gdy masa będzie płynna, dodaję przyprawę 5 smaków i szybko mieszam. Odstawiam czekoladę na bok.

W dużej misce umieszczam jajka i resztę cukru. Ubijam całość (3-5 minut) aż to roztopienia się cukru. Masa jajeczna ma być puszysta.

Do ostygniętej (ale nie okrzepłej) czekolady dodaję masło i mieszam aż składniki się połączą. Następnie dodaję kilka łyżek masy jajecznej i mieszam dokładnie. Następnie dodaję czekoladową masę do pozostałej masy jajecznej i bardzo delikatnie, ale dość energicznie mieszam do połączenia składników (najlepiej drewnianą łyżką, bo masa się jej trzyma). Należy jak najkrócej mieszać masę, by nie straciła na puszystości.

Masę przekładam do wyłożonej papierem do pieczenia tortownicy (26 cm, jeżeli piekę z połowy porcji, to maks. 22 cm) i piekę w 180 st. C. przez ok 40 minut.

Uwagi:

1. Przepis pochodzi ze strony Epicurous. Moje ciasto zrobiłam z połowy porcji (w foremce 22 cm), więc jest niskie. W przepisie ciasto pieczono w brytfannie z wodą, ja je robiłam bez wody, bo o niej zapomniałam.

2. Po upieczeniu ciasto powinno ostygnąć w formie. Zbyt pośpieszne próby wyłożenia go z blachy mogą skończyć się pęknięciami, jak to było w moim przypadku. Nie wiem, czy tylko ja widzę na środku ciasta pęknięcia w kształcie królika, niemniej jednak powstały one w wyniku zbyt szybkiego wyciągania ciasta.

3. Wg mnie wypiek najlepiej smakuje po ostygnięciu. Wówczas się lepiej kroi, nie czepia noża i ma intensywnie czekoladowy, ale pozbawiony ciepłej wilgotności smak. Przyprawa 5 smaków nadaje mu korzennego posmaku, który działa rozgrzewająco w takie dni, jak ten. Myślę, że fajnie by smakowało z malutką gałką lodów albo z kapką kwaskowatego dżemu. Albo z musem malinowym.

Z czystym sumieniem mogę Wam ten wypiek polecić, chociaż jeżeli uznajecie tylko lekkie murzynki, to ciasto nie dla Was. Dla mnie pycha.

4. Dla poszukujących czekoladowych ciast bez mąki mam jeszcze:

tort orzechowy z kremem czekoladowym
i
ciasto czekoladowo-orzechowe, bardzo intensywne w smaku.

* ostatnie zdjęcie przedstawia inny tajemniczy dom z Jaśkowej Doliny – dawną restaurację Forsthaus (jak wyjaśnia tabliczka umieszczona przy drzwiach); znajdziecie go w okolicy teatru leśnego, na skraju lasu;

** przepis na kruche ciasteczka już niedługo, oczywiście jak najbardziej vintage 🙂

Na działce moich dziadków rosła rozłożysta grusza, która w sierpniu zasypywała nas owocami.

Aby zebrać najpiękniejsze gruszki*, dziadek wchodził na dach altanki, zaś ja z babcią, która całe lato chodziła w słomkowym kapeluszu, zbierałyśmy te, które wylądowały na ziemi.

Potem przychodził czas na ucztę – wybierałam najładniejsze gruszki, wycierałam je w koszulkę i zjadałam. Wieczorami dziadkowie robili gruszki w słodkiej zalewie, które zimową porą uwielbiałam wyjadać prosto ze słoika.

Pamiętam widok cioci Bożki (całusy, Ciociu!:), która przyjechała na działkę dziadków pewnego upalnego dnia. Sezon gruszkowy trwał w pełni. Ciocia przysiadła na pieńku obok altany i wsuwała jedną gruszkę za drugą, jej dłonie i może nawet broda ociekały sokiem. A potem rozbolał ciocię brzuch.

Ja też lubiłam te gruszkowe uczty, choć zawsze wybierałam twarde, chrupiące owoce i w zasadzie dopiero niedawno doceniłam smak tych dojrzałych, miękkich i ociekających lepkim sokiem. Właśnie takie gruszki nadają się do dżemu, który chcę Wam pokazać.

DŻEM: GRUSZKA + IMBIR + CYTRYNA

(z podanej porcji wychodzą 3 małe słoiczki lub 1,5 zwykłego)

140 g cukru
4 szklanki obranych ze skórki i pokrojonych w drobną kostkę gruszek
1 cytryna
1 łyżka startego, świeżego imbiru

Z wyszorowanej cytryny ścieram skórkę i wyciskam sok. W garnku umieszczam gruszki, sok i skórkę z cytryny, cukier i imbir. Podgrzewam i delikatnie mieszam. Gdy całość się zagotuje, zmniejszam gaz i duszę na małym ogniu, mieszając owoce co jakiś czas.

Dżem jest gotowy, gdy sok, który puściły gruszki w znacznej części odparuje, a masa będzie dość gęsta. Trwa to ok. pół godziny (im bardziej gęsty dżem ma być, tym dłużej musi pyrkać na gazie). Podczas gotowania gruszki nie powinny się rozpaść.

Zaraz po zdjęciu gruszek z gazu (muszą być gorące) przekładam je do wyparzonych słoików i mocno zakręcam, układając słoiki do góry nogami. Słoiki można również pasteryzować (10 minut).

Uwagi:

1. W wersji pierwotnej, którą wypatrzyłam u Zaytoon, mowa jest o konfiturze gruszkowej, jednak ze względu na fakt znacznego zmniejszenia ilości cukru, wg mnie mamy tu do czynienia z dżemem i tej nazwy się będę trzymać. Przedstawiam tu moją wersję przetworu, która bazowała na przepisie znalezionym u Zaytoon.

2. Dżem ma piękny, słoneczny kolor, obezwładniający zapach (cytrusy i gruszka) i świetny smak. Cytryna ładnie gra ze słodkimi gruszkami, imbir dodaje dżemowi odrobinę ostrości. Dżem świetnie smakuje na chałce albo podgrzanej na suchej patelni pajdzie drożdżowego ciasta (najlepiej prosto od mamusi:).

3. Dżem zrobiłam z gruszek, które są na zdjęciu. Wyglądają na twarde, bo są zielone, ale tak naprawdę były miękkie i delikatne – taka odmiana. Oczywiście daleko im do gruszek z dziadkowej działki, ale jak się nie ma tego, co się lubi…

* w tym miejscu przypomniałam sobie, że jedno z moich ulubionych słów to ulęgałka;

Sobota utkana z małych przyjemności, które po ciężkim czasie uderzyły ze zdwojoną siłą.

Poranek w łóżku, z herbatą malinową, pośród ciepłego zapachu świeżej pościeli. Na dokładkę śniadanie w łóżku – grzanka z razowca z jajkiem sadzonym w środku.A potem długa kąpiel z pianą i lekturą magazynu, który czekał na mnie miesiąc.

Wyjście po zakupy w ulubionych kozakach. Por, czekolada, Gazeta Wyborcza, Kuchnia, kalafior, sok jabłkowy i chrupiący chleb ze słonecznikiem.

Piękna pogoda – cały Wrzeszcz zalany słońcem, w powietrzu czuć zapach suchych liści i ciepła, ludzie jakby bardziej uśmiechnięci.

A na koniec spacer, taki prawdziwie jesienny – z wiatrem we włosach i brodzeniem w morzu liści, jakie zalało lasy dokoła Jaśkowej Doliny.

Garść zdjęć, które dodadzą otuchy w listopadzie.

Jesienny obiad z książki, którą ostatnimi czasy z lubością oglądam i uzbrajam w zakładki „do zrobienia”. Mowa o „Ministry of food”, czyli…”Każdy może gotować” Jamiego Olivera, który zachęcił mnie do zrobienia mocno jesiennego curry z domowym sosem jalfrezi.

WARZYWA JALFREZI, czyli WARZYWNE CURRY

1 średnia cebula 1 świeża papryczka chilli kawałek świeżego imbiru wielkości kciuka 2 ząbki czosnku mały pęczek świeżej kolendry 2 czerwone papryki 1 kalafior 1 mała dynia albo 1/2 dużej 2 puszki ciecierzycy (po 200 g każda) łyżka masła i olej porcja sosu jalfrezi (przepis poniżej) 2 puszki pomidorów (po 400 g każda) 4 łyżki octu balsamicznego sól, pieprz sok z cytryny – dowolna ilość

Cebulę kroję w piórka, chilli, imbir i czosnek w cienkie plasterki. Papryki kroję w grube cząstki, zaś kalafiora dzielę na różyczki. Dynię kroję w kostkę, a ciecierzycę odcedzam.

 

W garnku o nieprzywieralnym dnie rozgrzewam olej i łyżkę masła. Na tłuszcz wrzucam cebulę, imbir, czosnek i chilli, smażę chwilę (cebula ma zmięknąć). Dodaję paprykę, dynię, kalafior i ciecierzycę i mieszam. Podsmażam ok. 10 minut, mieszając delikatnie co jakiś czas. Następnie wlewam pomidory z puszek. Jedną puszkę napełniam wodą i wlewam ją do dania.Dodaję do warzyw sos jalfrezi i ocet,mieszam, doprawiam (solę i pieprzę) i doprowadzam do wrzenia. Następnie zmniejszam gaz i gotuję pod przykryciem ok. 30minut. Na koniec gotowania podnoszę pokrywkę i lekko odparowuję danie, gdy jest zbyt wodniste. Dorzucam posiekaną kolendrę, skrapiam lekko cytryną, mieszam i podaję.

SOS JALFREZI

2 ząbki czosnku (obrane ze skórki) kawałek świezego imbiru wielkości kciuka (obranego) 1 łyżeczka mielonej kurkumy 1/2 łyżeczki soli 2 łyżki oleju (najlepiej arachidowego) 2 łyżki przecieru pomidorowego 1 świeża papryczka chilli (w oryginale zielona) mały pęczek świeżej kolendry

Wszystkie składniki sosu miksuję w blenderze, aż uzyskam jednolitą masę.

Uwagi:

1. To danie ma w sobie całe bogactwo jesiennych smaków: dynię, papryki, kalafior, są tu tez pomidory, cieciorka i garść egzotycznych przypraw. Wygląda jak jesień i smakuje jak jesień. Jest aromatyczne i wyraziste. Po zjedzeniu jego porcji na policzki wyskakują rumieńce, a w brzuchu robi się cieplej.

2. Wbrew pozorom nie wymaga ono wielkiego nakładu pracy – pastę jalfrezi miksuję w blenderze, co trwa zaledwie chwilę, warzywa nie wymagają uprzedniego podgotowywania… W zasadzie tylko dynia nastręcza pewnych problemów, bo nie mam siły jej obierać; ale w tym momencie przychodzi na pomoc mój rycerz i rozłupuje pomarańczową głowę, po czym obiera ją ze skóry.

Aha, ja robiłam curry z połowy w/w składników. Prezentowana tu porcja jest na 8 osób.

Przepis, który Wam przedstawiam to moja modyfikacja oryginału – zrezygnowałam z dodatku świeżych pomidorów obok tych z puszki, z dużej ilości cytryny i kapki jogurtu. I poddusiłam warzywa przed dodaniem pomidorów, bo obawiałam się, że gdy od razu zmieszam je z pomidorami, to wskutek kwasku pomidorowego warzywa będą niedorobione.

3. Nie, nie polecam uzupełniać tego curry kurczakiem. Tak, dobrze smakuje z ryżem, a jeszcze lepiej z bagietką (choć tu zdania są podzielone). Tak, polecam go Wam w ramach Festiwalu Dyni.

PS Zwycięzcy drugiego etapu konkursu „Dopasuj danie” już znani – moje gratulacje!