1. Blog Hei Astrid. Jego autorka, Astrid, mieszka w Bergen, lubi analogowe zdjęcia, zbudowała z mężem wielki biały stół, który stoi w ich salonie i kilka razy w tygodniu dzieli się z czytelnikami okruchami swego życia. Bardzo podoba mi się prostota jej zdjęć i umiejętność uchwycenia w kadr niepozornej chwili.
2. Nasiona z cynowym wiaderkiem w komplecie, kupione w pewnym markecie. Wewnątrz kapsuła z ziemi, która po podlaniu wypełnia całe wiaderko. Siejesz ziółka i za kilka tygodni masz na parapecie kilka aromatycznych wiaderek. Podobne ?pakiety? kupiłam też w naszym ulubionym sklepie na ?i? 😉 Na moim parapecie kiełkuje już kolendra, tymianek i oregano.
3. Poranne podlewanie moich balkonowych ?grządek?. Jeśli dobrze pójdzie, za kilka tygodni pojawi się w naszej kuchni młoda marchewka, sałata i rzodkiewka. Najbardziej nie mogę doczekać się rzodkiewki, bo mam wielką ochotę na pesto z liści rzodkiewki (przepis tutaj), a do tego potrzebuję sprawdzonych warzyw.
4. Nową książkę Jacka Dehnela – „Saturn”. Jestem wielką fanką prozy tego pisarza, kunsztu jego języka i pomysłów. ?Saturn? jest zaskakujący ? język, jakim go napisano jest lepki, zgniły i obślizgły, a przy tym ciągle poetycki i poruszający. Okładka książki wyjaśnia wszystko: umieszczono na niej dzieło namalowane przez głównego bohatera powieści ? Francisco Goyę pt. ?Saturn pożerający swe dzieci?. I o tym w zasadzie jest ta książka.
5. Rzeżuchę. Zasadzona w małych kremowych filiżankach, już cieszy oko zielenią. Lada moment ucieszy podniebienie.
6. Dział kulinarny The Guardian. Odkąd w NY Times zabrakło działu Minimalisty -Bittmana, rzadziej tam zaglądam. Co tydzień jestem natomiast w TG i z wielką ciekawością witam kolejną propozycję Dana Leparda, który od jakiegoś czasu jest moim ulubieńcem. W niedalekiej przyszłości zrobię ten chlebek bananowy!
W kwietniu nie lubię:
1. jadu i oszczerstw, które sączą się w Internecie. Naprawdę nie spodziewałam się, że cykl artykułów na Ugotuj.to, prezentujących odmienione spojrzenie na wielkanocny stół (czasem z przymrużeniem oka) może być przyczynkiem do twierdzeń, że mój blog to g?, a ja jestem tandeciarą, dnem i wszystko przepisałam z anglojęzycznej strony (itp., itd.) Tych komentarzy już nie przeczytacie, bo zamiast wdawać się w pyskówki, poprosiłam o interwencję administratora strony. Krytyka przepisów to jedno, a naruszanie czyichś dóbr osobistych to drugie.
Tak czy siak, jeżeli ktoś jest ciekaw jajek-niespodzianek z musem z białej czekolady i wanilii, minipasch, żółtego czy zielonego pasztetu albo np. koreczków z jajek perliczych, zapraszam do moich tekstów, zdjęć i propozycji –
tu znajdziecie pasztety,
tu  przekąski,
a tu desery 🙂
PS Nieziemski dziś księżyc zawisł nad Gdańskiem!
Syndrom pourlopowego dołka dopadł mnie szarego poniedziałkowego poranka. W zestawieniu z zapachem kaszubskiego lasu, drżącą warstwą jeziora i długimi wędrówkami z paczką ciastek owsianych w plecaku, gdański chłód, sznurek samochodów przeciskających się przez Grunwaldzką i perspektywa spędzenia przed komputerem najbliższych godzin wypadały doprawdy kiepsko.
Nastrój poprawiło mi dopiero wieczorne porządkowanie zdjęć, które podzieliłam na trzy grupy:  fotografie rozklekotanych pomostów przecinających czystą taflę wody, zdjęcia obrazujące leśne wędrówki w towarzystwie mamci i pokaźną kolekcję zdjęć ze skansenu.
No właśnie, skansen – tfu! – Kaszubski Park Etnograficzny im. Teodory i Izydora Gulgowskich–  we Wdzydzach Kiszewskich! Byliście? Ja byłam w zeszłym tygodniu i ciągle jestem pod jego urokiem. Takie zwiedzanie lubię ? otwarte przestrzenie, pobudzające wyobraźnię wycinki wnętrz z przeszłości. Bez upychania eksponatów w gabloty, bez smutnych strażniczek o ziemistej cerze, uważnie obserwujących każdy ruch zwiedzającego.
Po wizycie w skansenie zostało mi kilka pocztówek, średniej wielkości koszyk z korzeni sosny (kaszubska specjalność), pewne mocne postanowienie i sporo zdjęć (których część poświęconą głównie kulinariom właśnie oglądacie).
Zwiedzanie wdzydzkiego skansenu przypomniało mi również o ruchankach, bo ? jak powiedziała mamcia ? jadła je niegdyś w przyskansenowej karczmie i po dziś dzień je wspomina. Ponoć były pyszne. Musiałam wierzyć matuli na słowo, bo poza sezonem turystycznym, który oficjalnie rozkwita w maju, karczma zamknięta jest na cztery spusty.
Ruchanki.
Gdy przeczytałam o nich po raz pierwszy (a było to w jakimś starusieńkim numerze Kuchni) głupawy uśmiech wypełzł mi na usta. Kilka lat i kilkadziesiąt książek kucharskich później, ruchanki kojarzą mi się tylko i wyłącznie z regionalnym deserem z okolic Kociewia, a ich brzmienie dawno straciło dwuznaczny posmak. Och, starzenie się to straszny proces, nawet z ruchanek nie można się głupkowato pośmiać!
Na fali rozmów o ruchankach, postanowiłam, że przyrządzę je po powrocie do domu. Pomyślałam, że fajnie będą się komponowały z kolekcją zdjęć ze skansenu. Pomyślałam również, że napiszę o ruchankach kilka mądrych słów ? o genezie nazwy, o sposobach przyrządzania i o tym, że ruchanki od 2008 r. znajdują się na liście tradycyjnych produktów województwa pomorskiego (oczywiście podając link do strony, z której zaczerpnęłam te informacje).
A potem wróciłam do domu i przypomniałam sobie, że rano wyniosłam do pracy wielkie jabłko, jeden ze składników ruchanek. Jako że sklep spożywczy jest zdecydowanie za daleko od mojej kuchni, a na dworze jest zdecydowanie za zimno, by przemóc lenistwo, ruchanki wylądowały na liście Zrobię w przyszłości (niewiemkiedy).
Mój wzrok padł na resztkę owsianki, którą porzuciłam w porannym pędzie na autobus.
I tak zamiast kociewskich ruchanek, na stole pojawiły się amerykańskie penkejki. Kardamonowe, z migdałami i morelami.
KARDAMONOWE PANCAKES Z OWSIANKI (Z MORELAMI I MIGDAŁAMI)
(porcja na ok. 10 placuszków)
1/4 filiżanki mąki razowej
1/4filiżanki mąki pszennej
2 filiżanki zimnej owsianki (bez dodatków)
1/4filiżanki płatków owsianych błyskawicznych
1/3szklanki posiekanych migdałów
1 łyżeczka proszku do pieczenia (niekoniecznie)
1 łyżeczka zmielonego kardamonu
1/2 łyżeczki soli
1 jajko
1/2filiżanki mleka
1/3filiżanki suszonych moreli, posiekanych w paseczki
olej do smażenia
miód do polania
W misce mieszam jajko, mleko i zimną owsiankę. W drugiej misce mieszam wszystkie suche składniki, po czym wsypuję je do owsianki i mieszam do połączenia składników. Nie miksuję.
Na rozgrzanym oleju smażę niewielkie placuszki ? po 2-3 minuty z każdej strony. Ilość oleju zależy od preferencji, ja staram się go dawać niewiele.
Usmażone placuszki układam jeden na drugim, polewam miodem, ozdabiam ziarnami kardamonu i natychmiast podaję.
Uwagi:
1. Przepis znalazłam u ?mojego? Marka Bittmana i od razu wiedziałam, że to będzie strzał w dziesiątkę. Jego niewątpliwym atutem jest fakt, że pozwala na wykorzystanie resztek owsianki (nie wiem, czy też tak macie, ale u mnie zawsze jest o kilka łyżek owsianki za dużo ? podgrzewam ją później w mikrofali i dojadam?).
2. Placuszki pięknie pachną (kardamon!), płatki owsiane i migdały nadają im chrupkości (najlepsze są brzegi takiego penkejka), a morele stanowią pewne urozmaicenie smakowe. Miód wieńczy całość, tworząc na języku świetny duet z kardamonowo-owsianym smakiem. Ten przepis jest dla mnie wielkim odkryciem ? koniec z odgrzewaniem pozostałości owsianki!
3. Tak, w przepisie nie ma cukru, początkowo też mi się wydawało, że to przeoczenie autora. Ale tak ma być: cukier jest tu zbędny, bo polewamy placuszki miodem, który nadaje im wystarczającej słodkości.
Tomasz mówi, żeby napisać notkę, bo sporo czasu minęło od momentu, gdy odzywałam się po raz ostatni.
Kiedy ja tak nie mogę na szybko! Chcę dużo opowiedzieć i jeszcze więcej pokazać!
Dobrze, dobrze, już piszę. Będzie więc krótko.
Zanim opowiem o dwóch dużych obiadach ? białym i czerwonym, zanim opowiem gdzie podziewałam się przez ostatni tydzień, zanim spiszę moją kwietniową listę ulubionych, pokażę Wam zupę, którą nie tak dawno jedliśmy.
Ot, soczewicowa. Ładny kolor, rozgrzewający smak. I ta jedna dodatkowa nuta smakowa, która odróżnia tę zupę od innych.
ZUPA Z SOCZEWICY Z SUSZONYMI MORELAMI
1 łyżka oliwy
1 cebula (pokrojona w kostkę)
2 małe marchewki (obrane i posiekane)
1 łyżeczka mielonego kminu rzymskiego
1,5 szklanki czerwonej soczewicy (wypłukanej)
5 szklanek wody
80 g suszonych moreli (posiekanych)
1/2pokruszonej suszonej papryczki chilli
sól i pieprz
W dużym garnku rozgrzewam oliwę, wrzucam cebulę i marchewki. Smażę 10 minut. Wsypuję kmin i dokładnie mieszam. Zmniejszam ogień, przykrywam garnek i duszę kolejne 10 minut. Wsypuję soczewicę i zalewam wodą tak, aby pokryła wszystkie składniki.
Doprowadzam do wrzenia, zmniejszam ogień i gotuję 20 minut, aż soczewica i marchew zmiękną. Jeśli zupa jest gęsta – dodaję więcej wody. Zdejmuję z ognia, mieszam z morelami i doprawiam. Miksuję na gładką masę i podaję.
Uwagi:
1. Przepis pochodzi z newsletteru serwisu Ugotuj.to. Zmieniłam w nim ilość suszonych moreli ze 170 g na 80 g ? pierwotna ilość sprawiała, że zupa była dla mnie zbyt słodka. Dodałam też chilli, by skontrastować słodycz moreli z ostrością chilli.
2. Połączenie suszonych moreli i soczewicy nie jest zbyt oczywiste, ale bardzo fajnie się sprawdza. Zupa zyskuje ciekawą nutę smakową ? lekko słodkawą, kontrastującą z ostrym chilli i wyrazistym kuminem. Tradycyjnie podaję zupę z pietruszką, bo mi ładnie współgra z soczewicą.