1. Częste wizyty w kinie. „Rzeź” Romana Polańskiego, „Róża” Wojciecha Smarzowskiego, „Nagroda” Pauli Markovitch to moi noworoczni faworyci. 
2. Wystawę fotografii Tomasza Gudzowatego „Beyond the body” w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie.
3. Piękny blog Made of nothing – zaczytuję się w nim od dawna.
4. Sowę, która wyszła spod rąk Agnieszki. I moje kolczyki-sowy.
5. Buraki. Pieczone, miksowane, z oliwą, z miętą, na tarcie, w zupie. Chce mi się też ciasta z burakami – to ciasto chodzi za mną już kilka lat.
6. Świadomość, że już za chwilę wiosna…

Wizyta we włoskim sklepie spożywczym to jedno z moich przyjemniejszych wspomnień z wakacji w Toskanii. Dziesiątki półek z bardziej lub mniej znanymi produktami, ogromne stoiska makaronowe, różowe barweny na stoisku rybnym i wielkie pęki bazylii w dziale warzywnym. Wychodzimy ze sklepu z miękkim jak masło awokado, z lśniącymi pomidorami, winami, panna cottami w małych pojemniczkach i ciabattą. Bazylii nie bierzemy, bo w naszym ogrodzie, obok wielkiego krzaka rozmarynu, obok obwieszonego ociekającymi sokiem owocami drzewa figowego i krzaczków kumkwatów, rośnie dużo bazylii. Ja kupuję jeszcze suszone prawdziwki, pomidory ponoć suszone na słońcu, butelkę dobrego octu balsamicznego i nieznane mi farro – ziarna przypominające wyglądem brązowy ryż.
Z farro spotykam się jeszcze podczas pobytu we Włoszech: sałatka z pesto genovese, farro i pomidorkami koktajlowymi jest naprawdę pyszna!
W domu dowiaduję się, że farro, a po polsku pszenica płaskurka, to odmiana pszenicy, uprawiana już w neolicie. Pszenica płaskurka czasem bywa mylona z orkiszem, który również jest jednym z gatunków pszenicy.
Niegdyś robiłam już wspomnianą wyżej sałatkę z farro, pesto i pomidorków koktajlowych, ale od dawna miałam chęć na zupę z farro. Przepis na tę zupę wypatrzyłam kiedyś u Tessy Caponi-Borawskiej, ale gdzieś mi się zapodział, skorzystałam więc z wyszperanego w internecie przepisu Waltera Cherubini. Kurczę, ta zupa jest zupełnie niepozorna, a jest prze-pysz-na!

 MINESTRA DI FARRO czyli ZUPA Z FARRO/PSZENICY PŁASKURKI

(porcja na 2 osoby)
  • 1 szklanka farro (ewent. orkiszu)
  • 1/3szklanki pokrojonego w kostkę boczku
  • 1 mała cebula
  • 1 ząbek czosnku
  • 1 łyżka posiekanej pietruszki i majeranku
  • Oliwa
  • 1 obrany i posiekany pomidor
  • 4 szklanki zimnej wody
  • sól i pieprz do smaku
  • parmezan
Pszenicę moczę przez 12 godzin. W rondlu podsmażam boczek i posiekaną cebulę z czosnkiem i majerankiem przez ok. 5 minut.  Dodaję pomidory, wodę i zagotowuję. Dodaję odcedzoną z wody, w której się moczyła pszenicę, solę i pieprzę zupę.
Zupę gotuję, mieszając od czasu do czasu, aż ziarna zmiękną, co trwa ok. 20-30 minut. Po przelaniu zupy do miseczek posypuję każdą porcję parmezanem i polewam oliwą. Na koniec posypuję świeżą pietruszką.
Uwagi:
1. Przepis jest z portalu ugotuj.to, z prezentowanych tu proporcji wychodzą 2 porcje zupy. Do zupy warto również dorzucić kilka listków świeżej bazylii ja akurat nie miałam jej pod ręką.
2. Zupa jest niesamowicie rozgrzewająca i ma taki? kojący smak. Pomidory, boczek, czosnek i miękkie farro świetnie się razem komponują. Do zupy można dorzucić jeszcze odrobinę chilli, żeby jej zwiększyć jej rozgrzewającą moc.
Ta zupa znajduje się w mojej czołówce zupnej. Pyszna jest i już.
Gdańsk, plus pięć.
Na chodnikach szaro, szaro, mokro, szaro i brudno. Niebo szare, szare, mokre i szare. Przechodnie o smutnych twarzach lawirują między kałużami, marząc o kolejnej kumulacji w Totolotka, o wakacjach all inclusive w Tunezji albo choćby o łyku ciepłej herbaty po powrocie z kościoła.
O takiej porze roku najczęściej marzę o życiu w ciepłym miejscu, gdzie ludzie są pogodniejsi, a pogoda łaskawsza. Nie chcę już tego wszechobecnego szaro, szaro, mokro, szaro i brudno.
Kawałek ciasta o zapachu cytryn i przez te kilka kęsów jestem w skąpanym słońcu Amalfi. Dobre i to.
CIASTO CYTRYNOWE Z HOTELU WALDOF ASTORIA
1 niepełna szklanka cukru
1,5 szklanki + 1 łyżka mąki
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
4 jajka
1/2 szklanki kwaśnej śmietany 22% (można dać maślanki, jogurtu naturalnego, kefiru)
4 łyżki soku z cytryny
skórka otarta z 3 cytryn
6 łyżek roztopionego i przestudzonego masła
opcjonalnie: lukier cytrynowy utarty z 1/2 szklanki cukru pudru i soku z 1 cytryny do polania ciasta
W mikserze na wolnych obrotach mieszam mąkę, cukier i proszek do pieczenia. Dodaję roztrzepane jajka i mieszam do uzyskania gładkiej masy. Masło łączę ze śmietaną i sokiem cytrynowym, a następnie łączę z zawartością misy miksera. Dodaję skórkę cytrynową, mieszam masę i przekładam do wyłożonej papierem do pieczenia keksówki (22cm x 8 cm).
Piekę około 1 godziny w 175 st. C., aż patyczek włożony do środka będzie suchy. Ostudzone ciasto można polać utartym lukrem bądź podawać oprószone cukrem pudrem.

 

Uwagi:
1. Przepis na ciasto pochodzi z GP, z książki kucharskiej hotelu Waldorf Astoria (via Michał Bryś). Piekłam je kilka razy i nigdy mnie nie zawiodło.
2. Jako że ciasto z oryginalnego przepisu jest trochę za słodkie, zmniejszyłam nieco ilość cukru (zamiast szklanki jest niepełna szklanka). Kwaśną śmietanę, jakiej wymaga pierwotny przepis, niejednokrotnie zastępowałam innym nabiałem ? z powodzeniem. Podobnie z cytrusami: podobne ciasto można zrobić w wersji pomarańczowej albo nawet limonowej.
3. A ciasto jest pyszne. Mocno cytrusowe, lekko wilgotne (ale w żadnym wypadku nie gumowate czy kleiste) i delikatne. A podczas pieczenia nieziemsko pachnie ?