Kiedy w piątek wyszłam z warzywniaka z paczką młodego groszku, nie miałam wątpliwości, co zrobię na obiad, bo danie, które miałam na języku, chciałam przyrządzić już dawno temu. Fusilli z groszkiem, marchewką i cukinią, bo o tej potrawie mowa, jadłam kiedyś u przyjaciółki. Siedziałyśmy wówczas przy kuchennym stole, siorbiąc kolejną herbatę i przeglądając kolorowe magazyny jej mamy, a po pomieszczeniu rozchodził się słodkawy zapach młodej marchewki duszonej na maśle. Gotował brat przyjaciółki, perfekcjonista, który kroił warzywa w idealnie równą kostkę i wydawało się, że nawet kuleczki groszku wybrane do tego dania były równych rozmiarów. Makaron był tak dobry, że na długo zapadł mi w pamięci. Odtworzyłam go niedawno i nie zawiodłam się  – smakował jak moje wspomnienia tamtego popołudnia, słodkawo, delikatnie i bardzo wiosennie.
Co prawda moje warzywa nie są tak równo pokrojone, ale nie umniejsza to ich smaku. Do makaronu dorzuciłam wiórki parmezanu, którego słony, ale nie natarczywy smak ładnie komponuje się ze słodyczą młodych warzyw. Nie dorzucam tu ziół, bo zdominowałyby całość, daję za to z odrobinę soli i świeżo zmielonego pieprzu.
Według mnie jest to danie idealne – subtelne, wiosenne smaki oplecione wstęgą maślanego aromatu, bez zbędnych dodatków, bez upiększaczy

FUSILLI Z CUKINIĄ, GROSZKIEM I MŁODĄ MARCHEWKĄ
(porcja na 2 osoby)
2 porcje razowego makaronu fusilli (lub penne)
1 mała cukinia
2 młode marchewki
pół szklanki wyłuskanego, młodego groszku
2-3 płaskie łyżki masła
parmezan do podania
sól i pieprz
Makaron gotuję zgodnie z przepisem na opakowaniu. Umytą cukinię obieram ze skórki,  ale niezupełnie – pozostawiam zielone paski, po czym kroję w kostkę. Obraną marchewkę kroję w kostkę. 
Na patelni rozgrzewam 1-2 łyżki masła, wrzucam nań marchewkę i duszę 2-3 minuty. Dorzucam groszek i cukinię, duszę warzywa, aż cukinia lekko zmięknie. Lekko solę warzywa, dorzucam łyżkę masła i chwilę podgrzewam.
Gotowy makaron mieszam z maślanymi warzywami, na wierzch ścieram trochę parmezanu, posypuję świeżo zmielonym pieprzem. Podaję od razu.

Kuchnia litewska? Pierwsze skojarzenia: chłodnik, cepeliny, kindziuk i dziugas

Wizyta w Wilnie pokazała, że moje skojarzenia okazały się słuszne, można je co najwyżej uzupełnić o kilka innych elementów.

TARG
Wizyta na targu to żelazny punkt każdej wycieczki. Tak się złożyło, że nasz hostel mieścił się niedaleko głównej hali targowej miasta, więc odwiedziliśmy i to miejsce. Niestety nie zawsze wystarcza mi śmiałości, by wyciągnąć aparat i fotografować to, co bym chciała, najpiękniejsze kadry mam więc tylko w głowie. Otulone chustami, pomarszczone babulinki sprzedające przed halą bukiety konwalii i niezapominajek, pomarszczone dłonie podające wieńce z czosnku, pachnące pęki kopru porozstawiane na prowizorycznych szafkach z kartonowych pudeł, stary obdrapany rower wyładowany pakunkami?
Po wejściu do hali targowej zaskoczyła mnie jej monotematyczność. Nabiał, mięso i wędliny, nabiał, mięso i wędliny, kilka stanowisk warzywnych i kilka stolików z pieczywem. Za ladą starsze panie w koronkowych opaskach i błękitnych fartuchach („podomkach”:). Wśród mięsnych specjałów można dostać oczywiście kindziuk w każdym kształcie, wędzone polędwice i przeróżne kiełbasy (np. zachwalaną przez sprzedawczynie jałowcową). Wyszliśmy, jak większość turystów odwiedzających ten przybytek, z kawałkiem intensywnego w smaku, ciężkiego do zgryzienia, słonego (i pysznego) kindziuka…
twaróg z kwaśnego mleka: z kminkiem, z przyprawami (pośrodku słodki cynamonowy)
słodki twaróg: z makiem, z rodzynkami

SERY 

 ? i dwoma kawałkami sera. Wybrałam ten z kminkiem i z rodzynkami. Stanowiska z nabiałem zachwyciły mnie swoim bogactwem: gęsta, tłusta śmietana, jogurty i dziesiątki serów. Królował twaróg, który występuje tu pod dwiema postaciami, bo wyrabia się go z ukwaszonego i słodkiego mleka. Ten ze słodkiego konsystencją i delikatnością kojarzył mi się nieco z ricottą, ale pierwsza myśl, która pojawiła się po jego spróbowaniu, to że przypomina ser robiony przez mamcię (słodkawy, delikatny, z odciśniętym wzorem sitka, w którym się odsączał). Na targu można było kupić go w czystej wersji bez dodatków, ale i np. z rodzynkami, makiem czy cynamonem. Intensywniejszy w smaku twaróg z mleka kwaszonego, występował w wersji bez dodatków, ale i z kminkiem czy obtoczony w mieszance przypraw. 
W ladach chłodniczych były i sery żółte, pojawiał się też dziugas. Ten ostatni bez problemu można dostać w Gdańsku za niewygórowaną cenę ? świetnie zastępuje parmezan w codziennej kuchni.
chleb litewski
CHLEBY 
Kiedy już minęliśmy wędliny, nabiał i kilka stoisk warzywnych, trafiliśmy na stoisko chlebowe, na którym leżały bochny ciemnego chleba litewskiego. Pachnące miodem, słodkawe, lekko kwaśne, o zwartej, ale nie za ciężkiej strukturze – aż prosiły się by je kupić (co też uczyniliśmy).
NAPOJE 
W supermarketach uważnie śledziłam każdą półkę w poszukiwaniu ciekawostek, które u nas nie występują albo nie są aż tak popularne. Pierwsze, co zauważyłam, to bogactwo cydru – trunku, którego pożądam, poszukuję i który uwielbiam! Klasyczny jabłkowy, ale i winogronowy, gruszkowy, truskawkowy czy śliwkowy ? jego smaków było wiele, każdy kusił.

Równą popularnością co cydr, cieszył się w litewskich marketach kwas chlebowy. Lekko gazowany napój o kwaskowatym posmaku razowego chleba, z nutą piernika, karmelu i kawy – tak opisałabym ten napój, który doskonale gasił pragnienie w gorący dzień. 

I jeszcze słówko o kawie, jako że jestem wyczulona na ten napój. O ile w Berlinie i Pradze nieczęsto udawało mi się trafić na dobrą filiżankę (a raczej papierowy kubek) tego napoju, tak na Litwie nacięłam się tylko raz. Pozostałe kawy były bez zarzutu, a wierzcie mi, że spróbowałam ich wiele (piłam ok. 3-4 kaw dziennie). 

JEDZENIE W TERENIE 
Żądni posmakowania Prawdziwej Kuchni Litewskiej, daliśmy się wprowadzić na minę i odwiedziliśmy położoną w centrum miasta restaurację z Prawdziwą Kuchnią Litewską. W rezultacie otrzymaliśmy chłodnik w naczyniu wielkości naparstka i twarde jak kamień cepeliny, po których przekrojeniu wytoczyła się ze środka równie twarda kula mięsa. Nabitych w butelkę było o wiele więcej, dokoła stukały sztućce, dźwięczały różne języki, a kelnerki uwijały się jak w ukropie.

Następnego dnia udaliśmy się do jadłodajni znajdującej się vis a vis targu, gdzie w południe przy kuflach piwa i parujących cepelinach siedzieli swojacy. Znów poszedł w ruch chłodnik (z młodymi ziemniaczkami i koperkiem), nie omieszkaliśmy też spróbować cepelinów. I to był strzał w dziesiątkę! Nasze cepelinai rozpływały się w ustach, miały miękkie ciasto i mocno czosnkowe nadzienie z miękkiego mięsa. To wszystko okraszone było tłustym kawałkami słoniny i – jakby tego szczęścia było mało – łychą gęstej śmietany. A do tego miało o 1/3 niższą cenę aniżeli restauracyjne specjały-niewypały. 

od góry: czeburiek, cydr, kibin

CHŁODNIK 

Wrócę jeszcze na chwilkę do chłodnika, który pojawiał się w każdym knajpianym menu (’cold beetroot soup’). Lektura jednej z restauracyjnych kart wywołała uśmiech na naszych twarzach, a to za sprawy dobrej rady, jaką restaurator w trosce o nieświadomych klientów umieścił obok chłodnika: „Sugerujemy nie łączyć z piwem”. 

TRADITIONAL POTATOE PANCAKES 

Studiowanie menu  przyniosło jeszcze jedno spostrzeżenie – Litwini lubią placki ziemniaczane. Nie takie małe placuszki podawane na słono lub słodko (choć i takie się zdarzały), nie wielkie placki „cygańskie” z gulaszem, ale duże placki z nadzieniem „wyjętym” z cepelinów. Nadzienie było mięsne, czosnkowe. Potrawa nazwana została 'tradicional potatoe pancake”, nie wiem, jak brzmiało to po litewsku (może ktoś wie?). Grunt, że bardzo nam smakowało, a z jasnym pszenicznym piwem stanowiło parę idealną!   

KIBINI I INNI 

W litewskich piekarniach znaleźć można wszechobecne croissanty, amerykańskie donaty, drożdżówki z kruszonką, pizzerinki (albo coś na ich kształt), bagietki, ale i niespotykane u nas w kraju czeburieki. Tomasz wsunął jednego i był zadowolony. 

Gdzieś obok czeburieków mamy inny rodzaj pierogów ? kibiny (kibini). Kibiny to pieczone pierogi, tradycyjnie z nadzieniem z baraniny, czosnku, cebuli i papryki. Przywieźli je na Litwę Karaimowie. Czytałam o tym specjale przed wizytą w Wilnie, jednak w stolicy Litwy nigdzie ich nie znalazłam.

Kibini znalazły mnie w Trokach, gdzie już po kilku minutach trafiliśmy na kobiety handlujące gorącymi pierogami, lepionymi na świeżo tuż przed przyjściem pod zamek w Trokach. Ciasto smakowało mi jak kruchodrożdżowe, zaś nadzienie zawierało wieprzowinę i/albo wołowinę, a także lekko wytopione skwarki ze słoniny, a czasem i ryżu ? ten ostatni pewnie ze względów ekonomicznych. Najmilszy etap jedzenia kibini to sama końcówka, kiedy robi się ostatni kęs ciasta z sokami, które wydzieliły się z nadzienia i zostały na dnie kibini. Jedna ze sprzedawczyń powiedziała mi, że lepi kibini od trzydziestu lat i niemal przez cały ten czas przychodzi handlować nimi pod zamek, a jej pierogi cieszą się niezmienną popularnością. Nie kłamała: kiedy wracaliśmy z zamku, kobiety już nie było, a cala przenośna lodówka kibini zniknęła w czeluściach żołądków turystów. 

/Jeśli ktoś z Was ma sprawdzony przepis na kibini, z przyjemnością go przygarnę!/

od góry: twarogi litewskie, kindziuk, kwas chlebowy, chleb litewski

PIKNIK POŻEGNALNY 

Naszą kulinarną podróż zakończyliśmy piknikiem na brzegu jeziora, który zrobiliśmy tuż po przekroczeniu granicy. Piknik w ?romantycznych? okolicznościach: na macie termoizolacyjnej znalazły się pokrojone nierówno scyzorykiem plastry kindziuka, koślawe ogórki małosolne, chleb litewski i dwa rodzaje twarogu. Do picia ? dla mnie, nie dla kierowcy ? był kwas chlebowy.

Nie można było lepiej zakończyć tej wyprawy! A właściwie? Można było, śniadaniem litewskim zaraz po powrocie do domu. Z twarogiem, chlebem litewskim i kawałkami kiełbasy.

śniadanie 'litewskie’ po powrocie z wyprawy
Sobota równa się śniadanie.
Prawdziwe Śniadanie.
Takie, które zawsze kończy się plamami na obrusie i okruchami na podłodze, a rozciąga się aż do południa.
Herbatę spijamy ze starych, zdekompletowanych filiżanek po dziadku.
Mamy, świeże, chrupiące pieczywo.
Z reguły na śniadaniu pojawiają się jajka, często pod postacią szakszuki, czyli zanurzone w pachnącym sosie pomidorowym z plamą pietruszkowej zieleni na górze.
Idealnie jest, kiedy mogę zrobić śniadanie najbliższym. Tu w towarzystwie siostry i mamci.
Przepis na szakszukę jest TUTAJ.
A TUTAJ jest tekst o blogach kulinarnych, w którym dorzucam kilka słów od siebie. I nawet pojawiam się na zdjęciu, zbierając śliwki w ogrodzie 🙂
Do zobaczenia w poniedziałek!