Ostatnio krucho u mnie z czasem.  Zdjęcia ze Szwecji czekają grzecznie w kolejce do obróbki, kilka historii leży w głowie, czekając na opisanie. Kwietniowe „lubię” już wynotowane w zeszycie, ale oczekuje premiery na blogu, rośnie też górka maili do odpisania i krąg znajomych do zobaczenia.
Ta quesadilla też przeleżała swoje w folderze zatytułowanym „nowe”, choć zupełnie na to nie zasłużyła. Jest bowiem tak pyszna, że powinnam pokazać na blogu natychmiast.
Quesadilla powstała na bazie przepisu Yotama Ottolenghiego z „Plenty”, książki, nad którą już się tutaj zachwycałam. Prezentowałam też na Truskawkach przepis z w/w pozycji – karmelizowaną cykorię zapiekaną pod chrupiącą skorupką, a na portalu Chabrowe Pole zachęcałam do upieczenia zielonego placka z porami, brokułami i gorgonzolą. 
Dzisiaj powracam z bezmięsną quesadillą z pastą z czerwonej fasoli i salsą z awokado, pomidora i czerwonej cebulki. Miodzio, mówię Wam.

QUESADILLAS Z PASTĄ FASOLOWĄ I LEKKĄ SALSĄ
(na 4 sztuki)
8 małych tortilli
100 ml kwaśnej śmietany
100 g startego sera żółtego (Cheddar najlepszy)
na pastę z czarnej fasoli:
230 g fasoli z puszki, odsączonej
1 łyżeczka mielonej kolendry
1/2 łyżeczki mielonego kuminu
1/4 łyżeczki pieprzu kajeńskiego
1 łyżeczka świeżej pietruszki
na salsę: 
1/2 pokrojonej w cienkie piórka czerwonej cebuli
1/2 łyżeczki octu z białego wina
2 pokrojone drobno dymki
3 średniej wielkości pomidory, pokrojone w kostkę
1 ząbek czosnku, zmiażdżony
1/2 małej papryczki chilli, drobno pokrojonej
garść posiekanej natki pietruszki (albo kolendry)
sok wyciśnięty z 1/2 cytryny
2 dojrzałe awokado, pokrojone w kostkę 
sól do smaku
Przytogotuję pastę fasolową, miksując na gładką masę wszystkie jej składniki. Następnie robię salsę, mieszając wszystkie jej składniki w oddzielnej misce.
Podgrzewam tortille, na każdej z nich rozsmarowuję pastę fasolową. Następnie na połowie tortilli  rozsmarowuję porcję kwaśnej śmietany. Na śmietanie układam salsę, posypują cheddarem. Składam tortillę na pół i podaję. 
Uwagi:
1. Przepis pochodzi z książki „Plenty” Y. Ottolenghi, tu z moimi zmianami (głównie co do ilości sera i śmietany, poza tym w oryginale zamiast pietruszki dodawano kolendry, której nie znalazłam w sklepie).
2. Quesadille przepyszne! Komu brakuje mięsa, może wrzucić grillowaną pierś kurczaka, ale ja uważam, że to zbyteczny dodatek 🙂
Po wczorajszej jubileuszowej przemowie dzisiaj już nic nie mówię, podzielę się tylko przepisem na bezy cynamonowe.

BEZY CYNAMONOWE

 

4 białka (w temperaturze pokojowej)
125 g cukru pudru
75. g cukru trzcinowego brązowego
1/2 łyżeczki cynamonu w proszku
2 łyżka posiekanych orzechów włoskich do posypaniaBiałka mieszam z cukrami i ubijam na najwyższych obrotach przez ok. 10 minut. Piana musi być bardzo sztywna i lśniąca. Na sam koniec ubijania dodaję cynamon.

Na wyłożonej papierem do pieczenia blasze rozkładam porcje masy bezowej tworząc 5 bezów, zachowując między nimi odstępy. Bezy posypuję orzechami.

Bezy piekę w piekarniku nagrzanym do 110 st. C. (z termoobiegiem) przez ok. 3 godziny. W trakcie pieczenia sprawdzam wypiek – jeśli bezy będą suche i lekkie, oznacza to, że się wysuszyły (nie powinny mieć wilgotnego środka).

 

Uwagi:

1. Przepis na te bezy pochodzi z książki Liski „Słodkie”. Bardzo spodobał mi się dodatek cynamonu i orzechów włoskich, miło urozmaica zwykłą bezę.

2. Jednakże miałam z tym bezami problem – w książce Liska podała, iż należy je suszyć przez 1,5 – 2 godziny. Po upływie tego czasu moje bezy ewidentnie nie były gotowe, suszyłam je jeszcze kolejną godzinę. Po tym czasie bezy straciły lepkość wnętrza, były chrupiące na zewnątrz i nieco mniej chrupiące wewnątrz, ale nie miękkie.

Generalnie, bez względu na przepis i podane w nim czasy suszenia, zawsze sprawdzam bezy przed wyciągnięciem z piekarnika. Jeśli mimo upływu czasu pieczenia są za ciężkie (niedosuszone), kontynuuję suszenie.

3. Bezy to dobry pomysł na wykorzystanie nadwyżki białek, powstałej po produkcji wielkanocnych bab.

Tomek uświadomił mi, że dziś Truskawki obchodzą szóstą rocznicę istnienia. 
To właśnie sześć lat temu napisałam na blogu pierwszą notkę. Dziewiętnaście dni później (cóż za tempo!) podzieliłam się z Wami pierwszymi przepisami: na ukochanego ananasa w miętowym cukrze i paprykę faszerowaną  indykiem, mozarellą, oliwkami z pesto.
Cieszę się, że mam możliwość być z Wami tyle czasu. Nie jestem wylewnym typem, nie umiem się zwracać do Was per „kochani” i zasypywać buziakami, przez co mogę wydawać się nieco oschłą czy zarozumiałą. Ale mam nadzieję, że sam fakt, że jestem tu od tak dawna i z niegasnącą pasją piszę i fotografuję, jest dowodem na to, jak ważną częścią mojego życia jest ta strona. 
A że bez Was Truskawki byłyby tylko wydmuszką, dziękuję za to, że jesteście, czytacie, komentujecie, zwracacie uwagę na nieścisłości i błędy, dzielicie się swoimi wspomnieniami i doświadczeniami.
Ciekawa jestem, czy jest wśród Was ktoś, kto czyta mnie od początku (z pewnością nie jest to nikt z moich bliskich, bo ci dowiedzieli się o blogu dopiero po kilku miesiącach, na początku traktowałam go jako wstydliwy sekret)?
Sześć lat temu polskie blogi kulinarne były okruchem w internetowym świecie. Była nas, gotujących i piszących, zaledwie garstka, wszyscy się znali i pewnie nikt nie przypuszczał, że to niszowe hobby za jakiś czas stanie się tak popularne. Z biegiem czasu cichy i spokojny kącik blogosfery kulinarnej rozrósł się jak ciasto drożdżowe. Pojawiły się pierwsze niesnaski, sympatie i antypatie, nieco konkurencji, trochę zazdrości – jak to w społecznościach bywa. Blogosfera mocno się zmieniła, czasem mam wrażenie, że dostała zadyszki i do końca nie potrafi się zdefiniować. 
Ale zmiany są nieuchronne, nie krytykuję ich i nie neguję, choć czasem jak babcia wspominam z nostalgią, jak to było na początku. 
Przez lata wypracowałam natomiast swój sposób na blogowanie, dzięki czemu bezboleśnie stawiam czoła zmianom w wirtualnym świecie. Oto pięć złotych zasad mojego blogowania:
Po pierwsze: nie robię nic na siłę. 
Po drugie: jestem szczera.
Po trzecie: zachowuję dystans. 
Po czwarte: jestem sobą.
Po piąte: nie wciskam kitu.
Ale najważniejsze jest to, że bloguję, bo sprawia mi to wielką przyjemność. Nie ze względu na modę, pieniądze, konieczność czy chęć pokazania się. I takiego podejścia życzę sobie na kolejną sześciolatkę.
PS Zdjęcie bezów pojawia się tu nieprzypadkowo, zrobiło się bowiem całkiem słodko 🙂 Przepis na nie podam w następnej notce.