Sopot, kamienica J.J. Bergera

Zawsze zastanawiało mnie, jak odwiedzający Sopot turyści przez tydzień potrafią poruszać się wyłącznie szlakiem Monciak (ulica Bohaterów Monte Cassino) – molo, z obowiązkowym przystankiem przy sopockim koszmarku – Krzywym Domku. Rozumiem, że warto się tędy przejść raz czy dwa, wszakże to miejsce, które trzeba zaliczyć.

Ale żeby tak cały cały czas, bez chęci poznania Sopotu spoza turystycznych ścieżek? Już pięć minut spacerkiem od Monciaka  można zobaczyć trafić na magiczny sklep ze szczotkami, przepiękne, nadgryzione zębem czasu kamienice z kamiennymi fontannami i ażurowymi werandami.
Moja ulubiona kamienica znajduje się na ulicy Obrońców Westerplatte (dawniej: Willenstrasse – ulica Willowa). Jak wyczytałam na stronie Spacery po Gdańsku, rezydencja powstała w latach 70. XIX wieku i należała do gdańskiego radcy handlowego J.J. Bergera. Po wojnie w kamienicy działała Wyższa Szkoła Sztuk Plastycznych. Dzisiaj jest mocno zaniedbana i obdrapana, a stojąca przed nią kamienna fontanna od dziesiątek lat pozostaje sucha, ale szczerze mówiąc, dla mnie właśnie to zaniedbanie potęguje jej urodę i tajemniczość.

 

Sopot, kamienica J.J. Bergera

Ulica Obrońców Westerplatte kryje wiele pięknych zakątków, choć niekoniecznie zawsze przyjaznych. Kiedy robiłam zdjęcie starego auta, które widzicie poniżej, przez okno jednej z kamienic wychyliła się młoda kobieta i zaczęła na mnie krzyczeć, że na tej ulicy nie wolno fotografować, po czym rzuciła we mnie mokrą szmatą.
Na szczęście nie trafiła.

Sopot, kamienica J.J. Bergera
Zdjęcia, które tu pokazuję, zrobiłam 16 kwietnia 2011 roku.
Sopot tonął w krokusach i przebiśniegach, na drzewach widać było plamki zieleni…

A żeby mieć siłę na długie spacery i stawianie czoła nerwowym mieszkańcom Sopotu, na śniadanie polecam granolę z zimnym mlekiem albo i jogurtem.

Przepis na moją granolę znajdziecie tutaj. 

1. Książkę Madhur Jaffrey ?Wśród mangowych drzew? (wyd. Czarne).
Madhur to autorka wielu książek kulinarnych, szczególnie popularna w Wielkiej Brytanii. Jej nowa pozycja to pachnąca chilli i mango opowieść o przeszłości; piękna, barwna, soczysta.  Ta książka łączy w sobie moje ulubione treści: wspomnienia i kulinaria.
O niej i innych książkowych smaczkach pisałam ostatnio u Oczka na jej blogu Czytelniczy, w ciekawym i inspirującym dziale ?Kulinarni czytają”.
2. Fotografie Michaela Mullera.
3. Informację o tym, że moja czerwonousta ulubienica, Rachel Khoo, pisze drugą książkę. Aby nieco umilić sobie czas oczekiwania, zaglądam czasem na jej blog.

 

Oma i Bella (Regina Karolinski i Bella Katz) to dwie przyjaciółki, które zamieszkały razem w Berlinie. Łączy je poczucie humoru, zamiłowanie do gotowania (zwłaszcza do kuchni żydowskiej), wspomnienia i przeszłość. Bo zanim Oma i Bella zamieszkały w niewielkim berlińskim mieszkaniu, wiele w życiu przeszły/ Obydwie przeżyły Holocaust, a po wojnie osiadły w Niemczech. Dzisiaj wspólnie gotują, a między obieraniem buraków na barszcz a tarciem marchewki snują opowieść o przeszłości. Wszystko to sfilmowala wnuczka Reginy, Alexa Karolinski.
W Internecie można obejrzeć kilka filmików z przyjaciółkami w roli głównej, można również kupić książkę z ich przepisami, bardzo chciałabym ją mieć.
5. rowerową półeczkę!
6. Kolejną edycję Znikającego Klubu, która odbędzie się 13 kwietnia w jednej z moich ulubionych dzielnic Gdańska, Dolnym Mieście, w XIX-wiecznej kamienicy, gdzie niegdyś znajdowała się Szkoła Pielęgniarek w Gdańsku. Będą wystawy, wystawcy i muzyka.
7. Artykuł o przedmiotach ?jak ze snu wariata, których cechy funkcjonalne i wizualne przesunęły się w stronę absurdu tak dalece, że powstał gatunek wyrobów fikcyjnych? (tekst Piotra Mikołajczaka w ?2+3 D?).
8. Estoński blog Nami-Nami, który podpatruję od początków mojego blogowania, czyli już sześć lat.
Wczoraj skorzystałam z przepisu Pille na batoniki a?la Bounty. Zwykle nie robię takiego rodzaju słodyczy, ale tak się złożyło, że zalegała mi w lodówce napoczęta puszka słodzonego mleka skondensowanego, a w szafce od dawna leżała paczka wiórków koksowych?
I powiem Wam, że te kąski smakują identycznie jak Bounty! Oczywiście są równie kaloryczne co ich prototyp, ale wychodzę z założenia, że raz na jakiś czas mogę zjeść coś słodkiego i niezdrowego, tylko dla samej przyjemności jedzenia.

 

BATONIKI A’LA BOUNTY

nadzienie:
  • 200 g słodzonego mleka skondensowanego
  • 200 g wiórków kokosowych
  • 90 g miękkiego masła
polewa:
  • 200-300 g mlecznej czekolady
W robocie kuchennym umieszczam mleko, wiórki i masło. Mieszam kilka minut, aż masa stanie się jednolita. Wykładam masę na wyłożoną folią spożywczą tackę, rozkładam równomiernie, lekko ugniatając (wysokość masy ok 1-2 cm).
Chłodzę masę w lodówce (kilka godzin) lub zamrażarce (1 godzinę). Po schłodzeniu kroję w małą kostkę.
Kosteczki maczam w roztopionej w kąpieli wodnej czekoladzie i pozostawiam do zastygnięcia.
Batoniki przechowuję w lodówce albo jeszcze lepiej – w zamrażarce. Można je jeść prosto z zamrażarki, bo nie zamarzają całkowicie.