Coś mi tu nie gra. Mamy listopad, prawda? Do świąt Bożego Narodzenia jeszcze ponad miesiąc. Do tego, że z reklam zioną Mikołaje i choinki, a w marketach półki zapełniły się pierniczkami, bombkami i łańcuchami, zdążyłam się już przyzwyczaić. Marketing rządzi się własnymi prawami. Ale że tak szybko ulegamy gwiazdkowemu szałowi, tego już nie rozumiem.
W Internecie już od początku listopada czytam o piernikach, choinkach i świątecznych upominkach. Ja rozumiem, że trzeba nastawić ciasto na tradycyjny piernik i dobrze, gdy ktoś nam o tym przypomni. Należy zrobić to miesiąc przed Wigilią (vide: ?W staropolskiej kuchni i przy polskim stole? Marii Lemnis i Henryka Vitry). Owszem, zakwas buraczany na barszcz kisimy cztery, pięć dni i możemy zrobić to dużo wcześniej, bo szczelnie zamknięty może być przechowywany w chłodnym miejscu nawet przez kilka miesięcy (vide: ?W staropolskiej kuchni…”). Ale czemu już w pierwszej połowie listopada dochodzi do ataku gwiazdkowych motywów i wszyscy (prawie wszyscy) jak jeden mąż rozpoczynają świąteczną litanię?
Nie wiem, jak wygląda to w innych domach, ale u nas dopiero na początku grudnia po raz pierwszy wspominano o Bożym Narodzeniu. Mama zasiadała do sporządzania odwiecznej wigilijnej listy potraw, tworzyła też oficjalną listę zakupów świątecznych, która przez kolejne dni była sukcesywnie zapełniana. Jednak właściwe przygotowania rozpoczynały się (i tak jest po dziś dzień) najwyżej na tydzień przed świętami, nie licząc oczywiście przygotowywania ciasta piernikowego.
kliknij, by powiększyć;
Chyba nie tylko ja byłabym zdziwiona, że niejednemu gwiazdkowy klimat udziela się z naprawdę dużym wyprzedzeniem. 
W ?Kolędzie dla gospodyń?** z 1877 roku, kalendarzu-poradniku tworzonym przez Lucynę Ćwierczakiewicz, w listopadzie nie znajdziecie słowa o przygotowaniach świątecznych. 
Przeczytacie za to, że w tym miesiącu trzeba już na serjo (sic!) myśleć o zaopatrzeniu piwnicy; włoszczyznę i warzywa układać przesypując obficie suchym piaskiem, kartofle sypiąc do piwnic podłożyć staremi deskami, aby nie gniły od ziemi (?) czy kapustę w końcu miesiąca kwasić.
Co innego w grudniu, wtedy wolnym czasem można piec pierniki, makagigi, marcepany, zająć się czyszczeniem mieszkania, zaprawieniem jadalnego pokoju czy praniem zabrudzonych firanek, aby na ostatni tydzień nie zostało zbyt dużo roboty.

Piszę o tym, ponieważ zastanawiam się, czy owa gorączka nie prowadzi do tego, że w drugiej połowie grudnia macie szczerze dosyć świąt? Bo ja mam. Przenoszenie gwiazdkowych przygotowań na listopad albo tworzenie iluzji ich robienia, obok ziejących z wystaw sklepowych Mikołajami, choinkami i reniferami sprawia, że kiedy przychodzi właściwy czas na poruszenie bożonarodzeniowych tematów, zupełnie nie mam na to ochoty. 

Skutek jest taki, że w grudniu, zamiast cieszyć się świętami, czuję piernikowy przesyt, korzenne przejedzenie i niestrawność o smaku barszczyku.

Tymczasem przed nami jeszcze jedenaście dni listopada. Jedenaście! Półtora tygodnia, kawał czasu. Idę do warzywniaka po jabłka i gruszki, upiekę tartę, bo makowce pojawią się u mnie dużo później.
* być może niektórzy zauważyli nowy tag, jaki pojawił się na blogu: „felieton kulinarny”Będą nim opatrzone moje przemyślenia dotyczące szeroko rozumianych kulinariów, niekoniecznie zwieńczone przepisem. Wcześniej pisałam je na portalu na.Temat, ale postanowiłam dzielić się nimi na mojej stronie; 
** printscreeny kart „Kolędy” pochodzą ze strony Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, na której możecie przeczytać wiele roczników kalendarzy L. Ćwierczakiewicz;

Wolę siarczysty mróz od ciepłej pluchy.
Głośną kłótnię od cichych dni.
Kremową latte od czarnego espresso.
Książkę kulinarną od krwawego kryminału.
Różowy płaszczyk od czarnej kurtki.
Szczerą niechęć niż fałszywy uśmiech.
Ziarna słonecznika od nasion pinii.
Spacer po plaży od snucia się po Monciaku.
Słone śniadania od słodkich.
Co do zasady, bo między porcją pomidorów z oliwą czy jajecznicy nachodzi mnie ochota na coś słodkiego, co przyklei się do mnie i mnie nie opuści aż do obiadu. Lubię chrupnąć croissanta z kremem orzechowo-czekoladowym, lubię zjeść chałkę z dżemem. Kremem z białej czekolady też nie pogardzę.
Szczególnie dumna jestem z pomysłu na migdałowo-czekoladowy krem, który znalazł się pośród moich innych smarowidełek w najnowszym Kukbuku. Połączyłam w nim ganache z białej czekolady z utartymi na pył migdałami, tworząc coś na kształt negatywu Nutelli. Wyszło pysznie!

 

I tak sobie myślę, że słoiczek takiego kremu to dobry pomysł na prezent mikołajkowy.

 

KREM MIGDAŁOWY Z BIAŁĄ CZEKOLADĄ czyli NEGATYW NUTELLI 🙂

150 g migdałów ze skórką
100 ml śmietany 30%
120 g białej czekolady
szczypta soli
ewent. miód do dosłodzenia masy
Migdały podpiekam 5 minut w 200 stopniach. Gdy ostygną, miksuję na mączkę, trwa to min. 5 minut – im drobniej, tym lepiej, bo masa będzie gładsza.
W rondelku podgrzewam śmietankę. Gdy zacznie się gotować, podgrzewam jeszcze chwilę, zdejmuję z ognia i dodaję połamaną czekoladę. Mieszam, aż czekolada się rozpuści, dodaję sól i łączę z migdałami. Mieszam dokładnie. Jeśli masa jest za mało słodka, dosładzam miodem (ja tego nie robiłam). Przelewam masę do słoika.
Uwagi:
1. Przepis jest mojego autorstwa, pochodzi z 6. nr Kukbuka.
2. Krem przechowuję w lodówce, ale najlepszy jest podawany w temperaturze pokojowej.
3. Kruchy maślany spód + krem migdałowo-czekoladowy + maliny/prażone migdały w karmelu/miodowe orzechy to świetny pomysł na tartę.

Wystarczy spojrzeć na półkę z kolorowymi magazynami, zapełnioną przez pisma opowiadające historie pracowników korporacji, którzy rzucili swe dotychczasowe życie i oddali się hodowli kóz na wsi, by dostrzec, jak wielu z nas marzy o życiu na wsi. Fantazjujemy o życiu poza szarą tkanką miejską, o witaniu dnia na tarasie graniczącym z lasem, spacerach po zroszonej trawie i śpiewie ptaków za oknem.
Sama karmię się tą bajką za każdym razem, gdy oglądam sielskie obrazy z pism i głęboko wierzę, że kiedyś uda się to marzenie zrealizować.
Zawsze, gdy wyjeżdżam na wieś, cieszę się każdym momentem spędzonym w ciszy i pięknych okolicznościach przyrody. A jeśli znajdę się w tak niesamowitym miejscu, jak niedawno, moja ekscytacja sięga zenitu.

Ostatni weekend spędziłam bowiem na Kociewiu, w ponad 150-letniej, krytej strzechą chacie. Z piecami kaflowymi, kuchnią ?ogniową? i niskimi stropami. Z okiennicami o ażurowych wycięciach, drewnianą szopą i wielkim klonem w ogrodzie, którego zmrożone liście podziwiałam o poranku.

Pierwszy wieczór spędziliśmy w chacie, zajadając się smakołykami przygotowanymi pod wodzą mojej siostry Magdy. Gdy zjawiliśmy się na miejscu, mężczyźni przynieśli drewno i napalili w piecu i przynieśli wodę ze studni, zaś kobiety zabrały się za organizowanie jedzenia. Siostra zabrała się za przygotowywanie ciasta na pizzę, psy wygrzewały się przy piecu kaflowym, mały Igor gaworzył w wózku.
Zapachniało drożdżami

Radio cicho szumiało, noc ciemna wkradła się pod próg chaty, a w chacie było ciepło i spokojnie. Wszystkie przywiezione z miasta nerwy zostały za drewnianymi drzwiami domu.

W oczekiwaniu na dzieło siostry zjedliśmy pyszną zupę (o niej niebawem). 
Kilka godzin później szóstka wygłodniałych osób rzuciła się na pizze z grillowanymi bakłażanami, cukiniami i salami oraz z rukolą, prosciutto i parmezanem. 
Na spragnionych słodkości czekały jeszcze jabłka – malinówki, upieczone w duchówce, specjalnej półeczce znajdującej się w piecu kaflowym.
Duchówka;

Następnego dnia, kiedy domownicy leżeli jeszcze w łóżkach, wyślizgnęłam się z pokoju i przywitałam dzień kawą wypitą na ławeczce przed domem. 

Słońce dopiero wstawało, z liści powoli schodziła szadź, w krzakach ćwierkały wróble? Ale to już materiał na kolejną opowiastkę.
PIZZA Z GRILLOWANYMI WARZYWAMI I SALAMI
(na 2 placki)
ciasto, sos i ser przygotowane zgodnie z tym przepisem
? cukinii
? bakłażana (niewielkiego)
cienkie plastry salami, ilość wg uznania
oliwa/olej
Przygotowuję pizzę wg tego przepisu. Gdy ciasto wyrasta, kroję w ok. 1 cm plastry bakłażana i cukinię (nie obieram jej ze skórki). Solę warzywa. Na patelni grillowej rozgrzewam nieco oliwy i smażę na niej warzywa z dwóch stron. Warzywa wykładam na pizzę po nałożeniu mozarelli, a całość wieńczę salami.
PIZZA Z PROSCIUTTO, RUKOLĄ I PARMEZANEM
ciasto, sos i ser przygotowane zgodnie z tym przepisem
garść startego parmezanu
2 garście rukoli
kilka plastrów prosciutto
Piekę pizzę wg tego przepisu, rezygnując z bazylii. Po upieczeniu układam na pizzy prosciutto, rukolę i posypuję parmezanem.