Sałatkę z fig, szynki parmeńskiej i mozarelli Jamie Oliver określił kiedyś mianem seksownej. Bardzo zapadło mi to w pamięci, zastanawiałam się wtedy, czy podpięcie do potrawy przymiotnika „seksowna” nie jest tanim chwytem (w końcu program, w którym wystąpiła rzeczona sałatka, nosił tytuł „Nagi szef”). 
Jakoś tego wtedy nie czułam – owszem, jedzenie bywa seksowne, ale w kontekście czynności i w reakcji z ciałem: jedzenie palcami, wylizywanie talerzy, malinowa plama na policzku, wiśniowe piegi na obojczykach, sok ściekający po brodzie… Może po prostu to nie był mój czas, nie trafiłam na żadną seksowną potrawę.
Kiedy kilka lat później natknęłam się na ten groszek, zrozumiałam o co chodzi. Chwilę po zblanszowaniu, kiedy naoliwiłam go odrobiną oleju i skropiłam octem, spojrzałam na talerz i doznałam olśnienia. Oto jest, lśniący, jędrny, kuszący do granic możliwości! Seksowny jak diabli – groszek cukrowy.
ORIENTALNY GROSZEK CUKROWY
2 garści groszku cukrowego
na sos:
2 łyżki oleju arachidowego
1 łyżeczka octu ryżowego
1 łyżka uprażonych na suchej patelni ziaren sezamu
1 cm papryczki chilli (albo i mniej, albo w ogóle)
Groszek cukrowy (pozbawiony końcówek) wrzucam do wrzącej wody i gotujemy 1 minutę, nie dłużej. Odcedzamy, wrzucamy do lodowatej wody by zachować proces gotowania.
W misce mieszamy ocet, olej, papryczkę chilli, dodajemy groszek, posypujemy sezamem i podajemy.
Uwagi:
1. Przepis podejrzany kiedyś w internecie, nie pamiętam już gdzie. 
2. Groszek cukrowy jest słodki, chrupiący i ma boski zielony kolor, pod warunkiem, że się nad nim nie znęca. W sieci roi się od zdjęć wymaltretowanego groszku, który wskutek tortur traci swą piękną barwę i przekształca się w zielonoburą, oklapłą ścierkę. Podstawowa sprawa: groszek nie lubi długiego gotowania, wrzucamy go na chwilę do wody, szybko odcedzamy i wrzucamy do zimnej wody.
3. Niedługo pokażę, do czego ten groszek podałam. 

 
Ciepła lipcowa noc, siedzę na tarasie i jedyne, co widzę, to zapalone światła w pobliskich mieszkaniach i jasny ekran komputera. Już dawno powinnam pójść do domu, bo lada moment nastanie północ, ale tak mi tu przyjemnie… Po raz pierwszy w tym roku mam okazję siedzieć na tarasie w kusej sukience, z gołymi nogami, sącząc zimną zieloną herbatę i słuchając, świerszczy harcujących w pobliskiej polanie.
Również po raz pierwszy w tym roku upiekłam jagodzianki. I jak zawsze miałam ten sam dylemat – mają być równe i piękne, ale kosztem zmniejszenia ilości jagód czy może narazić się na pęknięcia, ale wypchać je owocami do granic możliwości? I znów postawiłam na tę drugą opcję (podobne dylematy mamy też w stosunku do makowców: wypychać makiem czy ograniczyć się do makowej wstążki w eleganckiej, bezpiecznej szerokości).
A więc są, lekko spękane, mocno nadziane, pokryte warstwą lukru: jagodzianki.
Piekłam je o poranku przy dźwiękach Lata z radiem, co spotęgowało wakacyjny wymiar tej czynności. Bo jeśli jagodzianki, to wakacje, jeśli Lato z radiem, to lipiec spędzony u dziadków, ze wyprawami na targ po arbuzy, z pomidorami od wujka i spacerami do pobliskiej lodziarni.
JAGODZIANKI NR 1
2 łyżeczki suchych drożdży
2 łyżki ciepłej wody
500 g mąki
50 g cukru
5 jajek w temp. pokojowej (plus 1 do posmarowania bułeczek)
350 g miękkiego masła
ok. 400 g jagód
opcjonalnie: cukier puder
na lukier:
1 szklanka cukru pudru
5-6 łyżek wody
Drożdże mieszam z ciepłą wodą i odstawiam, aż się spienią (10-15 minut). Do miski przesiewam mąkę, cukier, szczyptę soli, drożdże i 3 jajka. Mieszam do połączenia składników. Następnie dodaję po jednym jajku, wyrabiając ciągle ciasto, aż będzie gładkie i elastyczne, będzie kleić się do ręki i miski (a nie odchodzić od niech). Trwa to około 10 minut. 
Następnie stopniowo dodaję masło, po jednej łyżce, ciągle wyrabiając ciasto. Gdy cały tłuszcz połączy się z ciastem, przykrywam miskę folią spożywczą, okrywam ręcznikiem i odstawiam do wyrośnięcia w ciepłe, nieprzewiewne miejsce na 1,5 godziny. Po tym czasie odgazowuję ciasto, uderzając w nie pięścią, po czym przykrywam ponownie folią i wkładam do lodówki na noc. 
Rano wysypuję na stolnice nieco mąki, po czym rozwałkowuję ciasto na grubość ok. 1 cm. Kroję w kwadraty (6 cm), po czym każdy kwadrat nieco rozpłaszczam w dłoni i nakładam 2 łyżki jagód (albo mniej, wg uznania), dokładnie zlepiając ciasto. Przed zlepieniem ciasta można jagody posypać odrobiną cukru pudru. Jagodzianki układam zlepieniem do spodu, zachowując między nimi odstępy. Odstawiam je do wyrośnięcia na ok. 1,5 godziny, po czym smaruję rozkłóconym jajkiem. Piekę w 190 st. C. przez około 15 minut, do uzyskania złotej barwy. Studzę na kratce.
W kubku ucieram cukier puder z wodą i tak powstałym lukrem smaruję bułeczki. Najpyszniejsze są jeszcze lekko ciepłe!
Uwagi:
1. W zasadzie powinnam nazwać je „jagodzianki nr 2”, bo te nr 1 piekę od lat wg receptury mojej mamy, którą z kolei opublikowałam rok temu w KUKBUKU (znajdziecie go tutaj). To jest moje pierwsze podejście do innego przepisu i najgorsze jest to, że te chyba smakują mi jeszcze bardziej niż nasze domowe, które uwielbiam!
2. Przepis na w/w jagodzianki pochodzi od Asi z Kwestii Smaku, tu z moimi modyfikacjami (gł. dotyczą one ilości nadzienia). Już kiedyś zwróciłam nań uwagę, kusiła mnie ilość masła, jakiej wymaga receptura. Przy tak dużej ilości tłuszczu ciasto MUSI wyjść delikatne, lekko wilgotne, a przy tym puszyste. I w rzeczy samej, wyszło. Jagodzianki wyszły boskie.
3. Z podanych proporcji wychodzą 3 blachy jagodzianek, około 32-34 sztuki. 
     

Ciepło, nareszcie ciepło! Wychodzę na taras na bosaka, z kubkiem porannej kawy. Zapach lawendy miesza się z ostrą wonią aksamitek i ziół. Koperek pachnie jak wakacje z dziadkami, na działce, bazylia jak poranek w Toskanii, a lubczyk jak maminy warzywniak.
Po wielu pochmurnych, chłodnych dniach cieszę się z każdego promienia słońca, wystawiam nos do nieba i daję się masować falom ciepła.
W głowie rodzi się tysiąc pomysłów na lekkie, letnie potrawy – chce mi się chłodników, lodów, czegoś kwaśnego, orzeźwiającego, zimnego. To może najpierw ulepię pierogi z jagodami, potem zrobię pasta al pomodoro crudo,  klasyczny chłodnik i gazpacho? A potem upiekę jagodzianki, kruche ciasto z malinami, lemoniadę z sokiem z kwiatów czarnego bzu… Jeszcze nie wiem, ile wyjdzie z tych planów, bo często kończy się na myśleniu, ale jedno jest pewne: kwaśny, rześki i wybitnie wakacyjny słoik limonkowego curdu już zrobiłam.
Limonkowy curd (lime curd) jest nieco bardziej wyrazisty w smaku, a jego zastosowanie jest identyczne, jak w przypadku cytrynowego: cudnie smakuje jako wypełnienie kruchego ciasta (albo ciasteczek), można go zajadać z kawałkiem chałki lub z croissantem na śniadanie, tudzież wyjadać łyżką prosto ze słoika…

LIMONKOWY CURD (KREM)

  • 100 cukru kryształu
  • 100 ml soku wyciśniętego z limonki (tj. z 3-4 limonek)
  • skórka starta z 2 limonek
  • 150 g masła, roztopionego i ostudzonego
  • 2 jajka
  • 2 żółtka (białka zostawiamy na bezę)
Do rondla o grubym wbijam jajka (te w całości i żółtka) i mieszam je na jednolitą masę. Dodaję  cukier, sok i skórkę z limonek i masło.
Ustawiam rondel na małym gazie i cały czas mieszając, podgrzewam masę. Gdy na powierzchni pojawią się bąbelki, zmniejszam gaz do minimum i energicznie mieszam ? masa będzie gęstnieć. Gdy uzyska konsystencję kwaśnej śmietany, zdejmuję ją z ognia i mieszam jeszcze chwilę.
Aby pozbyć się ewentualnych grudek, można zmiksować masę. Następnie przelewam masę do słoiczka lub czekam aż ostygnie i wylewam na spód tarty.
Uwagi:
1. Przepis na ten curd umieściłam w majowo-czerwcowym numerze Kukbuka. Curd stanowił wypełnienie obłędnych kruchych babeczek z bezą.

2. Przygotowując po raz pierwszy curd z limonki, zupełnie bezmyślnie spodziewałam się, że będzie on zielony. Otóż tak nie jest 😉 Sok z limonki nie odbiega mocno barwą od soku cytrynowego…3. Można przechowywać w lodówce (maks. tydzień).

Rzeczone babeczki (KUKBUKnr 9);