W ramach odpoczynku od toskańskich relacji przedstawiam Wam główny składnik mojego dzisiejszego obiadu. Ale najpierw czytanka…

Czwarta klasa szkoły podstawowej była dla mnie czasem przełomów. To wtedy, czytając z ?Chatkę Puchatka? poczułam, że to jest to! Że splot liter to coś więcej niż nudnawe czytanki* w szkole, że można wessać się w książkę i porzucić ją dopiero wtedy, gdy połknięty zostanie ostatni wyraz.

Także w czwartej klasie s.p. powstało moje pierwsze opowiadanie. Miałam je w głowie co najmniej od pierwszej klasy, bo już wtedy, podczas kąpieli, zrodziła się we mnie pewna historia. Natchnieniem były mi moje kolana, które w wannie przemieniały się w dwie wyspy. Gąbka była statkiem. A opowiadanie nosiło chyba tytuł ?Dwie wyspy?.** Przepisałam je na czyste kartki, opatrzyłam rysunkami i ? nie wiedzieć czemu ? zaniosłam do szkoły. Jako żem wstydliwa, nikomu tego nie pokazałam (może po prostu chciałam się nacieszyć moim dziełem?: ), ale po którejś z lekcji zapomniałam zabrać je z półki pod ławką. Następnego dnia Niemal Dorosła Koleżanka z 7 klasy zagadnęła mnie na korytarzu. Powiedziała, że bardzo jej się me dzieło podobało i oddała mi kartkę z opowiadaniem. Spłonęłam rumieńcem i już nigdy nie przynosiłam do szkoły moich dzieł. Ale w głębi duszy byłam strasznie dumna.

Później spawy potoczyły się gładko. Napisałam wiersz o burzy (nota bene łudząco podobny do utworu z mojej książeczki), potem powstała moja pierwsza książka. Taka prawdziwa, z twardą oprawą wykonaną z okładki bloku technicznego i z moimi rysunkami***. A tytuł jej był ?W Krainie Ziemniaków?. W mojej ziemniaczanej sadze Ziemniaki kochały i płakały, kłociły i śmiały się, miały domy, rodziny i samochody, słowem ? żyły pełnią swego ziemniaczanego życia. Tu muszę nadmienić, że jakoś tak się dziwnie złożyło, że moja powieść była całkiem podobna do dobranocki o krainie groszków, która leciała wówczas w telewizji?

Dzisiaj nie pisałabym o Krainie Ziemniaków.

Napisałabym o Krainie Bobu.

PASTA Z BOBU (do makaronu)

Składniki:

1/2 kg ugotowanego, wyłuskanego bobu

2 ząbki czosnku

ok. pół szklanki oliwy extra vergine

świeżo starty pieprz i sól

Bób i czosnek wrzucam do blendera. Miksuję do uzyskania papki, po czym powoli dolewam oliwę i miksuję na mniejszych obrotach. Ilość oliwy zależy od pożądanej konsystencji – ja wolę lżejszą, bardziej puszystą, co wymaga więcej oliwy. Na koniec dodaję sól, pieprz i dokładnie mieszam masę.

Podaję ją z makaronem (mieszam ją dokładnie tuż po odcedzeniu makaronu, dzięki czemu pasta staje się ciepła).

Uwagi:

1. Ilości pasty starczają na ok. dwie porcje makaronu. Najlepszy będzie do tego drobny makaron (np. penne, farfalle). Do takiego dania idealnie pasuje pomidor. Kawałki chrupkiego boczku to też miły dodatek. Jedno jest pewne: ta pasta jest przepyszna. Właściwie mogłabym ją zjeść prosto z miski, nie czekając, aż makaron będzie gotowy…

2. Pasta prezentuje się pysznie na kromce ciemnego pieczywa (albo na chrupiącej grzance), z plastrem pomidora na wierzchu. Albo z cieniutką warstwą kremowego serka pod spodem.

* choć były i fascynujące czytanki: niesamowite wrażenie zrobiła na mnie ta dotycząca litery C, była o cebuli i nocy; do dziś pamiętam, jak bardzo spodobała mi się ta ciemna noc i plamka światła w oknie, jednak nie potrafię stwierdzić, jaką rolę w tej romantycznej scenerii odgrywała cebula ; )

** w wielkim skrócie: na morzu były dwie wyspy, jedna nad, druga pod wodą; każdy statek, który dobijał do brzegu wyspy, tonął; działo się tak dlatego, że gdy tylko łódź zetknęła się z suchym lądem, wyspa się zanurzała; w tym samym momencie z wody wynurzała się ta druga wyspa; statek, który na nią przybył, topił się, bo? i tak w kółko : ) na szczęście znalazł się ktoś, kto ocalił od zagłady kolejne statki, bowiem wziął wyspy podstępem;

*** podobnie jak Małgorzata Musierowicz czy Tove Janson, sama ilustrowałam swe dzieła;

Zastanawiałam się, jak to wszystko ubrać w słowa, by Was nie zanudzić, by nadać wspomnieniom znośny kształt. I stwierdziłam, że najłatwiej będzie pogrupować moje wrażenia i każde z nich opisać w niewielu zdaniach, trochę jak w Lapidariach R. Kapuścińskiego.
Najpierw będzie o jedzeniu i tematach z nim związanych?
1.
OGRODY, POLA, POLETKA:
Zauroczona patrzyłam na mijane pola, przydomowe ogródki i grządki, które żółciły się od kwiatów cukinii i poprzetykane były tyczkami dźwigającymi zielonkawe, leniwe dojrzewające pomidory.
W jednym z miasteczek widziałam, jak babcia wyszła do ogródka, by zerwać pomidora i garść bazylii na kolację. Ciekawe, czy miała w planach caprese?
W ?naszym? ogrodzie rosły fioletowe figi, z których po pęknięciu wylewał się słodki, gęsty sok. W starych, poobłupywanych donicach rosły drzewka dźwigające cytryny, pomarańcze i kumwaty. Moje spotkanie z ogromnym, rozłożystym krzakiem rozmarynu skończyło się wdepnięciem w pokrzywy ? z wrażenia nie zwróciłam uwagi na to, gdzie idę. Na samo wspomnienie doniczki, w której ledwo zipie mój rozmaryn, dusza ma pogrąża się w czarnej rozpaczy?
Parapety każdego napotkanego miasteczka wypełniały doniczki z ziołami – królowała bazylia. Chwilami miałam wrażenie, że wąska uliczka, w którą akurat wchodzę, pachnie bazylią?
2.
OWOCE i WARZYWA:
Melony:
nie jem melonów, które można dostać w Pl, bo są po prostu niedobre. Co innego we Włoszech? Miękkie, ociekające sokiem, o brzoskwiniowej barwie i miodowym smaku. Jemy je w najprostszej postaci, czyli pokrojone w cząstki, jemy w towarzystwie słonego prosciutto, jemy w owocowej sałatce (melon, arbuz, brzoskwinia, sok z cytryny).

Avocado:
chyba przestanę jeść także ?polskie? avocado? Po tym, jak poznałam konsystencję i smak włoskiego, odechciewa mi się dłubać w twardych owocach, które mogę dostać w Polsce.
Niebiańskie było guacamole, jakie dwa razy pojawiło się na naszym toskańskim stole. Już wiem, o co w tym wszystkim chodzi: to przenikanie smaków, mieszanie zapachów i konsystencji. Maślane avocado delikatnie oblepia wilgotne pomidory, a chrupka cebula swą twardością przełamuje miękkość tych dwóch pierwszych. Sok z cytryny wyostrza smaki, bo guacamole musi być wyraziste ?słone, ostre, kwaskowate. Bruschetty z guacamole to najpyszniejsze wspomnienie, jakie przywiozłam z Włoch.

Pomidory:
parafrazując uroczą reklamę: nasze pomidory prześcignęły ich pomidory!
To dziwne, ale po degustacji kilku rodzajów pomidorów (z różnych źródeł) stwierdziłam, że nie ma to jak nasza polska malinówka albo bycze serce. I nawet toskańskie słońce nie jest w stanie nadać pomidorom takiego smaku, jak mają nasze polskie.
3.
INNE WIĘSZE I MNIEJSZE PYSZNOŚCI:

Nabiał:
niemal co dzień na śniadanie jadłam mocno kremową i puszystą ricottę. Moje pierwsze spotkanie z tym serkiem miało miejsce tej zimy, w Livigno, kiedy to jadłam ją na słonej focacci. Tym razem chleb z reguły był bez smaku*, więc ricottę delikatnie dosalałam.
Kolejny zachwyt to wilgotna, delikatna mozarella, zajadana w domowej caprese.
Rozczarowanie to jogurty, kompletnie mi nie smakowały – nie ta konsystencja, nie ten smak.

Słodycze:
fala upałów sprawia, że kawałek różowego, soczystego arbuza w pełni zaspokaja apetyt na słodkości. Wyjątkiem są lody ? gdy temperatura przekracza 30 st. C., marzę o cytrynowym szorbecie**. Spełnienie tych marzeń nie nastręczało mi wielkich trudności, bo każdy wie, że we Włoszech kolorowe gelaterie są wszędzie. Jadłam więc cytrynowe sorbety, jadłam lody o smaku pinioli czy cantucci, ale w moim wafelku zawsze lądowała gałka lodów jogurtowych, które nigdzie nie smakują tak pysznie, jak we Włoszech.***
Kawa:
jestem uczulona na okropną kawę. Naprawdę, nie ma nic gorszego niż mętna, bezsmakowa lura, zaprawiona kroplą śmietany z plastykowego pudełeczka. Dlatego też we Włoszech czułam się jak w raju ? ani jednej niedobrej kawy! Czy to było capuccino z delikatną pianką, czy czarne jak smoła espresso w filiżance wielkości naparstka, wszystko było idealnie przyrządzone. Zazdroszczę Włochom tego przywiązania do dobrej kawy. W Polsce musiałabym wypluwać na serwetkę**** co drugą próbowaną kawę?
(napis w górnej części mozaiki to graffiti znalezione na ścianie w Pizie)
4.
RESTAURACJE, KAWIARNIE:
miałam ochotę robić zdjęcia każdej wepchniętej w wąską uliczkę restauracyjce. Zauroczyły mnie proste stoliki z dwukolorowymi serwetami, prosta zastawa i parmezan w miseczkach.
Mam za sobą kilka obiadów w takich miejscach. I choć nie zawsze było idealnie, jedno jest pewne – zawsze było ładnie : ) Na zdjęciu (zgodnie z ruchem zegara): tagliatelle z ragu, gnocchi bolognese, nasza domowa caprese, uszka w sosie serowym, wina, które zastaliśmy w kuchni, canneloni faszerowane ziołami i ricottą, sałatka makaronowa z pesto, gnocci z pesto, okruchy po bagietce, cantucci z czekoladą, sałatka z farro i pomidorkami cherry i talerz zakąsek.
I samotne bruschetty:
5.
ZAKUPY:
oczywiście pierwsze spotkanie z toskańskim marketem przyprawiło mnie o palpitacje serca: niekończące się półki z makaronami o najdziwniejszych kształtach, stosy serów o nieznanych nazwach, zapierające dech w piersiach stoisko rybne (a na nim takie małe różowe rybki, co je Jamie polecał; ), kilkadziesiąt rodzajów balsamico, itepe, itede.
Starym zwyczajem, zaglądałam w koszyki tubylcom. Obserwacje wprawiły mnie w zachwyt- pulchna kobieta z dwójką dzieci do koszyka wrzuciła pomidorki cherry, rucolę, jakieś sery i kilka KinderKanapek. Nijaki mężczyzna w średnim wieku wywalił na taśmę kilkanaście kilogramów makaronu o różnych kształtach, a staruszek, który stał przede mną w kolejce do wagi, włożył do koszyka melon i doniczkę bazylii. Oto Włochy!
W moim koszyku wylądował ocet balsamiczny, trzy oliwy, kilogram farro, grissini i winko, suszona cieciorka (wiem, wiem, że nie musiałam jej wieźć? ale była taka tania!: ), makaron o śmiesznym kształcie i paczuszka włoskiej kawy.

Czuję się, jakby w samym środku lata odwiedził mnie Święty Mikołaj.

* nie wiedzieć czemu, w Toskanii przyjęło się, że nie soli się pieczywa; tym samym każdy rodzaj pieczywa miał ten rodzaj smaku, co nieposolony makaron albo takiż ryż? jedynie w bagietkach dało się wyczuć trochę soli;
** głoszę wyższość szorbetów nad sorbetami;
*** natomiast w Polsce najlepiej smakują mi lody chałowe ? uwielbiam!
**** pamiętacie, jak włoski polityk (Berlusconi?) wypluł na serwetkę kawę, którą mu zaserwowano?