Popołudnie jakich wiele, siedzę przy stole, herbata z malinami już wystygła. Obserwuję, jak koty z sąsiedztwa hasają po wilgotnych liściach, zaś chmury przelatują po niebie tak szybko, jak pająk, który wczoraj wieczorem przebiegł po naszej ścianie*.
Mam garstkę przeróżnych tematów, które wymagają wzmianki na Truskawkach.
***
Najpierw będzie o słowach słodkich jak lukier i o próżności. Tak się bowiem miło złożyło, że
a niedawno Karola,
postanowili wyróżnić Truskawki. A co najfajniejsze, wszyscy blogerzy uzasadnili swój wybór! Czytałam i jaśniałam, a teraz dziękuję. To bardzo budujące, aż chce się zamieszczać kolejne posty.
Nie wyznaczam następnej dziesiątki, bo nie chciałabym, by ktokolwiek poczuł się obrażony swą nieobecnością na mojej liście przebojów. I jakoś tak głupio ograniczać się do garstki stron, gdy tyle fajnych blogów dokoła!
***
Teraz będą całuski, cukiereczki, ciasteczka za życzenia urodzinowe. Dziękuję Wam wszystkim!
***
A pod tymi gwiazdkami słów kilka poświęcę na ostatniemu wieczorowi, który spędziłam zajadając wątróbkę w cebulce u Magdy, mojej koleżanki ze studiów. W skrócie wyglądało to tak, że ja siedziałam przy stole z kieliszkiem wina, a droga Magdalena siekała, tłukła (nie kieliszki, nie mnie, a ziemniaczki), smażyła, dusiła (wątróbkę w śmietance, z czym spotkałam się po raz pierwszy). Gdy już wszystko udusiła, utłukła i posiekała, to ułożyła to na dwóch talerzach, z czego jeden trafił w me ręce.
Mlask.
Gdy odsapnęłyśmy po wątróbkowej uczcie, na stole wylądowały dwie filiżanki baaaardzo pysznego i piekielnie kalorycznego musu czekoladowego. Był delikatny, puszysty i mocno czekoladowy.
Robiąc go rano, musiałam się mocno powstrzymywać, by nie zanurzyć palca w gładkiej powierzchni deseru?

 

MUS CZEKOLADOWY Z KARDAMONEM
Składniki (na 4 filiżanki):
230 g deserowej czekolady
2 żółtka
150 ml śmietany kremówki
4 białka
4 ziarna kardamonu, utłuczone w moździerzu (albo duża szczypta mielonego kardamonu)
Czekoladę rozpuszczam w kąpieli wodnej. W odrębnym naczyniu ubijam pianę z białek, a a kolejnym lekko ucieram żółtko. Gdy czekolada lekko ostygnie, wlewam do niej śmietankę i dodaję kardamon. Dokładnie mieszam masę. Następnie dodaję żółtko, mieszam. Na koniec dodaję pianę i dosyć dokładnie mieszam ją z czekoladową masą.
Mus przelewam do filiżanek albo niewielkich salaterek i chłodzę, aż stężeje. Trwa to ok. 2-3 godzin.

 

Uwagi:

 

1. Przepis zaczerpnięty z ?Kolorów smaków? M. Gessler, wzbogacony przeze mnie o kardamon, zubożony o koniak. Mam też uwagę co do sposobu przygotowania ? w książce mowa jest o dodaniu żółtka do lekko schłodzonej (stopionej) czekolady, co nie jest zbyt fortunnym pomysłem. Żółtko niemal natychmiast się ścięło, przez co czekolada wyglądała na zważoną. Sytuację uratowałam dodając szybko śmietankę i energicznie mieszając masę. Tymczasem do niczego takiego by nie doszło, gdyby kolejność mieszania składników została zmieniona: czekolada -> śmietanka ->jajka. Taką kolejność podaję w moim przepisie.
2. Mus jest mocno czekoladowy i sycący, więc dzieląc go na porcje, nie przesadźcie z ilością.
3. Poza jego intensywną czekoladowością, jest po prostu pyszny. Piana z białek nadaje mu lekkości ? po schłodzeniu z kremowego robi się puszysty (zdjęcia przedstawiają nieschłodzony mus: mojego ostygnięciu białe fragmenty znikają, a barwa robi się jednolita). Jego czekoladowa lekkość aż prosi się o coś wilgotnego i lekko kwaskowatego, np. o łyżeczkę wiśni na dnie filiżanki albo o kapkę sosu malinowego na wierzchu. Moje następne spotkanie z tym musem odbędzie się właśnie w takim towarzystwie.
4. No tak, kto nie jada surowych jajek, ten musu nie przełknie. Ja twierdzę, że do odważnych świat należy i czasem drżącymi dłońmi ucieram kogel mogel. Jeśli się nie ma zdrowego rozsądku, trzeba liczyć na łut szczęścia.
5. Ojej, dopiero zobaczyłam, ze korzenny tydzień jeszcze trwa! Zatem dołączam się do niego z moim kardamonowym musem.

*khm? marnie skończył;

 

Dwudziesty czwarty listopada przywitał mnie niebem w odcieniu gołębiej szarości, wiatrem, którego zimne macki sięgały aż pod płaszcz i deszczem, bezlitośnie obijającym się o policzki.

Autobus linii 122 leniwie toczył się po mokrym asfalcie, a ja, z kawałkiem kupnego urodzinowego ciasta w dłoniach*, jechałam do pracy zastanawiając się, po co komu listopad. Po co komu tyle szarości, wilgoci i zimna?

Może listopad jest po to, by podumać, przystanąć i wtulić się we własne myśli.

Może po to, by docenić wspomnienie o słonecznym październiku.

Może po to, by powróżyć sobie z wosku.

A może po to, by odchodzić urodziny?

Rok temu świętowałam lodowym tortem. W tym roku postanowiłam siedzieć cichutko i nie wspominać o urodzinach, ale pewna pani mnie zaskoczyła, wstawiając za mnie urodzinową notkę 😉 W związku z tym chciałam podziękować Wam za wszystkie okruszki sympatii, jakie wczoraj od Was zebrałam**.

W tym roku świętowałam na słono.

Tak się bowiem złożyło, że wyszłam że w pracy z ?kwiatami? w postaci dwóch butelek wina.*** Jedna z nich aż prosiła się o towarzystwo sera, w związku z czym po pracy udałam się do pewnych delikatesów, gdzie przez blisko kwadrans krążyłam dokoła lady z serami. Ostatecznie w moim koszyku wylądował pirenejski ser z pieprzem, champignon czosnkowy, złocisty lazur, brie, kiść winogron i świeża bagietka.

Najbardziej smakował mi czosnkowy champignon. Był ostry, wyrazisty i rozpływał się na języku. Złocisty lazur też nie miał się czego wstydzić ? z boku urocza pleśń, zapach, jakiego nie chcielibyście poczuć w tramwaju i słoność, która świetnie smakowała, gdy zagryzło się ją słodkim winogronem. Brie, jak to brie, stary poczciwy pleśniak, pokryty miękkim kożuszkiem, dobrze smakował ułożony na bagietce i popity białym winem. Najbardziej rozczarował mnie ser pirenejski, z pieprzem ,który okazał się całkiem bezbarwny w smaku. Jedyne, co go ratowało, to zanurzone w nim ziarna zielonego pieprzu.****

I tak ? kęs po kęsie, łyk po łyczku, wieczór przeszedł w noc i nastał 25 listopada.

Czyli dzień, jakich wiele.

POMYSŁ NA: DESKĘ SERÓW

kilka rodzajów serówbagietka

kiść winogron

białe wino

Sery układam na desce. Bagietkę łamię na pół i układam na serwetce (albo papierowej torebce;). Umyte winogrona ustawiam w środku serowej kompozycji. Obok kładę nożyk, którym podczas uczty odkrawam po cząstki wybranych serów.

Popijam sery białym winem i myślę sobie, że nawet listopad bywa kolorowy.

* a był to kawałek pleśniaka, bardzo dobry, nawiasem mówiąc;** a także za wyróżnienia, ale o tym następnym razem;

*** taką mam pracę! 🙂

**** miałam powstrzymać się od robienia zdjęć, bo nie ma nic gorszego nic fotografia jedzenia wieczorową porą (gdy brak odpowiedniego oświetlenia), ale pomyślałam, że to byłoby nie fair, przemądrzać się na temat serów i nie pokazać ani jednego. Dlatego też musicie przymknąć oko na jakość zdjęć, przekładając walory poznawcze nad estetycznymi;

Niedawno rozpuściłam włosy, kilka osób mnie nie poznało. Fajnie jest iść przez miasto i czuć, jak kosmyki podskakują z każdym krokiem.

Na śniadanie zjadłam połówki jajka na twardo z majonezem, wędzonym łososiem i sokiem z cytryny. Zapomniałam o koperku, ale i tak było dobre.

Spotkałam w tramwaju moją dobrą koleżankę*. Droga do domu minęła mi bardzo szybko.

Dwa razy w tym tygodniu byłam nad morzem. Minęłam przytulonych emerytów. Widziałam gładkie, wyszlifowane przez wodę konary. Zabrałabym jeden do domu, gdybym miała gdzie go trzymać.

Na obiad zrobiłam makaron z sosem z suszonych prawdziwków i śmietany. W kuchni pachniało świętami ? to za sprawą aromatu namaczanych grzybów.

Wypiłam dobrą herbatę: z imbirem, cytryną i galaretką malinową od dziadków. Cieplej.

Śniła mi się kobieta w czarnej sukni z podciętymi żyłami. Zimniej.

Widziałam ?Rewers? B. Lankosza i utwierdziłam się w przekonaniu, że lubię Agatę Buzek i spokojniejszą wersję Krystyny Jandy. Poza tym nabrałam ochoty na sernik.

Z listy ?Do zrobienia w weekend? skreśliłam już długi spacer i pranie. Przede mną dobry obiad, dwa listy, trochę zdjęć, porządki**. Taka ze mnie weekendowa kura domowa.

Zrobiłam hummus, w wersji normalnej i de luxe. Z pieczonym czosnkiem i bez.

Dobrze jest.

HUMMUS KLASYCZNY

1 puszka ciecierzycy
1 ząbek czosnku
2 łyżeczki soku z cytryny
3 łyżeczki oliwy
2-5 łyżek wody, dla uzyskania upragnionej gładkości
sól

Ciecierzycę odsączam z wody. Wszystkie składniki miksuję na gładką masę.

Podaję z czymś chrupiącym (świeżymi warzywami pokrojonymi w słupki, naczosami albo ? o zgrozo ? chipsami solonymi) bądź smaruję pastą grzanki, ozdabiając ich wierzch odrobiną oliwy.

HUMMUS Z PIECZONYM CZOSNKIEM

1 puszka ciecierzycy
2 łyżeczki soku z cytryny
3 łyżeczki oliwy
2-5 łyżek wody, dla uzyskania upragnionej gładkości
sól i pieprz
główka czosnku

Czosnek dzielę na ząbki (nie obieram z łupinek!), układam na blasze i piekę w 180 st. C. przez ok.25 minut, aż zmięknie. Ciecierzycę odsączam z wody.

Gotowy czosnek wyciskam do miseczki, w której są już pozostałe składniki. Miksuję wszystko. Jeśli chcę, by humus był rzadszy, dolewam do niego więcej oliwy.

Uwagi:

1. Oczywiście nie rozgrzewałam piekarnika wyłącznie dla upieczenia główki czosnku? Piekłam go przy okazji robienia obiadu ? pieczonych warzyw. Kto czosnek piekł, ten wie, że po obróbce termicznej ten ostry zawodnik łagodnieje, stając się słodki, miękki i delikatny w smaku. Pyszny. Hummus z pieczonym czosnkiem jest łagodniejszy, dlatego go sobie popieprzyłam, co i Wam polecam 🙂

2. W moim humusie brakuje tahiny. Można zastąpić ją papką z uprażonego na patelni sezamu, ale mi nie chciało się tego robić, miało być szybko, łatwo i przyjemnie. Takoż i było 😉

3. Aha, humus z pieczonym czosnkiem to pomysł Magdy Gessler z książki, którą bardzo lubię ? ?Kolory smaków?. A przepis na klasyczny humus nie ma źródła, ale jeśli już bardzo chcecie, to polecam Wam tę stronę.*** To dzięki Michałowi K. dowiedziałam się, czym jest pesto i że gotowanie można zgrabnie łączyć z poezją.

*nie podoba mi się luka językowa dotycząca kręgu znajomych: mam bowiem sporo bliskich mi osób, które są dla mnie kimś więcej niż tylko koleżankami albo znajomymi, ale jednak jeszcze nie przyjaciółmi; i jeszcze jedno: czemu słowo przyjaciółka brzmi tak infantylnie? Jakby była stworzona wyłącznie do ?ploteczek przy kawce? albo ?pogaduszek o kosmetykach i ciuchach?. Przyjaciel brzmi całkiem inaczej: to słowo tchnie spokojem, powagą. Kojarzy się z długimi rozmowami, nie z pogaduszkami, z ważnymi tematami, nie z ploteczkami?

**duuuuuużo kurzu w domu, na szczęście żadne z nas nie jest alergikiem 😉

*** polecam także pewien bajeczny konkurs 🙂