Thermomix TM6 a TM5 – różnice
Ten wpis powstał w ramach współpracy barterowej z Thermomix. Miał być rolką, ale temat jest zbyt rozległy by sprowadzać go do krótkiego filmiku, więc zdecydowałam, że spiszę moje wrażenia na blogu.
Czytaj dalejTen wpis powstał w ramach współpracy barterowej z Thermomix. Miał być rolką, ale temat jest zbyt rozległy by sprowadzać go do krótkiego filmiku, więc zdecydowałam, że spiszę moje wrażenia na blogu.
Czytaj dalejKto by pomyślał, że będę zbierać się do tego wpisu blisko rok! Blogi pokrywa warstwa kurzu, ale jednak to chyba na nich nadal najłatwiej znaleźć jakiś przepis –
Czytaj dalejOstatnimi czasy sporo się u mnie dzieje. Do najprzyjemniejszych wydarzeń należy moja rozmowa z Basią w jej podcaście „Z pełnymi ustami”, która spotkała się z Waszym ciepłym przyjęciem.
Czytaj dalejUwielbiam mazurki! To moje ulubione wielkanocne ciasta, bo mają wszystko, co lubię najbardziej: warstwę kruchego ciasta, słodkie nadzienie i można się pobawić przy ich dekoracji.
Czytaj dalejJeszcze do niedawna nie wiedziałam, że np.:
Jeszcze do niedawna nie wyobrażałam sobie, że np.:
– moje posty mogą sprawić, że wyciągnę z czyjejś pamięci okruch wspomnienia albo skrawek myśli, który będzie towarzyszyć komuś przez pół dnia i skłoni do dalszych przemyśleń – jest wiele osób gotowych poświęcić dla Truskawek smsa i oddać swój głos w konkursie, w którym zachciało mi się brać udział – znajdą się chętni na ciasteczka z ziarnami kawy ; )
Jeszcze do niedawna nie mieściło mi się w głowie, że np.:
– będę dostawać maile od nieznajomych osób, pełne ciepła i słów, które mobilizują do dalszego pisania/gotowania/fotografowania – będę czytać na długie, osobiste, pełne wspomnień i ciekawych przemyśleń komentarze – wirtualne znajomości będą powolutku ewoluować w realne spotkania przy herbacie i makaronikach, że ktoś zupełnie bezinteresownie prześle mi lnianą serwetkę, konfiturę z róży, foremkę na tartaletki, czy zestaw przypraw (?).
—
Nie przypuszczałam, nie wierzyłam, nie myślałam. Ale coś szczęśliwie mnie pchnęło do napisania Raz dwa trzy, próba głosu i od tego wszystko się zaczęło.
To już trzy lata, odkąd założyłam Truskawki. Najpierw skrzętnie je ukrywałam przed światem, traktując jak pisanie wypracowań w podstawówce ? nikt oprócz nauczyciela nie mógł ich przeczytać, bo akt pisania od zawsze był dla mnie krępujący i napawał mnie wstydem. Pewnego razu, zaskoczeni widokiem swej córki/siostry, robiącej zdjęcia kawałkowi ciasta, dowiedzieli się o blogu domownicy. Potem przyszła kolej na znajomych i dalszą rodzinę, zaś ja z czasem oswoiłam się z tym, że ktoś mówi ?Czytałam na Twoim blogu, że??. Ba, dzisiaj mnie to już nie zawstydza, a sprawia mi przyjemność!
Dziś, klejąc tę sentymentalną notkę (m u s i a ł a m, wybaczcie!), chcę Wam podziękować z wszystkie ciepłe słowa, jakie wnieśliście do tego blogu. Bo nie ma co ukrywać, gdyby Was nie było, to Truskawkom na pewno nie strzeliłaby trójka.
TRUSKAWKOWA PANNA COTTA (light)
80 g mrożonych albo 50 g świeżych truskawek 1i 3/4 szklanki maślanki 6 łyżek cukru 2,5 łyżeczki żelatyny 1/4 szklanki mleka 1/4szklanki śmietanki 30% (albo 36%)
Jeśli używam mrożonych truskawek, to je rozmrażam i lekko odciskam z nich sok. W miseczce miksuję maślankę z cukrem i truskawkami. Przecieram masę przez gęste sito. Żelatynę zalewam mlekiem. Śmietankę zagotowuję, po czym lekko ostygniętą mieszam z mlekiem z żelatyną. Mieszam, dopóki żelatyna się nie rozpuści.
Następnie wlewam do truskawkowej masy śmietankę z żelatyną i szybko mieszam. Masa truskawkowa nie może być zimna, ponieważ dolana do niej żelatyna, zamiast pomieszać się z masą, zetnie się w drobne grudki. Aby temu zapobiec, można nawet leciutko podgrzać truskawkowo-maślankową masę.
Gotowy płyn przelewam do małych salaterek albo specjalnych foremek. Schładzam w lodówce kilka godzin.
Przed podaniem moczę chwilę salaterki w ciepłej wodzie, dzięki temu zabiegowi panna cotta bez problemu odejdzie od naczynia. Wykładam deser do góry dnem na talerzyki. Panna cotta świetnie smakuje ułożona na kałuży z truskawkowego przecieru albo polana sosem owocowym.
Uwagi:
1.Przepis zaczerpnęłam z newslettera Ugotuj.to, który przychodzi na moją skrzynkę od kilku lat. Jako że jego głównym składnikiem jest maślanka, nie jest to prawdziwa panna cotta, a panna cotta light (tak ją nazwijmy, bo ładnie to brzmi).
2. To moja pierwsza panna w karierze. Była delikatna, kremowa i truskawkowa (rzecz jasna?). I jak ślicznie się prezentowała w foremkach od Poli!
Po pokoju obija się cisza.
Raz, dwa, trzy, liczę sekundy, które nieubłaganie prą naprzód. Cztery, pięć, sześć, zastanawiam się, czemu tkwię w bezruchu, jak metalowa wieża Eiffela na parapecie, czemu nie daję się wessać w wir pracy… Tyle rzeczy do zrobienia, a ja zastygłam i słucham ciszy. Siedem osiem, dziewięć. Jak miło tkwić w gęstej niemocy, sączyć herbatę i zliczać sekundy.
Dziesięć. Czas udać się do kuchni. Pasztet już chyba się upiekł.
2 małe cebule 4 ząbki czosnku 1 puszka czerwonej fasoli 500 g ciecierzycy z puszki (lub suszonej, po całonocnym moczeniu i ok. 40 minutowym gotowaniu) 1 mała pietruszka, pokrojona w plasterki 2 małe marchewki, pokrojone w plasterki 3 jajka 2 łyżeczki harissy (można zastąpić słodką czerwoną papryką) 1 łyżeczka suszonego tymianku 2 łyżeczki czarnuszki 1 łyżka oliwy sól i pieprz
Na patelni rozgrzewam oliwę, wrzucam marchewki i pietruszkę. Duszę warzywa, aż zmiękną. Następnie dodaję do nich posiekaną drobno cebulę oraz zmiażdżony czosnek i podsmażam, aż cebula się zeszkli.
W misce mieszam ciecierzycę, fasolę, pietruszkę, marchewki i podsmażony czosnek z cebulą. Miksuję składniki, pozostawiając gdzieniegdzie niezmielone fragmenty. Następnie dodaję przyprawy, jajka i dokładnie mieszam masę.
Przekładam masę do keksówki i piekę w 180 st. C. przez ok. 1 godzinę.
Uwagi:
2. Pasztet smakuje bardzo fajnie, dla mnie – miłośniczki majonezu- najlepiej się go jadło właśnie z łyżeczką tegoż.
Tym, którzy nie lubią czarnuszki, proponuję wrzucić do pasztetu uprażony na patelni kumin. Harissę można zastąpić słodką papryką albo w ogóle zaszaleć i wkruszyć do pasztetu płatki chili – ma być ostro, wyraziście i ze smakiem! Ciecierzyca i fasola lubią wyraźne dodatki.
3. Myślę, że ten pasztet również będzie się ładnie prezentował na wielkanocnym stole 🙂
Wczoraj w drodze z pracy najpierw zaskoczył mnie deszcz, potem zaskoczyło mnie słońce, ogrzewając promieniami moje zziębnięte mokre policzki, a na koniec zaskoczył mnie pasztet. Ten pasztet. Okazało się bowiem, że pasztet wylądował w książeczce z przepisami na Wielkanoc, wydanymi przez Gazetę Wyborczą.
Dzisiaj nic mnie już nie zaskoczy, bowiem od jakiegoś czasu wiadome mi było, że twórcom portalu Ugotuj.to spodobała się również moja cytrusowa pascha. Dzisiaj w kolejnym dodatku do GW ukazuje się przepis na ten świąteczny deser. Niby drobiazg, ale wywołuje uśmiech.
Bo i czemu miałoby być inaczej?
W małym rondelku rozpuszczam cytrusowe skórki, wodę i 3 łyżki cukru pudru. Mieszam, dopóki cukier się nie rozpuści, następnie zmniejszam gaz i gotuję skórki ok. 15 minut, co jakiś czas je mieszając. Następnie wrzucam do rondelka żurawiny i gotuję ze skórkami do czasu wyparowania niemal całej wody. Ściągam rondelek z gazu, odkładam do wystygnięcia.
Żółtka ucieram do białości z 2 łyżkami cukru pudru. Ser trzykrotnie przepuszczam przez maszynkę (można też zmiksować go w blenderze), po czym dodaję do niego resztę cukru pudru i zawartość rondelka (odkładam łyżeczkę skórek do ozdoby). Dokładnie mieszam.
Średniej wielkości miskę wykładam gazą, przekładam doń masę serową i lekko ją ubijam. Na wierzch miseczki kładę talerzyk, a na nim coś ciężkiego i taki pakunek chowam na noc do lodówki. Przed podaniem wyciągam paschę z miseczki i układam na talerzu, delikatnie ściągając z niej gazę, po czym ozdabiam wierzch odrobiną kandyzowanych skórek i żurawin.
Uwagi:
Copyright Strawberries from Poland, 2017