Miasto pulsuje od upału.

Rozgrzany do czerwoności asfalt miękko ugina się pod stopami. Przez ulice przelewa się fala zmęczonych kierowców, a po chodnikach wolno suną przechodnie – dziewczyny z szortami przyklejonymi do pośladków, mężczyźni w mokrych podkoszulkach i starsze panie w słomkowych kapeluszach o szerokich rondach.

Każda większa myśl, jaką zdoła wypluć umysł, topi się jak kostka lodu w dłoniach. W głowie pozostają tylko dwa hasła: lody i plaża.

Co zrobić w sytuacji, gdy plaża jest tylko bladą fatamorganą na biurowej pustyni?Ano można zrobić gazpacho.
Zimne i lekkie, mocno pomidorowe, lekko ogórkowe i trochę ostre. Sycące w cichy, kulturalny sposób – nie czujemy się po nim objedzeni, a jedynie n a s y c e n i.

GAZPACHO

pół kilograma najdojrzalszych pomidorów, jakie możemy dostać
4 łyżki oliwy
2 łyżki octu balsamicznego
2 duże ząbki czosnku
pół suszonej albo świezej papryczki chilli
sól i pieprz

2 ogórki gruntowe
1 mała czerwona papryka
opcjonalnie: czosnkowe grzanki

Pomidory sparzam i pozbawiam gniazdek nasiennych. Umieszczam w blenderze razem obranymi ząbkami czosnku, chilli, oliwą i octem. Miksuję wszystkie składniki, po czym doprawiam solą i pieprzem. Wkładam do lodówki.

Ogórki i paprykę kroję w kosteczkę.

Schłodzoną zupę wlewam do miseczek i posypuję pokrojonymi w kostkę warzywami. Zupę można również podać z pokrojonymi w kostkę grzankami czosnkowymi.

Uwagi:

1. Przepis zaczerpnęłam z serwisu ugotuj.to, jednak nie pamiętam jego dokładnego miejsca.

2. Powyższe proporcje wystarczają na 2 spore miski gazpacho. Gdy za oknem ponad 30 stopni, taka zupa z powodzeniem starcza mi na cały obiad.

3. Gazpacho robi się ekspresowo.
Gazpacho jest łatwe w przygotowaniu.
Gazpacho jest zdrowe (spójrzcie na listę składników!).
Gazpacho jest lekkie.

Gazpacho jest super!

Dużo się działo ostatnimi czasy. Mało się pisało. Dużo się fotografowało.

I tak:

W ubiegły czwartek mieliśmy pracowniczego grilla z okazji obrony pracy magisterskiej sekretarki Oli. Obok wina (mój faworyt – delikatne różowe) było wiele dobrych rzeczy, takich jak np. kurczak marynowany w maślance, szaszłyki warzywne, caprese w wersji z pesto genovese, przygotowane przez mamę Oli, delikatną karkówkę, ajvar (który uwielbiam), kawa frappe zrobiona przez Olę i ananas w miętowym cukrze, którego przyniosłam ja.

Swoją drogą, czas przypomnieć Wam ten smakołyk, ponieważ znajduje się on w zakurzonym archiwum mego blogu, a wart jest wypróbowania – dzięki rześkości ananasa i świeżości mięty jest idealny na upalne dni. Więc przepis na ananasa w miętowym cukrze znajdziecie TU.

W piątek popołudniu byliśmy już w drodze do Wielunia (zjazd rodzinny). W sobotnie przedpołudnie odbyliśmy z Tomaszem podróż sentymentalną szlakami m o j e g o Wielunia: tu chodziłam na basen, tu babcia zabierała nas na lody, tam było przedszkole mojej mamci… Na tym nie koniec atrakcji, bowiem wybraliśmy się również na przejażdżkę białym maluchem dziadka. Dziadek sunął po ulicy z prędkością światła, a my, wciśnięci w foteliki Fiata 126p,* szczerzyliśmy zęby z radości.

Maluch dojechał na wymuskaną i pełną skarbów działkę dziadków. Porzucając zasady savoir-vivre, rzuciłam się na grządki poziomek, splądrowałam krzaczek czerwonej porzeczki i szukałam fioletowych borówek. Na koniec dostaliśmy od dziadków reklamówkę bobu, pęk zaróżowionych główek czosnku, doniczkę jędrnej, niesamowicie aromatycznej zielonej i fioletowej bazylii..

W poniedziałek zdążyłam pochodzić boso po trawniku w ogrodzie rodziców, pobujać się na ogrodowej huśtawce w zielone paski, zerwać kilka cukinii, miskę fasolki szparagowej, pęczek szpinaku i mięty z grządek za domem, przyrządzić niewielki, ale zróżnicowany obiad (smażona cukinia, marynowana w cukinii, czosnku i odrobinie balsamico, fasolka szparagowa z bułką tartą i masłem oraz sałatkę z makaronu razowego, szpinaku i pomidorów).

Była też miska czereśni na deser i woda mineralna z miętą – kwintesencja lata.

Dziś też była cukinia, ale w trochę innej wersji:

CUKINIA SMAŻONA Z CHILLI I CYTRYNĄ

2 średniej wielkości cukinie
oliwa
pół suszonej papryczki chilli, pokruszonej
1 ząbek czosnku, pokrojony na cienkie plastry
sok z połowy cytryny
1 łyżeczka masła
sól i pieprz

Cukinię kroję w supercienkie plastry (nie więcej niż grubości 0,5 cm). Rozgrzewam patelnię i wlewam na nią ok. 2-3 łyżki oliwy, po czym wrzucam plasterki cukinii i smażę je przez 2-5 minut (w zależności od pożądanej struktury cukinii) z czosnkiem i chilli.

Kiedy zaczną nabierać koloru, przyprawiam je, skrapiam sokiem z cytryny, dodaję masło i smażę ok. 2 minuty. Gdy sok z cytryny wyparuje, zdejmuję patelnię z ognia i podaję.

Uwagi:

1. Przepis pochodzi z książki „Gotuj z Oliverem”, w której jest mnóstwo fajnych pomysłów na warzywa. Tę cukinię miałam na oku już od dawna!

2. Jaki jest smak cukinii, kazdy wie. Jej słodycz i delikatność aż się prosi o ostre akcenty. I tak mamy tu aromatyczny czosnek i ostrrre chilli, które nadają cukinii pazura. Bardzo dobra rzecz.

*Tomek ma blisko 2 metry wzrostu i wierzcie mi, zmieścił się w maluchu bez najmniejszego problemu!

Witam w kolejnym odcinku Vintage Cooking, dziś będzie o polskiej Nigelli Lawson i truskawce retro 🙂

Zanim pod strzechy gospodyń zawitała książka ?365 obiadów?, jej autorka, Lucyna Ćwierczakiewiczowa, napisała uroczą pozycję traktującą o konfiturach, konserwach, sokach, marynatach, winach, ciastach i likierach. Mowa o ?Jedynych praktycznych przepisach? (pierwsze wydanie pochodzi z 1858 r.), w których znajdziemy takie cudeńka, jak przepisy syrop z róż, cukier pomarańczowy, lody ananasowe czy sok berberysowy. O popularności książki świadczyć może fakt, iż egzemplarz, który posiadam, wydany w 1903 r., jest dziewiętnastym wydaniem niniejszej pozycji.

Po sukcesie pierwszej książki, nasza rodzima celebrytka kulinarna XIX wieku wydała kolejny bestseller (mowa o ?365 obiadach?), który dał jej poczesne miejsce w kanonie klasyków kuchni polskiej. Lucyna była sławna, bogata, przebojowa i gdyby nie jej wątpliwa uroda, można by ją śmiało okrzyknąć polską Nigellą Lawson XIX wieku.

Lucyna znała swoją wartość. Czytając jej książkę ?365 obiadów? ma się wrażenie, że autorka pozjadała wszystkie rozumy i ma monopol na dobre przepisy (w książce znajduje się wiele sformułowań w stylu ? Jedyny dobry przepis na??). Jednakże pycha autorki jest po części uzasadniona ? to przecież jej książki przebiły swą popularnością dzieła Sienkiewicza czy Prusa (ten ostatni był z resztą fanem naszej gwiazdy).*

Na tym chciałam zakończyć gawędę o życiu celebryty kulinarnego XIX wieku. Ku końcowi dobiega bowiem sezon na truskawki i doprawdy, mamy ważniejsze rzeczy do roboty, niż czytanie ploteczek o Lucynie Ć.!

Truskawki goszczą na straganach już tak długo, że wyszliśmy z amoku wywołanego smakiem pierwszych kobiałek i zaczęliśmy myśleć trzeźwo, sięgając wzrokiem dalej niż do miseczki truskawek z jogurtem. Zaczynamy myśleć o przetworach.

Oddajmy więc głos pani Ćwierczakiewiczowej, która jak nikt inny zna się na ich robieniu. Dziś będzie o konfiturach, truskawkowych, rzecz jasna:

KONFITURA TRUSKAWKOWA WG LUCYNY Ć.

„Z truskawek smaży się śliczna konfitura i bardzo różnorodna, gdyż ile jest gatunków truskawek, z każdego można smażyć; najpiękniejsze są z białych ananasowych lub czerwonych okrągłych włoskiemi zwanych, hiszpańskie czerwone podługowate najmniej się dobrze smażą.

Obrać z korzonków truskawki nie pogniecione i świeżo rwane w suchy dzień, pierwej jednak każdą opłukać w spirytusie 94 próby, lub w araku dla oczyszczania z piasku i ziemi, jaka zawsze na truskawkach się znajduje z powodu ich poziomego wzrostu.

Na funt truskawek wziąć 2 funty cukru, zrobić syrop bardzo gęsty, maczając tylko cukier w wodzie i na wrzący wrzucić truskawki; gotować z początku na wielkim ogniu, zestawiając za każdą razą na 5 minut, gdy się zagotują, a później na wolnym ogniu dosmażać, często naczyniem potrząsając, żeby się równo smażyły, w czasie tego smażenia po trzykroć zdejmując naczynie z ognia i znowu je wstawiając za chwilkę.

Szumowiny, których tu jest wiele, zbierać bardzo ostrożnie, dotykając tylko powierzchni tylcem łyżki srebrnej, lub bibułą jak przy malinach, aby nie zgnieść jagód; gdy syrop zgęstnieje, zestawić z ognia, niech przestygną, dopiero wylać na salaterkę do ostudzenia, na drugi dzień wlać w słoiki ostrożnie, gdyż na spodzie ustoją się pesteczki i prochy z truskawek. Smażyć od 20 do 25 minut, nie dłużej.”

Lucyna Ćwierczakiewiczowa, „Jedyne praktyczne przepisy”

KONFITURA Z TRUSKAWEK Z EGZOTYCZNĄ NUTĄ

400 g oczyszczonych, suchych i wyszypułkowanych truskawek 300 g cukru 1 starte ziarno tonki** lub ziarenka z 1/2 laski wanilii wody tyle, ile wchłonie cukier

Do rondelka wsypuję cukier zmieszany z ziarnami wanilii bądź startą tonką (ja użyłam tego drugiego). Następnie wlewam cieniutkim strumyczkiem tyle wody, ile potrzeba, by cukier się zamoczył, ale nie pływał. Podgrzewam zawartość rondla, aż cukier stanie się płynny. Wówczas wrzucam do rondla c a ł e truskawki (powinny być mniej-więcej tej samej wielkości). Potrząsam rondlem, by masa cukrowa pokryła całe owoce. Owoce powinny być w zasadzie zanurzone w masie cukrowej i się w niej smażyć.

Gdy truskawki zaczną bulgotać, redukuję ogień i powoli, z cierpliwością oddaję się smażeniu konfitur, czyli co jakiś czas zbieram z powierzchni białe szumowiny, jakie gromadzą się w sporych ilościach i potrząsam rondlem tak, by owoce smażyły się z każdej strony.

Proceder smażenia najlepiej rozłożyć na dwa-trzy dni, smażąc owoce po 20 minut dziennie, aż staną się o połowę mniejsze, nabiorą ciemnej barwy i pięknego słodko-waniliowego zapachu. Można też usmażyć je jednego dnia.

Gotowa konfitura ma być ciemna i gęsta, a truskawki nie mają prawa się rozwalić. Gorącą przelewam do czystego słoika i zakręcam go. Pasteryzować go nie trzeba.

Uwagi:

1. Jak widzicie, receptura Lucyny Ćwierczakiewiczowej jest mocno rozbudowana i składa się z wielu zdań podrzędnie złożonych, co nie ułatwia jej przyswajania. Wprowadzając ten przepis w życie, zmniejszyłam nieco proporcje (funt to ok. 0,45 kg), zrezygnowałam w płukaniu truskawek w spirytusie ;), a także rozłożyłam smażenie na kilka dni. W ten sposób smaży konfitury moja mamcia, zaś dzięki tej metodzie truskawki zachowują kształt i pełnię smaku.

Aha, a szumowiny zbierałam metalową, nie zaś srebrną łyżką 😉

Z podanych wyzej proporcji wychodzi ok. 1 słoik pachnącej wanilią, ciemnej i gęstej konfitury. Słoik umieszczamy w spiżarni i wyciągamy dopiero zimą, kiedy to wykładamy konfiturę na spodeczek z grubego szkła (nie więcej niż 2 łyżki, bo słodkie!) i jemy malutką srebrną łyżeczką, najlepiej w towarzystwie filiżanki mocnej czarnej herbaty. Koniecznie na stole pokrytym koronkową serwetą!

2. Zdjęcie powyżej przedstawia szybką truskawkę w wersji modern: truskawki balsamico, letni klasyk dla wielbicieli słodko-kwaśnych smaków. Truskawki kroimy na cząstki, skrapiamy octem balsamicznym i odkładamy na jakieś pół godziny, po czym zajadamy ze smakiem.

* posiłkowałam się starą, dobrą Wikipedią; ** każdy średnio zorientowany bloger wie, że tonkę na polskie stoły wprowadziła Bea, której za to BARDZO dziękuję! :*

PS Konkurs na blender trwa nadal;