Kiedy jest mi źle,
kiedy kłębią się we mnie czarne chmury albo dotyka mnie chłód równie wielki, co
skuty lodem lutowy poranek, myślę o gorącej kąpieli albo o miękkim, rozpływającym
się w ustach jedzeniu. Nie mam ochoty na nic chrupiącego, nie chcę nic ostrego
czy ciągnącego. Nie chcę nawet czekolady. Moje pocieszenie ma być ciepłe,
miękkie i kremowe. Może być słodkie, może być słone ? kasza manna z cukrem i odrobiną masła,
talerz gorącego ryżu na mleku z malinami albo puszyste, delikatne puree
ziemniaczane z grubą solą, z nutą gałki muszkatołowej w tle, z tłustym mlekiem,
świeżym masłem i kapką kremówki.
Uważam, że wszystkie te
odruchy nawiązują do dzieciństwa, a nawet jeszcze dalej, do ciepłego i
spokojnego okresu płodowego. Gdy
zanurzam się w wannie i zamykam oczy, czuję, jak spływa na mnie spokój i
poczucie bezpieczeństwa. Zgłuszone dźwięki, świat widziany przez warstwę wody i
wszechogarniające ciepło, które masuje ciało, kołysze, wycisza i odsuwa na bok wszystkie problemy. Gdy
zanurzam w ustach łyżkę kaszy manny, przenoszę się do czasów dzieciństwa, na
kolana mamy z butelką kaszki w dłoniach. Każda łyżka ciepłej manny głaszcze mnie po
głowie matczyną dłonią, tuli do piersi i całuje w czoło.
Albo puree ziemniaczane:
kiedy leżałam w szpitalu i jedynym, co mogłam spożywać była herbata z
obszczerbionego kubka zabarwionego smugami czarnego osadu, marzyłam o chwili,
kiedy wrócę do domu i ukręcę* sobie puszyste, delikatne puree ziemniaczane. Nie
liczyło się nic innego, tylko puree. Tylko ta jedna, jedyna miseczka
ziemniaczanej papki.
Puree i kaszki potrafią
ukoić zarówno chorą duszę, jak i chore ciało. Kiedy jestem przeziębiona, jem wyłącznie
to. No, z dwoma wyjątkami, bo jest jeszcze mleko z masłem, miodem i czosnkiem –
niegdysiejszy kubek tortur, serwowany mi w dzieciństwie przez mamę i babcię, obecnie
moja perwersyjna przyjemność (bo kto jeszcze lubi mleko z czosnkiem?? jest nas
więcej?).
Kiedyś nie uznawałam
tej zupy, uważając ją za nudę do potęgi entej, wodę z tłuszczem, nic ciekawego.
Musiało upłynąć ćwierć wieku, nim doceniłam jej delikatny urok, tę cichą nienachlaną
elegancję i ukryte bogactwo smaku. I teraz, kiedy nadciąga przeziębienie i nie
pomaga juz herbata z sokiem malinowym i plastrami imbiru ani kostka cukru z propolisem (propolis mam
od dziadka, podobnie jak zwyczaj jego jedzenia: kilka kropli na kostkę i
powolne wysysanie pomieszane ze słodyczą topiących się na języku ziarenek cukru
? uwielbiałam to w dzieciństwie), robię sobie rosół. Najlepszy jest ten, który
długo pyrka na małym ogniu, bo taki dostarcza najwięcej energii i najlepiej
rozgrzewa (ten krócej gotowany nie jest tak energetyczny, ale z kolei zachowuje
większość cennych składników odżywczych).
Oczywiście najlepiej,
żeby rosół był z domowym makaronem. Mój idealny makaron to długie, grube i
nierówne paseczki ? tak kroiła go moja babcia, taki pojawiał się w
niezliczonych talerzach gęstych, pachnących latem i warzywami z przydomowego
ogródka pomidorówek, taki pływał pod powierzchnią lśniącego od tłustych ok
rosołu, którym niegdyś wzgardzałam.
Taki czasem do rosołu robię i ja, żeby
przenieść się na chwilę do kuchni z kaflowym piecem i widoku babci pochylonej
nad obitym ceratą stołem, posypującej mąką kolejne partie grubych nitek.
|
na zdjęciu makaron ze sklepu 🙂 |
MAKARON DOMOWY
300 g mąki
3 jajka (albo 6 żółtek)
W mikserze (z końcówką do robienia drożdżowego ciasta) mieszam mąkę i jajka. Ciasto wyrabiam przez około 5 minut, aż będzie gładkie i elastyczne. Pod koniec wyrabiam makaron dłońmi, by ciasto dostało trochę ciepła. Gotowe ciasto zawijam folią do żywności i odstawiam na 1/2 h-1 h.
Stolnicę posypuję mąką, z kulki ciasta odrywam kawałek (resztę przykrywam folią, by nie obeschło) i wałkuję do uzyskania pożądanej grubości, po czym tnę wg uznania. Makaron gotuję partiami w osolonej wodzie, około 3-5 minut, w zależności od grubości (powinien być sprężysty, ale nie twardy ? należy go spróbować). Nieugotowany, świeży makaron można również lekko posypać mąką i wysuszyć.
ROSÓŁ ENERGETYCZNY
pół kurczaka (albo 2 skrzydełka i 1 podudzie
kurczaka)
pół
cebuli (przekrojonej wszerz)
pół
małego selera
2
średnie marchewki
1
pietruszka
1
listek laurowy
2 gałązki świeżego lubczyku
5
ziarenek czarnego pieprzu
1
łyżeczka soli (albo więcej do smaku)
Pietruszka
do podania
szczypta szafranu albo kurkumy – dla koloru
Warzywa
obieram. Cebulę opiekam nad gazem, aż sczernieje (w przypadku palników
elektrycznych, kładę ją przeciętą częścią na suchej patelni i podgrzewam, aż
sczernieje). W dużym garnku umieszczam wszystkie składniki, zalewam wodą, by przykryła
całość to będzie ok. 1 l wody) i doprowadzam całość do zagotowania. W trakcie
zbieram białe części, które zbierają się podczas gotowania (tzw. szumowiny) i
nadmiar tłuszczu. Gdy rosół się zagotuje, zmniejszam gaz do b. małego i gotuję
rosół przez 3 godziny.
Rosół
będzie gotowy, kiedy mięso będzie idealnie miękkie, a smak zupy będzie gęsty,
esencjonalny. Rosół podaję ze świeżą pietruszką, czasem posypuję świeżo zmielonym pieprzem. Zupę nalewam do talerzy przez gęste sito, wówczas mam pewność, że będzie w pełni klarowny.
Uwagi:
1.
Gotowania rosołu uczyła mnie mamcia, ale go nie spisałam i kiedy chciałam
zrobić swój w domu, sięgnęłam do ?Nigella gryzie?, gdzie obok ładnego
rosołowego wstępu (s. 39) autorka podała przepis na żydowską penicylinę (lubię
tę nazwę) z kulkami z macy. Dzisiaj nie pokazuję kulek z macy, chociaż robiłam
rosół w tej wersji i był pyszny. Mój przepis na rosół bazuje na recepturze
Nigelli i wskazówkach mojej mamy, które pozostały mi w głowie. Jako że jest to
prawdziwy rosół, nie znajdziecie w nim kostek, które nadają zupie intensywnie
żółty kolor. Z prawdziwym rosołem jest
jak z łososiem ? nigdy nie będzie miał tak jaskrawej barwy jak ten ?ulepszany? chemią. Update: dzięki Waszym komentarzom mogę uzupełnić przepis o wskazówki, jak uzyskać ładny kolor rosołu – wystarczy szczypta szafranu albo gotowanie zupy na wiejskim, eko-kurczaku 🙂
2.
Rosół staram się podawać z domowym makaronem. I z pietruszką, którą polubiłam
dopiero na studiach? Lubię jeść rosół z pokrojoną, słodką marchewką i
cząstkami gotowanego kurczaka, które mieszam w zupie.
Zupełnie
inna bajka i to pyszny, niezwykle rzadko przeze mnie jedzony rosół z
ziemniakami, gotowany na wołowinie. Kiedyś gotowała go mama, później ten rodzaj
rosołu zniknął z naszej kuchni, może to przez niechęć do wołowiny, która
kojarzy się z kuchnią PRL-u? Muszę odświeżyć ten smak!
3.
Domowy makaron jest niezwykle łatwy do zrobienia, potrzeba tylko odrobinę
czasu. Mój przepis to wypadkowa
filmiku Marka Bittmana na superszybki makaron i
podstawowego przepisu Jamiego Oliviera, który można znaleźć niemal w każdej
jego książce. Proporcje na makaron są bardzo łatwe:
na 100 g mąki przypada 1
jajko albo dwa żółtka (co daje szlachetniejszy makaron i
tort pavlova na deser
przy podanej przeze mnie porcji makaronu). Makaron robię w robocie
kuchennym, co oszczędza mi czasu (choć czasem wyrabiam go ręcznie, bo lubię
dotyk miękkiego ciasta). Ciasto makaronowe musi odpocząć, wówczas zyska
sprężystość i elastyczność.
A
kiedy już zyska się tajemną wiedzę robienia domowego makaronu, otwiera się
przed nami autostrada nowych doznań smakowych, bowiem najzwyklejsza pasta w
wydaniu domowym smakuje nieziemsko.
*ja puree kręcę 🙂 Po
zgniecieniu ziemniaków, mieszam je z pozostałymi składnikami jak kogel-mogiel z
cukrem;