Otwieram oczy i mam wrażenie, że cofnęłam się w czasie, budząc się pewnego styczniowego poranka: za oknem prószy śnieg. Niestety, mamy już zaawansowany marzec… Zarzucam różowy szlafrok i siorbię poranną kawę, spoglądając z niedowierzaniem na termometr za oknem ? minus pięć stopni Celsjusza.
I choć Wielki Chłód trwa już kolejny tydzień, każdego poranka donoszę mamie o naszych anomaliach pogodowych, każdego dnia z niedowierzaniem czytam też, że ?u nas? czyli u nich jeszcze zimniej, a ogród tonie w śniegu.
Chyba wszyscy mamy już dosyć tej aury. Większość rozmów prędzej czy później zahacza o temat tego strasznego zimnego marca, który zmroził nawet największych optymistów. Ja czekam na szczyptę zieleni za oknem, nasłuchuję wiosennych treli i zagryzam ten gorzki czas słodkimi sucharkami.
BISCOTTI Z MIGDAŁAMI I ŻURAWINĄ
1 jajko
75 g drobnego cukru
2 łyżeczki otartej skórki z pomarańczy
125 g mąki pszennej + dodatkowa porcja mąki do obsypania blatu
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
70 g migdałów ze skórką, pokrojonych
50 g suszonej żurawiny
Jajko ubijam z cukrem na puszystą masę. Dodaję skórkę pomarańczową, a następnie delikatnie dodaję mąkę z proszkiem do pieczenia. Dodaję do masy orzechy i suszoną żurawinę. Obsypuję blat mąką i zagniatam spłaszczony, owalny bochenek przypominający ciabattę (wymiar: ok. 25 cm x 5 cm), lekko zwężając go na końcach.
Układam ciasto na wyłożonej papierem do pieczenia blasze i piekę 15 minut w 180 st. C. Po tym czasie przekręcam blachę o 180 stopni, aby przypiekała się druga część ciasta i piekę kolejne 10-15 minut w tej samej temperaturze.
Upieczone ciasto studzę na kratce przez 5 minut,  a następnie kroję ukośnie na kromki o grubości ok. 1 cm, najlepiej się kroi ząbkowanym nożem.
Przekładam kromeczki na blachę i piekę 10 minut w 180 st., a następnie przewracam je na drugą stronę i piekę jeszcze 5 minut. Po wyłożeniu z piekarnika pozostawiam biscotti do ostygnięcia.

Uwagi:
1. Przepis z niezawodnej i bardzo przeze mnie lubianej książki ?Nigellissima? Nigelli Lawson. Dział poświęcony deserom jest genialny, robiłam już z niej lody kawowe, mus czekoladowy i kawową panna-cottę.
2. Najbardziej lubię migdałowe biscotti, ale z orzechami włoskimi, laskowymi, pistacjowymi czy nerkowca też świetnie smakują.  Można je wzbogacić o rodzynki, suszone wiśnie czy nawet czekoladę, to wdzięczne ciastka, które dobrze grają z wieloma dodatkami.
Pewnego dnia mój stary wysłużony aparat fotograficzny powiedział „nie” i padł. Bardzo szybko okazało się, że czuję się bez niego jak bez ręki. Tej prawej. Chodzę więc po ulicach z protezą w postaci aparatu w telefonie komórkowym zamiast ręki i udaję, że wszystko w porządku. 
Niestety, nie jest w porządku, wiele razy czuję żal z powodu kadru, który mi uciekł, sceny, jaką mogłam uwiecznić, wnętrza, które aż prosiło się o zdjęcie.
Odwiedziłam niedawno Warszawę. 
Byłam na kawie i kanapkach w  Cafe Melon, gdzie przeczesałam stoisko Books for Cooks (wróciłam z pięknym tomiszczem Nigela Slatera, „Tender II”, o którym wspomnę niebawem) i dwiema praskimi pocztówkami. 
W okolicy stare szyldy, mury, wszystkie krzyczały: „zrób mi zdjęcie!”. Stanęłam przed witryną szewca i świadoma żałosności gestu, wyciągnęłam komórkę i pstryknęłam fotkę. 
Zauważył to praski młodzieniec bez zęba na przedzie i zaprosił mnie do środka, bo tam ciekawiej i można zrobić więcej zdjęć. 
Weszłam, porozmawiałam z szewcem i jego kolegą o animozjach między Lechią a Legią, a moje rozgorączkowane oczy ślizgały się po ścianach, starych meblach, butach, klejach, szalikach Lechii i spracowanych rękach rzemieślnika. Właśnie uciekł mi piękny materiał fotograficzny.
Robię komórką jedno zdjęcie, na pamiątkę.
A potem, kiedy wieczorem szłyśmy z przyjaciółką przez miasto, naszym oczom ukazała się ogromna trupia czaszka „utkana” z kombinacji zapalonych i zgaszonych świateł. Dacie wiarę?

Telefon poszedł w ruch, kolejny pstryk ku pamięci.

Następnego dnia tonę pośród książek w pokoju Ewy. Z kąta spogląda na mnie biała dama z papieru, rzeźba, którą mogłabym pięknie sportretować, gdybym tylko… 
Pstryk. 
Zdjęciem z komórki musi zadowolić się czarnooka Baśka z Grabiny, pyszny łosoś z fasolką serwowany przez Karolę na obiad i góra naleśników z syropem klonowym, które w sobotni poranek smaży (specjalnie dla mnie!) Mistrz Pankejków. 

 

Telefon pstryka fotki, a aparat robi zdjęcia. Niecierpliwie wyczekuję momentu, kiedy znów będę mogła zrobić zdjęcie. Mam dosyć fotek!

Pozostaje mi wierzyć, że prawa ręka szybko odrośnie. 

 
W przeciwnym wypadku… 
praca Jadwigi Sawickiej z wystawy „Splendor tkaniny” w Zachęcie;