Kiedy byłam mała, zazdrościłam koleżankom, które urodziły się w maju. Tak bardzo chciałam obchodzić urodziny właśnie w tym miesiącu, otrzymywać w prezencie pęki fioletowego bzu o odurzającym zapachu, bukieciki konwalii i częstować gości biszkoptem z bitą śmietaną i truskawkami
Niestety, faktów nie da się zmienić: przyszłam na świat w listopadzie, najbrzydszym z możliwych miesiącu. Nie przeszkadza mi to cieszyć się bukietem bzu, z tą tylko różnicą, że zrywam go sama, a nie otrzymuję w ramach upominku.
W maju cieszę się jeszcze słońcem, które hojnie spływa z nieba, szparagami i zapachem młodych pokrzyw porastających rowy. Maj to najpiękniejszy czas na jazdę na rowerze. 
W tym miesiącu lubię piec placki z rabarbarem, zjadam miseczki truskawek i opycham się młodymi ziemniaczkami z koperkiem. W tym roku obwołuję maj miesiącem jogurtowej panna cotty

JOGURTOWA PANNA COTTA Z MIODEM I MIGDAŁAMI

(na ok. 6-8 szklaneczek)
4 łyżki ciepłej wody
7 g żelatyny
450 g gęstego jogurtu naturalnego (najlepiej w temp. pokojowej)
470 ml mleka albo śmietanki 30% lub połączenia tych dwóch składników
50-100 g drobnego cukru, w zależności od stopnia preferowanej słodkości (ja dałam 60 g)
2 łyżki soku cytrynowego
do podania:
miód (u mnie gryczany)
ok. 1/2 szklanki uprażonych na suchej patelni płatków migdałowych
Do kubka z wodą dodaję żelatynę i mieszam do rozpuszczenia (ja rozpuszczam żelatynę w mikrofalówce, podgrzewając ostrożnie naczynie, w którym jest).
W dużej misce mieszam cały jogurt i 1 szklankę mleka/śmietanki/mieszanki mleczno-śmietankowej. W małym rondlu mieszam pozostałą część mleka/śmietanki/mieszanki mleczno-śmietankowej, dodaję cukier i mieszam do rozpuszczenia tego ostatniego. Gdy mikstura zacznie się gotować, dodaję wodę z rozpuszczoną żelatyną, mieszam dokładnie i zdejmuję z ognia. Wlewam zawartość rondelka do miski z jogurtem i energicznie, szybko mieszam. Na koniec dodaję sok z cytryny.
Masę przelewam do małych szklaneczek/miseczek i chowam do lodówki, aby stężała (czas tężenia zależy od wielkości naczynia, minimum to 2-3 godz.). 
Przed podaniem wlewam do każdego kubeczka miód (1-2 łyżki, w zależności od gustu) i posypuję prażonymi migdałami). Podaję natychmiast.
Uwagi:
1. Robiłam ten deser już trzykrotnie i ciągle mam nań ochotę; jogurtowa nuta wzbogacona o miód i prażone migdały smakuje wspaniale. Deser jest lekki, orzeźwiający i stanowi świetną bazę wyjściową do dalszych eksperymentów. Przepis pochodzi ze Smitten Kitchen, z tym że orzechy włoskie zastąpiłam migdałami, które mi tu bardziej pasują.
2. Ilość cukru zależy od preferencji i tego, ile miodu dodacie do deseru. Jeśli miodu będzie sporo, należy dać mało cukru, jeśli zaś robicie wersję bez miodu, a np. z owocami, lepiej dać więcej cukru, aby deser nie był kwaśny.
3. W doborze dodatków do deseru, można traktować go jak jogurt – idąc tym tropem, wybierzemy pasujące smaki. Moja następna wersja jogurtowej panna cotty będzie truskawkowa, mam ochotę jeszcze na połączenie malin i borówki amerykańskiej, a także pistacje z miodem i wodą różaną.
4. A kto woli bezjogurtową wersję deseru, może zerknąć na pannę waniliową, kawową albo tę z truskawkami (i z maślanką). 

W przeciwieństwie do wielu osób, lubię się rozpakowywać – wyładowanie walizki po podróży   stanowi dla mnie pewne podsumowanie wyjazdu.
Sortuję ubrania, przeglądam zgromadzone podczas podróży ulotki, paragony i wizytówki, układam na blacie kuchennym nowe nabytki (wśród tych ostatnich oczywiście prym wiodą rzeczy związane z kulinariami). 

Znajduję zapomnianą muszelkę z telawiwskiej plaży, kawałek soli z Morza Martwego, wizytówkę palestyńskiego taksówkarza, lakier do paznokci – podarunek od handlarza z  Karmelu i mapę Jerozolimy w języku rumuńskim. Za każdym przedmiotem kryje się jakaś historia albo przynajmniej barwne wspomnienie. 

Z Izraela przywiozłam kawę z kardamonem, którą z lubością spijałam każdego poranka w Tel Avivie, daktylowe smarowidło do ciast i kanapek, pokaźną ilość chałwy, rulonik amardine i kawałek malbanu z telawiwskiego targu, kupiony w Hebronie za’atar i sumak oraz dwie słone mieszanki przypraw z jerozolimskiego Shuku*. 
A teraz przechodzę do kolejnego etapu – zgrywania zdjęć z wyjazdu. Jest ich nieprzyzwoicie dużo…
Planując tę notkę, najpierw chciałam napisać o tej potrawie, że nie jest to danie spektakularne. Zmieniłam jednak zdanie.
Owszem, jest to danie niezmiernie łatwe do przyrządzenia, składa się z niewielkiej ilości składników i wydaje się być banalne, ale jeśli się głębiej zastanowić, jest spektakularne. Bo smak świeżych marchwiowych wstążek z bazyliowym pesto jest obłędny.
Połowę widocznej na zdjęciach miski zjadłam w ramach obiadu zamiast klasycznego makaronu z pesto. Na pomysł zastąpienia makaronu marchewką wpadłam podczas „dnia warzywniaka” (czyli dnia bez pieczywa, nabiału, makaronów, kawy, itp.). Inna sprawa, że już wieczorem się złamałam i po długiej walce łakomstwa z silną wolą zjadłam cztery Ptasie Mleczka, przyniesione przez znajomych, ale po tamtym dniu został mi przepis na przepyszną marchewkę z pesto.
Polecam ją Wam w ramach drugiego śniadania, części lub całości obiadu.

 

MARCHEWKOWE WSTĄŻKI Z PESTO BAZYLIOWYM
4 średniej wielkości marchewki
3-5 łyżek zielonego pesto
Marchewki obieram ze skórki i następnie obieraczką „strugam” marchewkowe wstążki. Mieszam z pesto, podaję natychmiast.
StatCounter - Free Web Tracker and Counter