W tym roku ruszyła kampania „Trzy znaki smaku”, której głównym celem jest zapoznanie konsumentów z unijnym systemem ochrony produktów regionalnych i tradycyjnych oraz promowanie produktów objętych w/w systemem. A używając mniej nadętego języka: akcja ułatwia rozróżnienie trzech znaków jakości widniejącymi na niektórych produktach spożywczych. 
Sama mniej-więcej orientuję się w oznakowaniu, o którym tu mowa. Podczas zakupów  zwracam uwagę na żywność zaopatrzoną w charakterystyczne znaczki, nie potrafiłabym jednak opisać każdego z nich.
W związku z akcją „Trzy znaki smaku” w restauracji Metamorfoza odbyło się spotkanie wprowadzające nas, osoby zajmujące się kulinariami*, w szczegóły trzech europejskich znaków jakości. Mowa o: Chronionej Nazwie Pochodzenia (ChNP), Chronionym Oznaczeniu Geograficznym (ChOG), Gwarantowanej Tradycyjnej Specjalności (GTS). Wszystkie produkty**, jak i dokładne opisy oznaczeń znajdziecie na stronie akcji, więc zamiast robić wyciąg z zawartych tam informacji, linkuję ją tutaj. 
Po prezentacji Moniki Kuci poświęconej certyfikatom i rozmowie z producentem jednego z oznakowanych produktów (wielkopolskiego sera smażonego:), przyszedł czas na jedzenie – menu degustacyjne bazujące na polskich składnikach oznaczonych jednym z trzech znaków. Oj, jadło się! 

 

Na stół wjechały: kiełbasa jałowcowa z musem z koziej rury i chrzanu, szparagi z pudrem z kabanosów i jajkiem zielononóżki, sieja z truskawkami kaszubskimi i szczawikiem zajęczym (szczawik to mój ulubieniec), policzek wołowy z fasolą wrzawską i młodymi burakami oraz pyszne lody z trójniaka z piaskiem czekoladowym i rabarbarem.
Wszystko podane na pięknych talerzach, na które z każdą wizytą w Metamorfozie spoglądam z pożądaniem… 

 

** smutna wiadomość jest taka, że z naszego rejonu (tj. woj. pomorskiego) jedynie truskawka kaszubska posiada jeden z certyfikatów (ChOG);
Wiadomość o tym, że na Morenie (dzielnica Gdańska) polskie truskawki kosztowały wczoraj 5,5 zł za kilogram, zelektryzowała zaglądających na blogowy profil na Facebooku. Pojawiły się głosy niedowierzania, zazdrości i ubolewania, że w stolicy tudzież innych miejscach Polski truskawki kosztują dwa, a czasem niemal trzy razy tyle, co w Gdańsku.
Moi drodzy, łączę się w bólu ze wszystkimi, którzy:
– kupili drogie truskawki,
– nie kupili truskawek, bo były za drogie,
– kupili niesmaczne truskawki,
– zmokli kupując drogie truskawki,
– zmokli kupując niesmaczne truskawki, 
albo co gorsza  
– zmokli kupując drogie i niesmaczne truskawki.
Sama mogę tylko zalecić cierpliwość. A oczekiwanie na tanie, dobre, polskie, suche truskawki można sobie umilić szparagami. Jedzcie je, póki jeszcze są i kosztują 6 zł za pęczek – tańsze nie będą!
ZUPA Z ZIELONYCH SZPARAGÓW Z PŁATKAMI MIGDAŁOWYMI
1 pęczek zielonych szparagów
2-3 szklanki bulionu warzywnego
garść płatków migdałowych, uprażonych na suchej patelni
1 mała cebula, drobno pokrojona
1 łyżka masła
sól i pieprz do smaku
opcjonalnie: szczypta szafranu
Umyte szparagi pozbawiam stwardniałych końcówek. Odcinam ich główki, które odstawiam, a łodygi kroję na kilkucentymetrowe kawałki.
W garnku rozpuszczam masło i podsmażam na nim cebulkę – powinna się zeszklić. Wrzucam szparagi (ale nie szparagowe główki!), zalewam bulionem, dodaję szafran. Bulion powinien przykryć szparagi.
Gotuję na niedużym gazie, aż szparagi będą miękkie. W międzyczasie przyrządzam na parze szparagowe główki (oczywiście można je również ugotować – powinny zachować jędrność).
Gdy szparagi w zupie się ugotują, zdejmuję ją z ognia i miksuję blenderem na gładki krem, próbuję i ewent. dosalam. Na koniec pieprzę i rozlewam do talerzy. Na zupie układam ugotowane główki szparagowe, posypuję każdą porcję uprażonymi płatkami migałowymi i podaję.
Można dodać do zupy śmietany, ale wg mnie jest ona tu zbędna (za to wskazane są np. grzanki albo kawałek bagietki do towarzystwa).