Zabierałam się do tego chłodnika rok i w końcu zrządzenie losu sprawiło, że w lodówce pojawiła się idealna konfiguracja składników, a do Trójmiasta zawitał ogromny upał… 

Nie miałam więc innego wyjścia, musiałam go zrobić.
CHŁODNIK JOGURTOWY Z FETĄ, CHILLI I PRAŻONYMI MIGDAŁAMI
1 duże opakowanie ulubionego jogurtu naturalnego
1/2 opakowania sera feta (ok. 100 g)
2 łyżki soku z limonki
1 mała papryczka chilli
po 1/3 pęczka koperku, pietruszki i kolendry
garść płatków migdałowych, uprażonych na złoto
Siekam zieleninę. W misce mieszam fetę, jogurt i chilli, po czym miksuję na gładką masę. Dorzucam do miski zieleninę i chowam do lodówki, żeby całość się schłodziła.
Podaję zimny, posypany migdałami.
Uwagi:

1. Przepis podpatrzony u Zuzki,  na potrzeby blogu uzupełniłam go o proporcje składników, od siebie dorzucając jeszcze kolendrę.
2. Chłodnik jest pyszny, a dodatek migdałów to strzał w dziesiątkę.

/Długo zastanawiałam się, w jakiej formie przedstawić wyprawę do Izraela. Kontynuując tradycję reportaży podróżniczych ujmowanych w formie lapidariów, pozostaję przy tej nazwie, choć historia się już zbyt mocno rozciąga, przekształca w opowieść w odcinkach. Bo Izraela chyba nie sposób przedstawić w garstce zdjęć i słów. /
1. TEL AVIV, CZWARTA RANO:
Pierwszego dnia zjawiliśmy się w Tel Avivie jeszcze przed wschodem słońca, po godzinie 3:00. Od razu ruszyliśmy nad morze. 

Idąc przez skacowane i zmęczone po nocnych szaleństwach miasto, po którym o tej porze poruszali się wyłącznie grzebiący w śmietnikach kloszardzi i czyściciele ulic, wydawało mi się, że na plaży nie będzie żywej duszy. Myliłam się. 

Gdy tylko słońce wyczołgało się zza horyzontu, dostrzegłam, że po miękkim i delikatnym piasku biegną pierwsi joggerzy psami, a ostatni imprezowicze w rozpiętych koszulach wracają z dyskoteki. Ktoś spał na plastikowym krzesełku barowym, a na położonym nieopodal cyplu siedzieli wędkarze. 
Później przekonałam się, że pełno ludzi jest tu również nocą: spacerowiczów, imprezowiczów albo koczowników spijających przy akompaniamencie szumu fal pyszne izraelskie wino (sama należałam do tej drugiej grupy). Okazało się, że plaża nigdy nie zasypia.


    

                             

2. MIEJSKA PLAŻA:
Nigdy nie lubiłam miejskich plaż, wydawało mi się, że nie da się odpoczywać w miejscu, gdzie plaża  sąsiaduje z ruchliwą drogą, a zamiast drzew stoi las wieżowców. 

Zrośnięta z tkanką miejską plaża w Tel Avivie przekonała mnie, że plażowanie z wieżowcami w tle ma swój urok.

     

    

3. KAPRYŚNE MORZE I KICZOWATE ZACHODY SŁOŃCA:

Czasem morze witało nas krystalicznym błękitem, innym razem tonęło w szarości, zdarzyło się i tak, że na naszych oczach gwałtownie poczerniało i musieliśmy uciekać przed ulewą. Bez względu na jego oblicze, zawsze było piękne. 

Ale już piękne do bólu i do granic kiczu były zachody słońca.

PS Obudziłam go… 

Jerozolima, Bazylika Grobu Świętego;
Przeglądając zdjęcia z Izraela, przyporządkowując je poszczególnym tekstom, segregując do kolejnych notek, ta fotografia nie pasowała mi do żadnego miejsca. Może dlatego, że bardzo ją lubię i wydawało mi się, że pośród innych zdjęć ginęła niezauważona.
Dlatego pokazuję ją tutaj, jako zwiastun izraelskich lapidariów, które powolutku spisuję tu, na blogu, traktując go trochę jak pamiętnik z podróży.
Jutro pojawi się pierwsza notka z Izraela, tymczasem ja pakuję do plecaka „górskie” buty i uciekam. Będę za tydzień.
StatCounter - Free Web Tracker and Counter