1. Dyniowe bogactwo od Dyniowe Love . Moje mieszkanie ozdabiają słodkie białe Baby Boo, miętowozielone Winter Sweet, piżmowe, Hokkaido i wiele innych. Na profilu facebookowym Paulina, która stoi za Dyniowe Love, opisała wszystkie rodzaje dyń – to bardzo inspirująca lektura!
2. Jesienne jabłka. Kwaskowate, o jasnym, twardym miąższu. Zaczynam od nich każdy dzień.
3. „Guguły” Wioletty Grzegorzewskiej (wyd. Czarne), magiczną, brudnawą opowieść o  dzieciństwie. Bardzo wciągająca, lepka i momentami niepokojąca.
4. Film „Boyhood” Richarda Linklatera. To jeden z najlepszych obrazów, jakie kiedykolwiek widziałam. Film, który dojrzewał razem z aktorami – reżyser kręcił go przez 12 lat w corocznych, okresach zdjęciowych. I właśnie ta możliwość podejrzenia dojrzewania, przemijania, odchodzenia na przełomie kilkunastu lat stanowi o jego niezwykłości. Obejrzyjcie koniecznie.

5. Sklep Scandiloft.  Nie zaglądam tu nazbyt często, bo kończę z kolejnym zakupem do domu. Ostatnio pojawiły się u mnie np. emaliowane miseczki z napisem „empty” na dnie. Pięknie współgrają z żeliwnym garnkiem z Ikei!

6. Aparat Fujifilm Instax, czyli następcę Polaroida. Zdjęcia od ręki kuszą. Zabawa przednia!

7. Cudny blog Marianny – Coutellerie.

8. Owsiankę! Bo przecież już robi się chłodno… Na zdjęciu owsianka z bazowego przepisu z dodatkiem suszonego mango (moja ostatnia miłość!) z kokosem i jagodami goji.

9. Targ Śniadaniowy w Trójmieście, niezmiennie 🙂 

W wydaniu jesienno-zimowym Targ zawitał do Opery Bałtyckiej i do sopockiej szkoły. Znajdziecie mnie na nim niemal w każdy weekend, biegam z aparatem fotograficznym albo notesem i z kubkiem kawy w dłoni, a na koniec targowego dnia robię zakupy do domu. Uzależniłam się od kołaczy na miodzie, kolorowych marchewek, wędzonych pstrągów czy kremowego hummusu.

10. Wystawę „Historie sopockich willi i ich mieszkańców” w Muzeum Sopotu (gdzie z resztą odbywały się pierwsze targi). Jeszcze na niej nie byłam, ale zdjęcie Willi Bergera kusi!

11. Nieme Na ŻywoFestiwal kina niemego i muzyki. Impreza trwa od wczoraj (16 października) do 19 października w kinie Neptun w Gdańsku. Za mną niemy film Hitchcocka „Lokator” przy akompaniamencie The Washing Maschine i „Człowiek z kamerą” Dżigy Wiertowa przy świetnej muzyce GosTroNow. Przede mną jeszcze np. „Pancernik Potiomkin” i „Noc żywych trupów”, będzie pysznie!

Jesień tego roku taka łaskawa! Siedzę z kawą na tarasie i wygrzewam się na słońcu. W południe robi się tak ciepło, że ściągam bluzę i odsłaniam ramiona. Popołudniu idę na rower albo na spacer do lasu, powąchać jesień. 
Podkradam kiście fioletowych winogron. Wracają wspomnienia z dzieciństwa, opleciony winoroślą dom babci Marysi i kosze fioletowych kulek, które zbieraliśmy co roku. 

W kieszeniach kilogramy kasztanów i żołędzi – wyrzucę je za jakiś czas, ale na razie macam je z lubością. Korci mnie, by wrócić do domu z bukietem kolorowych liści klonu…

Jest pięknie.

Pięknie było też podczas wypadu na Warmię i Mazury, jaki niedawno sobie urządziliśmy razem z Lubym. Odwiedziliśmy Mrągowo, Świętą Lipkę i Reszel, pojeździliśmy na rowerach, wypluskaliśmy się w basenie, trafiliśmy do kilku smacznych miejsc. Cel wyjazdu był jeden: odpocząć, jak to tylko możliwe. Doładować akumulatory, nacieszyć się wolnym weekendem, odciąć myśli od obowiązków… 

Jesienne Mazury (i Warmia:) bardzo przypadły mi do gustu. 
Jest październik, sezon turystyczny powoli dogorywa. Mazury stają się wówczas równie senne jak Pomorze. Po ulicach wiatr przegania liście, w kawiarniach dobitki turystów sączą cynamonową latte, przeglądając przewodniki. Nad jeziorem trafiamy na biegaczy i niedzielnych spacerowiczów, mijamy działkowiczów na pędzących do domu na skrzypiących składakach wyładowanych dyniami i grupkę Niemców, ale czujemy, że to już nie są te wakacyjne tłumy. 
I właśnie to nas cieszy, bo jesień do piękny czas na spokojne rozkoszowanie się wolnym weekendem.
Reszel;

Reszel;
W Mrągowie pijemy kawę i zielone koktajle w Cafe Małgosia, włóczymy się uliczkami malowniczego Reszla, a na koniec jedziemy obejrzeć monumentalną świątynię w Świętej Lipce. 
I to właśnie Święta Lipka jest największą niespodzianką tego wyjazdu, oczywiście wszystko za sprawą kulinariów…
Święta Lipka;
Święta Lipka;
Święta Lipka;
Ale od początku: kiedy przyjechałam do Mrągowa, podpytałam się „moich” facebookowiczów, czy znają jakieś godne polecenia miejscówki kulinarne w Mrągowie i okolicach. Odpowiedź była taka, jakiej się spodziewałam – poza kilkoma cukierniami posucha gastronomiczna (spacer po mieście szybko to potwierdził).
I kiedy straciłam już nadzieję, że zjem coś dobrego podczas tego wypadu, trafiliśmy do Świętej Lipki. Karczma Berta miała być tylko kawowym przystankiem, ale gdy przekroczyłam próg tego miejsca, czułam, że to będzie coś więcej niż kofeinowy pocałunek. A kiedy spojrzałam na dwustronicowe menu, byłam już pewna: przed nami kulinarny romans!
Nieczęsto piszę o restauracjach, kawiarniach, pubach, klubach, barach i innych przybytkach kulinarnych, bo uważam, że kolejna recenzja konkretnego miejsca w internecie nikomu do niczego się nie przyda. 
Ale z Karczmą Berta jest inaczej, bo to miejsce traktuję trochę jak skansen, pełno w nim retro smaczków (dosłownie i w przenośni), które aż się proszą o zdjęcie. Stoły, makatki, stare wieszaki, żeliwne wagi, lampy naftowe, piec kaflowy to tylko przykłady przedmiotów, które mnie zaczarowały. 

W tym całym korowodzie starci zachowano jednak umiar i prostotę, dlatego to miejsce zapada w pamięć.

Karczma Berta;

                                                                            

Do karczmy zaszliśmy w południe, więc do obiadu było jeszcze daleko, ale nie mogliśmy oprzeć się kuszącym pozycjom z krótkiego menu. 

Zatem niedługo później na naszym stole pojawił się: rosół z pielmieni, rozpływające się w ustach kartacze (choć te były dla mnie bardziej jak pyzy, tyle że o wrzecionowatym kształcie) i sandacz z chrupiącą surówką z kapusty i pajdami sprężystego chleba.
Wszystko pyszne, domowe, jak z babcinej kuchni. I bardzo przystępne cenowo, co po drogiej zupie grzybowej lśniącej jaskrawymi oczkami z kostki rosołowej, którą zaserwowano nam w hotelu w Mrągowie, było naprawdę miłym zaskoczeniem. 
Wszystko podane bez pompy, garniru, piórek, pianek i sprężynek. Biała zastawa, proste sztućce, obrusy w kratkę. Smak na przedzie, ozdoby na bok!

Zatem dla poszukiwaczy pyszności w Mrągowie mam radę: pojedźcie do Świętej Lipki.

***

Na tym kończę naszą wycieczkę. A że dopiero wróciłam z ładowania akumulatorów na Kaszubach, niebawem może się tu pojawić kolejna porcja jesiennych zdjęć, tym razem już z przepisami. 

Bo – jak napisał jakiś czas temu w komentarzu Anonim – to blog kulinarny, więc nie ma tu miejsca na pierdoły!

Jeszcze jeden…

PS Zjadłam trzy kartacze, choć miałam ochotę na znacznie więcej.

/wpis zamawiany/
„The Flavour Thesaurus” Niki Segnit to pozycja, którą każdy miłośnik kulinariów powinien mieć w domu. Ta pięknie wydana książka to zbiór inspiracji kulinarnych, mniej lub bardziej oczywistych połączeń smakowych. Lubię czytać ją na wyrywki, zaglądam do niej w poszukiwaniu inspirujących połączeń smakowych albo kiedy brak mi weny kulinarnej.
I właśnie ów tezaurus podsuął mi pomysł na konkurs z karmelowymi smakami w roli głównej.