Rok temu o tej porze wędrowałam z Tomkiem po Kaukazie – odwiedziliśmy Gruzję, Armenię i Azerbejdżan. Z wyprawy przywiozłam wiele zdjęć, jeszcze więcej wspomnień. Dzisiaj , w rocznicę podróży, zaczynam od zbioru moich ogólnych spostrzeżeń, tego, co rzuciło mi się w oczy podczas wędrówki po Kaukazie (później postaram się spisać wrażenia z poszczególnych krajów). A dla ciekawych innych podróży czekają lapidaria izraelskie, litewskie, chorwackie, praskie czy włoskie.
I kilka słów wstępu: Kaukaz to chyba takie miejsce, które można tylko kochać albo nienawidzić. Jego chaos, dzikość, surowość mogą męczyć Europejczyka przyzwyczajonego do rozkładów jazdy, przejść dla pieszych, chodników bez dziur, czystych toalet, sterylnie przygotowywanego jedzenia czy sprawnych aut. Ja tę dzikość lubię, nie brzydzę się (z niewielkimi wyjątkami) brudu, akceptuję inny styl bycia i życia mieszkańców tamtego rejonu. Wizyta na Kaukazie pokazuje, jak bardzo – czy tego chcemy czy nie – cywilizowanym i zachodnim krajem jest nasza czysta, ułożona, spokojna ojczyzna.
Piszecie, że brakuje Wam wpisów-inspiracji z serii „Lubię…”. Mi też. Problem jest tylko taki, że ilekroć próbowałam zabrać się za pisanie tekstu z tego cyklu, uświadamiałam sobie, jak niewiele jest rzeczy, którymi chciałabym się z Wami podzielić. Jakbym od kilku miesięcy wędrowała po intelektualnej pustyni.
Nie to, żebym się tłumaczyła, ale powiem Wam, że to ma związek z ciążą. Odkąd mam w brzuchu lokatora, mój umysł jakby spowolnił, stał się bardziej ociężały i leniwy. Jak gdyby cały zapas energetyczny, jaki mam, szedł w brzuch i nie istniała żadna rezerwa na mózg. Ciężko mi się skupić, ciężko pisać, nie mam ochoty na wystawy, odwiedziny galerii, wizyty w teatrze, nawet kino tak nie interesuje, jak kiedyś. Na przykład dwa miesiące temu, jak co jakiś czas, wybrałam się z lubym do Teatru Wybrzeże. To był  koszmar! Przez dwie godziny walczyłam, by nie zasnąć, a w momentach, w których nie chciało mi się spać, toczyłam ciężki bój z brzuchem, by nie czknąć w cichej sali, co mi się niestety zdarza i nad czym nie zawsze jestem w stanie zapanować. Straszny jest ten brak pełnej kontroli nad organizmem (ja go sobie tłumaczę jako przygotowanie do najgrubszej sprawy – porodu, ostatecznego triumfu fizjologii nad wolą ;).
Ciąża to dziwny czas, z jednej strony, po męczarniach związanych z pierwszym trymestrem, czuć energię i dużo radości, z drugiej, jest bardzo ograniczająca. Myślałam, że tylko fizycznie (zadyszka przy wchodzeniu po schodach, zmęczenie po spacerze, którego kiedyś bym nie poczuła, senność), ale niestety również intelektualnie. Ale nie narzekam, cierpliwie trwam w tym stanie, nie zmuszam umysłu do aktywności, której mu ciężko podołać, bo wierzę, że w życiu wszystko ma swój czas i miejsce. Mój mózg jest teraz na małych wakacjach, ale wiem, że kiedy te się skończą, wszystko wróci na miejsce.
Dzisiaj więc majowe „Lubię…” trochę na opak, bo z szerszym wstępem niż wyliczanką, ale i tak jestem dumna, że udało mi się zebrać trochę inspiracji! Zatem do rzeczy, w maju lubię…
1. Streetwaves – coroczną imprezę wnikającą w tkankę miejską. W tym roku Streetwaves wchodzą w falowce na Przymorzu i w oliwską Dolinę Radości, dwa zupełnie odmienne, ale równie intrygujące miejsca. Hasło tegorocznej imprezy – „Dobra samotność”, czas trwania: 30-31.05.15 r., program: tutaj.