W trendach kulinarnych portalu Hello Zdrowie na 2016 rok (klik) rokitnik został wytypowany jako jeden z bohaterów głównych. Coś w tym jest, bo te małe pomarańczowe owoce coraz częściej pojawiają się w na łamach magazynów, książek i blogów kulinarnych, a stąd już tylko krok do kuchni „zwykłego” człowieka.
Sama typuję, że 2016 rok upłynie pod znakiem:
zbieractwa (ruszymy w las, na łąki i pola zbierać rokitnik, dereń, głóg, dzikie zioła, itp.)
kiszenia (już nie tylko kapusta i ogórki albo modne kimchi, ale i buraki, pomidory czy  kalafior)
ceramiki z małych manufaktur (zamiast powtarzalnych talerzy z marketów – indywidualność; niepowtarzalne wzory i kształty).
Ale wróćmy do rokitnika: zbierałam się do zbiorów kilka lat, bo piękne krzaki rosną w moim sąsiedztwie, ale zawsze było mi z nim jakoś nie po drodze. Paradoksalnie, udało mi się to w momencie, gdy czasu miałam najmniej, bo krótko po urodzeniu Olka. Dzisiaj mam w zamrażarce woreczek pomarańczowych kulek, kilka wskazówek dotyczących samego zbioru i wiele pomysłów na wykorzystanie rokitnika. Napiszę o tym w następnej notce. 
* a jeśli ktoś nie lubi słowa trendy, zamieńmy je na określenie „kierunki”;
Jeśli wysiądziecie z SKM-ki na stacji Gdańsk-Wrzeszcz i wyjdziecie mniej uczęszczanym wyjściem w przejściu podziemnym (nie w kierunku ulicy Grunwaldzkiej, a w przeciwnym), Waszym oczom ukaże się niewielki, acz urokliwy park Kuźniczki. Idąc dalej, traficie na ulicę Wajdeloty, którą zwieńcza niewielkie rondo. Niegdyś rósł na nim piękny kasztanowiec, jednak po rewitalizacji miejsca drzewo zostało ścięte, ale to chyba jedyny minus odnowy tego zakątka. 
W przeciągu kilku lat na Wajdeloty i w najbliższej okolicy powstało kilka ciekawych miejscówek kulinarnych: wegańskie bistro Avocado, które polecam każdemu, kto zawita w okolice Wrzeszcza, ładną i smakowitą kawiarnię Kurhaus, Fukafe – kolejną knajpkę serwującą pyszne wegańskie jedzenie, Knodel – niewielki lokal z makaronem w roli głównej, i najświeższy, Hummusland. Jest i Spożyvczak, sklep ze zdrową żywnością. Z tymi miejscówkami, którym niektórzy przyklejają łatkę hipsterskich (coś w tym jest, bo niewiele jest w Gdańsku innych miejsc, których można spotkać takie natężenie brodaczy, miłośników obcisłych spodni i płóciennych toreb), sąsiadują urokliwe przybytki, obecne tu od lat. Sklepy ze starociami, zielarnia, antykwariat, piekarnia, złotnik… 
Okolice Wajdeloty;
Sklep zielarski i wegańskie bistro Avocado na Wajdeloty;
Kiedyś, gdy na Wajdeloty nie można było napić się kawy czy przekąsić wegańskiego krokieta z soczewicą (polecam, moja ulubiona pozycja z Avocado), też tu przychodziłam, bo od zawsze dobrze się tu spacerowało. W zielarskim sklepie Melisa kupowałam herbatki i przyprawy, u złotnika przetopiłam pierścionki od babci Marysi na obrączki, a w antykwariacie wyszperałam kilka perełek. 
Ale najbardziej lubiłam zaglądać do rupieciarni Emalia. Niezwykłe to miejsce pełne półmartwych przedmiotów wydobytych z zakurzonych strychów, piwnic i meblościanek. Pomiędzy kartonami ze starym sprzętem AGD, pachnącymi wilgocią książkami, obszczerbionymi talerzami i zardzewiałymi sztućcami krążą spragnieni okazyjnych cen emeryci i inni łowcy szpargałów. Co jakiś czas do sprzedawcy podchodzi podejrzany typek ze starym wazonem, kryształem po babci, kolekcją kaset magnetofonowych i po chwili odchodzi bogatszy o kilka złotych, a kolejny przedmiot ląduje na rozklekotanych półkach na zewnątrz lub w jednym z dwóch pomieszczeń wewnątrz sklepiku. 
Łowcy skarbów i sklep Emalia;
Skarby Emalii;
Skarby Emalii;
Skarby Emalii;
Lubię wyławiać z tego bałaganu i kurzu przedmioty, które w domowych pieleszach nabierają rumieńców i odkrywają swe urodziwe oblicze. Bladoróżowa filiżanka ze spodeczkiem kosztuje siedem złotych, a za dwie ceramiczne miseczki pokryte emalią o odcieniu ultramaryny liczą mi tu trzy złote. 
Kilka dni temu wybrałam się z Olkiem na spacer po Wajdeloty i tym razem zrobiłam telefonem kilkanaście zdjęć jednemu z moich ulubionych zakątków Gdańska. Mam nadzieję, że na chwilę przeniosłam Was w klimatyczny świat Dolnego Wrzeszcza.

Styczeń i luty to dobra pora na ciepłe śniadania. To, że króluje u mnie wtedy owsianka, już wiecie. O tym, że najbardziej lubię jej najprostszą wersję, z kawałkiem masła i odrobiną cukru, też już pisałam. Ale czasem mam ochotę na zabawy z owsianką – wówczas robię taką z czekoladą (klik), karmelizowanymi pomarańczami (klik) czy z bananami i miodem (klik). Niezmienne pozostają tylko dwie rzeczy: owsianka musi być na mleku (dopuszczam dodatek wody) i koniecznie trzeba ją doprawić szczyptą soli.
Wczoraj do zacnego grona owsianek smakowych dołączyła orientalna piękność o różanym aromacie. Zaczęło się od leżącego na parapecie kuchennym granatu – spojrzałam na niego i uznałam, że mogę dodać go do owsianki. Kolejny krok stał się oczywistością: jeśli granat, to woda różana. A jeśli woda różana, to uprażone płatki migdałowe. I tak oto pewnego styczniowego poranka ogrzałam brzuch pyszną owsianką z orientalną nutą, co i Wam gorąco polecam.
OWSIANKA RÓŻANA Z GRANATEM

(składniki na 2 porcje)

100 g płatków owsianych błyskawicznych

około 350  ml dowolnego mleka (ja używam zawsze  mleka krowiego o zawartości tłuszczu 2%)
szczypta soli
ziarenka z 1/2 granatu

1 łyżka wody różanej
1 łyżka płatków migdałowych
2 łyżki miodu (lub więcej, do smaku)
W rondelku mieszam mleko, płatki i sól (w zdrowszej wersji warto zalać płatki mlekiem i pozostawić je na noc). Owsiankę podgrzewam na małym ogniu, najlepiej cały czas mieszając. Gdy uzyska kremową konsystencję (nast. to po ok. 5-7 minutach), wyłączam gaz, dodaję wodę różaną i miód, mieszam. Przykrywam rondelek pokrywką i pozwalam jej „dojść” przez ok. 1-2 minuty. Wylewam ją na talerz, posypuję ziarenkami granatu i uprażonymi płatkami migdałowymi.
Uwagi:
jeśli chcecie, by płatki migdałowe pozostały chrupkie, najpierw sypnijcie granatem, potem na to dajcie płatki.