Jest czarno-białe popołudnie. Słońce walczy z wiatrem, z północy nadciągają ciężkie, stalowe chmury. Siedzę na werandzie, dopijam zimną kawę i próbuję się skupić na kolejnym kodeksie.

A jeszcze nie tak dawno (trochę ponad tydzień temu), zanurzona w cieple lipcowego popołudnia, siedziałam na ławeczce pod pomnikiem Jana Heweliusza w Gdańsku. Wiatr gnał po chodniku suche liście, japonki przechodzących obijały się o ich pięty w jednakowym rytmie, a zoomy w cyfrówkach turystów bzyczały w podobnej tonacji

Było ciepło i ? nie licząc kolejnych osób wspinających się na kolana Jana Heweliusza* ? spokojnie. Wiatr delikatnie prześlizgiwał się między ławkami, a ja czytałam gorącą, dopiero co kupioną książkę ?Homemade life?.

A trochę ponad dwa tygodnie temu było jeszcze przyjemniej, bo wyjmowałam z piekarnika pyszne, pachnące ciasto.

Aromaty, jakie rozniosły się po domu, były zróżnicowane.

Pachniało bowiem

tak, jak zawsze, czyli gorącym ciastem i

tak jak nigdy, bo różami.

Konfitura z płatków róży, którą umieściłam między warstwą kruchego ciasta, jabłek i kruszonki, miała tak intensywny i tajemniczy zapach, domownicy, nie mogąc zidentyfikować woni, dopytywali się, czym tak pachnie w kuchni.

A potem okazało się, że ciasto – co nieczęsto się zdarza** – smakuje tak, jak pachnie. Czyli intensywnie, egzotycznie: dokładnie tak, jak pachną róże z maminego ogrodu.

Słodycz konfitury idealnie pasowała do kwaskowatych jabłek***. Kruche ciasto ładnie podkreślało delikatność i miękkość nadzienia, a kruszonka sprawiała, że wnętrze pozostawało wilgotne i aromatyczne. Wyłożyłam ciasto na szklaną paterę, oprószyłam cukrem pudrem, zerwałam czerwoną różę i wyszłam z tym cudeńkiem do ogrodu. Po chwili dołączyli do mnie domownicy, a kwadrans później na stole pozostał jeden, ostatni kawałek ciasta.

Basiu, dziękuję za puszeczkę konfitury!

KRUCHE CIASTO Z JABŁKAMI I KONFITURĄ Z PŁATKÓW RÓŻY

Składniki:

kruche ciasto wg tego przepisu (podwoiłam proporcje)

nadzienie:

  • 6 niedużych jabłek
  • kilka łyżek konfitury z róży
  • otarta skórka z 1 cytryny
  • 3 łyżeczki soku z cytryny
  • 4 łyżeczki cukru (albo mniej)

Przygotowuję kruche ciasto, po czym chowam je do lodówki.

W tym czasie przyrządzam nadzienie: obieram jabłka, kroję je w ósemki. Dodaję skórkę cytrynową, skrapiam jabłka sokiem z cytryny, posypuję je cukrem.

Połowę ciasta wykładam na dno tortownicy i podpiekam 15 minut w 200 st. C. Wciągam spód z piekarnika, rozsmarowuję na nim konfiturę. Następnie układam jabłka.

Następnie zcieram na wierz (na tarce o grubych oczkach) resztę ciasta. Piekę ciasto w 190 st. C. przez ok. 20-25 minut, aż góra się zarumieni.

Uwagi:

1. pomysł na ciasto zaczerpnęłam od Basi. I choć miałam tez ochotę na jej rogaliki z różanym nadzieniem, zdecydowałam się na bezpieczniejszą wersję. Poza tym bardzo spodobało mi się połączenie jabłek i róży, otulone kruchym ciastem.

2. Kruche ciasto robiłam wg mojego przepisu.

3. O smaku i zapachu ciasta już pisałam, a warto podkreślić jeszcze jego kolor. Konfitura ma miała intensywnie różowy kolor. O dziwo, po upieczeniu nie uległ on zmianie, dzięki czemu nadzienie wyglądało ślicznie, z płatkami róży i jabłkami, zafarbowanymi na pastelowy róż.

4. Gwoli sprawiedliwości dodam, że mej siostrze Magdzie ciasto nie smakowało. Że niby bez róży byłoby lepsze, bo tak smak jest d z i w n y. Ja, miłośniczka czekoladek różanych i tak wiem swoje. Z resztą reszta domowników, słysząc słowa Magdy, także podniosła protest.

Bo to ciasto jest pyszne.

* Jan H. znosił to bardzo spokojnie, z tym że (znudzony wiecznie wycelowanymi w jego obiektywami) porzucił pozowanie i zajął się tym co lubił najbardziej: obserwacją nieba;

** uważam, że większość potraw piękniej pachnie, niż smakuje; sztandarowym przykładem są tu gofry: ich słodki, pudrowo-waniliowy aromat w niczym nie przypomina płytkiego smaku, podobnie mam z kawą, smak najlepszej filiżanki kawy nigdy nie dorówna jej zapachowi, który przyprawia mnie o dreszcz rozkoszy;

*** na targu dostałam młode, chrupkie owoce o jasnym miąższu, miałam ochotę schrupać je bez dalszych ceregieli?

Jeśli chodzi o zapamiętywanie liczb, jestem totalnym beztalenciem. Mieszam, przekręcam i zapominam.

Kilka dni temu moja przyjaciółka Ewa obchodziła urodziny. Tradycyjnie złożyłam jej życzenia dwa dni później ? od lat trwam w przeświadczeniu, że urodziła się 17-go. Na nic notatki w kalendarzu, na nic przypomnienia w telefonie, zawsze coś stanie na przeszkodzie, by złożyć życzenia we właściwym dniu.

Tłumaczę to sobie ( i Ewie: ) tak, że dzięki temu jej urodziny trwają aż trzy dni. W tym roku trwały nawet cztery, bo dzień po złożeniu życzeń zabrałam ją na urodzinową wycieczkę. Ewa, którą prosiłam o przybycie w rowerowym stroju, przyszła odziana w jasne, długie superobcisłe jeansy i białe japonki. Ja co prawda nie byłam lepsza, bo ubrałam moją ulubioną różową sukienkę w trupie czaszki, ale przynajmniej buty miałam wygodniejsze. W każdym razie, prezentowałyśmy się pięknie ? ja na niebieskim rowerze z koszykiem załadowanym do granic możliwości, Ewa na seledynowym góralu mej siostry.

Szosa stała przed nami otworem.

Po półgodzinnej jeździe pośród pól i lasów*, po pięciominutowej przeprawie przez rozkopaną, piaszczystą leśną dróżkę, po dziesięciominutowej wspinaczce pod górę, zziajane trafiłyśmy na miejsce. Na skraju wzgórza, na który się wspięłyśmy, rozłożyłyśmy zielony pled.

Wyciągnęłam zawartość koszyka ? trzy plastikowe pojemniki, dwa kubeczki, puszkę, butelkę, niebieskie serwetki i takąż łyżeczkę. Postanowiłam, że zaczniemy od deseru, w związku z czym już po chwili wgryzałyśmy się w soczyste kawałki arbuza. To była niesamowita rozkosz ? poczuć na języku słodki i orzeźwiający smak tego owocu.

Po zaspokojeniu pragnienia przeszłyśmy do kontemplacji okolicy. A widoki były przednie ? przed nami roztaczały się zielonkawe, wyblakłe od słońca łąki, złotawe pola z kłosami zboża uginającymi się pod wiatrem, i szerokie pasma lasów. Nad nami tylko błękit nieba i ostre lipcowe słońce. Jakgdyby nie istniał czas, powiedziała Ewa.

Pomiędzy jedną a drugą głośną myślą**, porozlewałam do kubeczków P&S (piwo ze Spritem, b. orzeźwiające i lekkie połączenie), wyłożyłam na serwetkę grzanki i otworzyłam pojemnik z pokrojonymi w drobne kawałki pomidorami z bazylią, czosnkiem i oliwą. Oto przechodziłam do klu pikniku, który stanowić miały bruschetty al pomodoro (po naszemu grzanki z pomidorami, ale pozwólcie mi się nacieszyć pięknym, dźwięcznym włoskim brzmieniem).

Dziewięć grzanek*** i kilkadziesiąt łyków P&S dalej, z niezadowoleniem stwierdziłyśmy, że czas ruszać w drogę powrotną?

*** Przejdźmy do samej bruschetty. Co prawda połączenie drobno posiekanych pomidorów, bazylii, czosnku i oliwy nie wymaga reklamy, bo już na pierwszy rzut oka wiadomo, że mamy do czynienia z czymś pysznym, ale poświęcę mu jeszcze kilka zdań.

Składniki na bruschettę przygotowałam z samego rana. Wszystko po to, by ostry aromat czosnku, intensywny zapach bazylii wniknął do pomidorów, wzbogacając ich słodycz o całą gamę nowych aromatów. I jeszcze oliwa, która ułatwia przenikanie smaków i – nadając połysk kawałkom pomidorów – sprawia, że potrawa ładnie się prezentuje. Teraz wystarczy tylko ułożyć ją na chrupiącej, mocno przyrumienionej grzance i zachwycić się tym prostym smakiem

Będąc w Toskanii, miałam okazję jeść bruschetty w kilku miejscach, ale zawsze daleko im było do ideału. Jednej grzance brakowało oliwy, przez co całość stawała się zbyt sucha. W innej nieobecność czosnku sprawiła, że smak został znacznie spłycony. Trzecia bruschetta miała dodatkowy składnik ? skórki pomidorów, za to w ogóle nie miała smaku…

A przecież idealna bruschetta wymaga tylko odrobiny wysiłku: kupna dobrych, słodkich pomidorów, pozbawienia ich skórek, wymieszania z bazylią i czosnkiem, skropienia oliwą i pozostawienia na godzinę lub dwie. Nic więcej, naprawdę.

Pomidorową bazę wykorzystuję też jako sos do makaronu. Układając na spaghetti porcję czosnkowo-bazylikowych pomidorów, uzyskuję spaghetti al pomodoro crudo. Danie to proste i orzeźwiające, wprost stworzone na upalne dni.

BRUSCHETTA AL POMODORO (grzanki z czosnkowo-bazyliowymi pomidorami)

Składniki (na 10 porcji):

5 kromek zwykłego chleba

3 średniej wielkości pomidory garść listków bazylii 2 ząbki czosnku 4-6 łyżek oliwy z oliwek extra-vergine sól i pieprz

Pomidory zalewam wrzącą wodą, po czym obieram ze skórki, pozbawiam szypułek i kroję w drobną kosteczkę. Umytą bazylię rwę na mniejsze części i mieszam z pomidorami. Następnie dodaję zmiażdżony czosnek, zalewam oliwą, doprawiam do smaku. Dokładnie mieszam składniki i odstawiam je w chłodne miejsce na min. 1 godzinę.

Kromki chleba dzielę na pół i przyrumieniam na patelni. Mają być mocno przyrumienione i naprawdę chrupkie.

Bruschetty najlepiej smakują, gdy chleb jest ciepły, więc tuż po przyrządzeniu grzanek, nakładam na nie porcję pomidorów i podaję. No chyba, że ruszam na piknik ? wówczas pozwalam grzankom przestygnąć, a nadzienie pakuję do szczelnego pojemniczka.

SPAGHETTI AL POMODORO CRUDO (spaghetti z surowymi pomidorami)

Składniki (na 2 porcje):

dwie porcje makaronu spaghetti pomidory, bazylia, czosnek, oliwa, sól i pieprz ? patrz wyzej

Gotuję spaghetti. Na ciepły makaron nakładam porcję czosnkowo-bazyliowych pomidorów i od razu podaję.

Uwagi:

1. przepis na pomidory zaczerpnęłam od Tessy C.-Borawskiej, choć po raz pierwszy widziałam w ?Forever Sumer? Nigelli. Najpierw jadłam je z makaronem, potem zaczęłam podawać je na bruschettach. I uważam, że w tej drugiej wersji pomidory smakują lepiej, pewnie dlatego, że mamy tu ulubiony kontrast: chrupki chleb i miękkie pomidory, podczas gdy w makaronie wszystko jest po prostu miękkie.

2. Pozbawianie pomidorów wnętrza to dla mnie profanacja, więc jedyne, czego się z nich pozbywam, to szypułki i skórki. Całość jest wtedy o wiele bardziej wilgotna, ale to w niczym nie przeszkadza.

* lasy są tu niezwykłe, każdy z nich pachnie inaczej; pierwszy pachniał wsią: pokrzywami, świeżo skoszonym sianem, słodkawymi aromatem przydrożnych chwastów; drugi pachniał mchem i grzybnią, trochę jesiennie; trzeci miał zapach suchości, wciągając powietrze miało się wrażenie, że suche igliwie trzaska w nozdrzach?

** Steinbeck powiedział, że przyjaciel to ktoś, przy kim można głośno myśleć;

*** z których Ewa zjadła 7, po czym wnioskuję, że jej smakowały!

Piątek… Po wczorajszym oberwaniu chmury lato wraca do siebie – upał kładzie na miasto swą ciężką łapę. Moje szare komórki się gotują, obroty umysłu się zwolniły, wskutek czego i ja, i Kodeks Karny jesteśmy już sobą zmęczeni.

W ramach odpoczynku odpowiem na komentarz Oli, która wywołała mnie do odpowiedzi. Ale najpierw zasady:

„1. podać linka do bloga osoby, która nas 'ustrzeliła?,
2. zacytować u siebie 'zasady’ zabawy,
3.
napisać sześć rzeczy o sobie,
4. ’ustrzelić’ następnych sześć osób,
5. uprzedzić wybrane osoby, zostawiając komentarz na ich blogu.”

Jako że niektórzy z Was mogą nie lubić takich zabaw, nie będę się narażać i nie wytypuję moich 6 osób. I w ten oto brzydki sposób utnę łańcuch 😉

1. Od jakiegoś czasu moim głównym zajęciem jest połykanie artykułów i paragrafów. Piję coraz więcej kawy, mam coraz mniej sił i tylko drobne przyjemności życia codziennego trzymają mnie przy życiu. Ot, na przykład pisanie tej notki, ćwierć kilograma pękatych czereśni czy …

2. … nieduża paczka, na którą czekam od kilku dni. Ma bowiem przyjść do mnie ksiażka, którą wygrałam pisząc maila do pewnej stacji radiowej. Tematem audycji były pasje, napisałam więc kilka słów o mojej pasji, ale tu Was zaskoczę – nie o tej oczywistej (vide:Strawberries), a o…

3. … moim zamiłowaniu do wygrywania konkursów. Musicie bowiem wiedzieć, że od schyłku podstawówki biorę udział w konkursach, w których trzeba napisać kilka słów na zadany temat. Na moim koncie mam ok. 40 wygranych i nie zamierzam na tym poprzestawać 😉
Czekam więc na ostatnią wygraną, w międzyczasie skubiąc (bo na poważne czytanie nie mam czasu)…

4. … dwie ksiażki, które pojawiły się u mnie tydzień temu. Mowa „Homemade life” cudownej Molly i „Chocolate & Zucchini” autorstwa Klotyldy.* Nie mogę się doczekać, kiedy się w nie (książki, nie Molly i Klotyldę;) wgryzę.
Z resztą, tydzień temu (no, może DWA tygodnie temu) pojawiły się u mnie jeszcze inne niespodzianki! Tym razem przyszła do mnie…

5. … paczka prosto z Krakowa, w której znalazłam zieloną karteczkę z miłymi słowami napisanymi drobnym maczkiem, z trzema torebkami aromatycznych przypraw i z tajemniczą puszką. Po otwarciu tej ostatniej okazało się, że pewien dobry duszek podesłał mi na spróbowanie konfiturę różaną (autorstwa – nomen omen- babci Róży)!
Długo wybierałam wypiek godny debiutu konfitury… Bałam się porażki, bałam się, że przez niewłaściwy wybór nie ukażę róży w pełnej krasie. W końcu się zdecydowałam. Piekarnik poszedł w ruch i wyszło z niego coś…

6. … pysznego, o czym napiszę w przyszłym poście. Jako że zostało mi kilka łyżeczek konfitury, pomyślałam, że usmażę naleśniki i nią je posmaruję.

A potem pomyślałam, że oprócz róży dam do naleśników także białego sera. Puszysty, niesłodzony twaróg będzie podkładem dla wyrazistego smaku konfitury, która zagra tu pierwsze skrzypce.

Co pomyślałam, to uczyniłam.


NALEŚNIKI Z KONFITURĄ Z PŁATKÓW RÓŻY
I KREMOWYM TWAROŻKIEM

Składniki:
( na ok. 10 sztuk)

na ciasto nalesnikowe:

1 duże jajko
1 szklanka mleka
1 szklanka + 1 łyżka mąki
pół szklanki wody gazowanej (albo zwykłej)
szczypta soli
2 łyżeczki cukru

Ubijam jajko, po czym dodaję mleko i chwilę miksuję składniki. Następnie dodaję wodę, sól, cukier i mieszam. Stopniowo, ciągle miksując, dodaję mąkę. W cieście nie może być ani jednaj grudki.
Odstawiam miskę z ciastem naleśnikowym na co najmniej pół godziny (to gwarant udanych nalesników). Po „leżakowaniu” smażę naleśniki.

na nadzienie do naleśników:

małe opakowanie półtłustego twarogu
ok. 4 łyżki mleka
10 łyżeczek konfitury z róży

Twaróg przekładam do miseczki, dodaję do niego mleko i miksuję, aż zyska kremową konsystencję. Nie słodzę sera, ponieważ konfitura wystarczająco „posłodzi” naleśnika.

Na naleśniku rozsmarowuję łyżeczkę konfitury, po czym nakładam na to cienką warstwę serka. Składam naleśnika w kopertę i podsmażam na patelni. Powinien być złocisty i chrupiący.

Zjadam od razu. Podczas konsumpcji myślę ciepło o Basi, dzięki której mogłam spróbować takich pyszności. Dziękuję! 🙂


* niewtajemniczonym wyjasniam: Molly to autorka „Orangette”, najpiękniejszego bloga kulinarnego, jaki przyszło mi czytać, a Klotylda/Clotilde jest autorką bloga „Ch&C”;