06:48* – pobudka, przeskakuję przez Tomka, który jeszcze przez blisko godzinę będzie pogrążony w słodkim śnie, szukam okularów i kieruję się do łazienki;

07:10 – wychodzę z łazienki, jeszcze w szlafroku, za to z perłową kreską na górnej powiece i z ułożonymi włosami;

07:11 – ubieram się**, przeklinając wieczne niedobory w garderobie;

07:15 – jeszcze tylko kolczyki, perfumy i jestem gotowa do wyjścia;

07:17 – już w przedpokoju, przecieram buty, zarzucam szal i wybiegam na mokre chodniki Gdańska;
07:20 – wracam do mieszkania, zapomniałam błękitnego pudełeczka z drugim*** śniadaniem!

OWSIANY CHLEBEK (KEKS) BANANOWY

1 1/4 filiżanki (= cup, ja filiżankę robię z 3/4 szklanki) zwykłej mąki 1/2 filiżanki brązowego cukru 1/2 łyżeczki soli 1 łyżeczka proszku do pieczenia 1 łyżeczka cynamonu 3 łyżeczki oleju słonecznikowego 2 jajka 3 duże dojrzałe banany 1 filiżanka płatków owsianych (mogą być błyskawiczne) W dużej misce mieszam suche składniki (sól, proszek do pieczenia, cynamon, mąkę, cukier, płatki). W mniejszej misce ugniatam na papkę obrane ze skórki banany. Dodaję do nich dwa żółtka i olej, mieszam. Białka ubijam na sztywno w oddzielnej misce.

 

Do suchych składników dodaję banany, mieszam (masa na razie miesza się ciężko). Następnie dodaję do masy pianę z białek i delikatnie acz dokładnie (i szybko) mieszam składniki. Wlewam masę do natłuszczonej keksówki. Piekę w 180 stopniach C., przez ok. 45-50 minut.

Studzę ciasto na kratce i gdy tylko da się pokroić, kroję pierwszy kawałek i zajadam. Dobre ze świeżym masłem! 😉

 

Uwagi:

1. Przepis na chlebek pochodzi ze strony Weight Watchers (a znalazłam go na tym blogu). Jak przystało na przepis z WW, zawiera on mniej kalorii, a więcej składników odżywczych niż np. chlebek bananowy z czekoladą. Powyższy przepis to moje luźne tłumaczenie receptury z podlinkowanej strony, z moimi zmianami.

2. Nie oszukujmy się, ten z czekoladą jest lepszy, ale idzie wiosna, człowiek pragnie czuć się lżej, a więc poszukuje lżejszych, zdrowszych substytutów pokarmów, które do tej pory jadł. Wiem, że zamiana czekolady na płatki owsiane nie brzmi zbyt kusząco, ale wierzcie mi, że i te chlebek wart jest spróbowania. Płatki nadają mu lekkości i ładnie grają z bananowym smakiem. Ich obecność sprawia, że chlebek nie potrzebuje żadnych dodatków, choć jeśli chcecie dorzucić garść orzechów włoskich, to nic nie stoi temu na przeszkodzie.

3. Kto nie przepada za „cięzkimi” płatkami owsianymi, może wrzucić płatki błyskawiczne, wówczas ich smak będzie delikatniejszy i mniej wyczuwalny. Na korzyść chlebka przemawia również fakt, że zawiera on tylko odrobinę tłuszczu, a nadal pozostaje wilgotnawy.

4. Dla niewtajemniczonych: określenie „chlebek bananowy „to kalka z jezyka angielskiego. U nas podobne wypieki zwykło się określać mianem keksów.

* nie lubię pełnych godzin i minut; ** Cholera, mam dziurę w rajstopach! Gdzie wcisnęłam tę spódnicę?! (itepe, itede); *** pierwsze też zabieram ze sobą do pracy;

Dziś:

usechł mi goździk
ubrałam lekką chustę zamiast grubego szala*

kupiłam pierwszego pomidora w tym roku**

widziałam gołębia uciekającego przed jadącym samochodem***
przeczytałam dwa akapity nowej książki****

zachciało mi się pasztetu z soczewicy.

***

Pasztet:
robiłam go jakiś czas temu, na próbę, z myślą o świętach. Rezultat znacznie przeszedł moje oczekiwania, zjedliśmy go z Tomkiem niemal w całości, bez chleba, prosto z foremki.

Jest dobry.
Trochę inny.

Z jajem!*****

PASZTET Z SOCZEWICY Z PIECZONYM CZOSNKIEM

200 g zielonej soczewicy
2 średniej wielkości marchewki obrane i pokrojone w cienkie plasterki
1 mała pietruszka obrana i pokrojona w cienkie plasterki
1 główka czosnku
1 średniej wielkości cebula drobno posiekana
1 łyżeczka kuminu
1/4 łyżeczki suszonego chili (można zastąpić pieprzem cayenne)
1 łyżeczka harissy (opcjonalnie)
3 jajka
3 łyżki oliwy

Rozgrzewam piekarnik do 180 stopni C. Na blasze układam ząbki czosnku (jeden ząbek odkładam), nie pozbawiając ich skórki. Piekę, aż czosnek zmięknie.

Do dużego garnka wrzucam soczewicę, zalewam ją ok. 3 szklankami wody, solę i gotuję. Na rozgrzaną oliwę wrzucam kumin. Gdy przyprawa zacznie pachnieć, dorzucam odłożony, zmiażdżony ząbek czosnku, cebulę i warzywa. Podsmażam je, aż warzywa lekko zmiękną.

Soczewicę gotuję, aż zacznie się rozpadać, a woda z niej wyparuje (trwa to ok. pół godziny). Zdejmuję garnek z gazu. Soczewicę mieszam z warzywami z patelni i lekko miksuję (należy uważać, by nie zrobić papki warzywnej – masa musi być grudkowata). W tym momencie próbuję masę i w razie potrzeby ją dosalam albo dodaję więcej chili – musi być wyraźna w smaku.

Następnie do masy dodaję upieczone ząbki czosnku i rozbełtane jajka. Dokładnie mieszam, przekładam do wysmarowanej tłuszczem i posypanej bułką tartą keksówki.

Pasztet piekę przez ok. pół godziny w 180 stopniach C.
Podaję z chrzanem albo majonezem domowej roboty.

Uwagi:

1. Pasztet z soczewicy chciałam zrobić już dawno, najpierw czytałam o nim u A. Kręglickiej, potem widziałam go u Poli. Ten przepis powstał po lekturze tychże przepisów, wzbogacony o mój akcent czosnkowy.

2. Zastanawiałam się, jak smakował będzie pasztet z soczewicy – nie chciałam mdłej papki udającej mięso. Dlatego podczas robienia pasztetu tak ważne jest to, by dobrze i wyraźnie go doprawić. Stąd obecność chili, kuminu, czosnku. Akcentem urozmaicającym całość jest dodatek pieczonego czosnku, który po upieczeniu nabiera słodkości i delikatności.

A. Kręglicka radzi, by nie miksować soczewicy, aby zachowała swoją grudkowatą strukturę. Ja zaś jestem zdania, że pasztet powinien być trochę bardziej zmielony, bardziej ścisły. Myślę, że chwilka w blenderze dobrze zrobi soczewicy (nie należy jej jednak rozdrabniać na kremową masę).

3. Ten pasztet to miła powiew świeżości na wielkanocnym stole. Myślę, że z dodatkiem chrzanu posmakuje najbardziej konserwatywnym członkom rodziny!

* i zmarzłam
** o dziwo smakował jak pomidor!
*** nie martwcie się, przeżył!

**** tytuł i autor na zdjęciu; w tym miejscu wyjaśnię, że tajemnicza ksiązka z postu poniżej to „Niedzielne przysmaki” G. Ramsaya
***** więc w sam raz na Wielkanoc 😉

Dziś na lśniącym obrusie z poliestru stoi dzban kompotu z rabarbaru. Tuż obok niego pyszni się sztuczny kwiat, wepchnięty w poszarzały wazonik. Zamawiam talerz ogórkowej, a pani jak zwykle przynosi zupę w wielkiej wazie. Obok zupy obowiązkowo świeży chleb o idealnej konsystencji ? sprężysty i zwarty, lekko kwaskowaty w smaku. Gdzie oni go kupują ???, to odwieczne pytanie, jakie sobie zadajemy.

Co na drugie danie? W karcie antrykot z cebulką*, kotlet szydłowiecki i kluski z boczkiem. Wezmę kluski. Nie ma? To poproszę kotlet szydłowiecki.

Antrykot wjeżdża na stół w towarzystwie ziemniaków posypanych odrobiną koperku. Surówka jak zwykle podana na oddzielnym talerzyku, niezmiennie w śladowej ilości. Nim zdążę zerknąć na zawartość talerzyka, na salę wkracza pan z wąsem i z żoną w wymyślnej koafiurze, po czym rzuca w przestrzeń to straszne smacznego! Uśmiechamy się więc znad talerza i rzucamy dzię-ku-je-my!, zastanawiając się, czy koperek nie przykleił się nam do zębów.

Ale wróćmy do talerzyka z surówką. Dziś podano krążki świeżego pora w niezidentyfikowanym sosie. Nie, ja podziękuję. Chcesz moją surówkę?**

Jutro też pojedziemy na obiad do Klubu Garnizonowego w P. Jeśli będziemy przed 14.00, to może załapiemy się jeszcze na naleśniki z serem.

*** Czasem wracam myślami do czasów, gdy nasza rodzina stołowała się w Gieku. Byłam wielką fanką giekowskiej grochówki i kwaskowatych kompotów z rabarbaru.

Dziś wracam też do pora, ale w wersji soft. Bez traumy, za to z curry i purre ziemniaczanym.

KURCZAK CURRY W PORACH

(porcja na dwie osoby)

2 małe lub 1 duży filet z kurczaka (filet=1/2 piersi) 2 płaskie łyżeczki curry 2 średniej wielkości pory (pozbawione ciemnozielonych części) 2 łyżki masła 1/2 kubeczka śmietanki 12% (wyższe procenty także dozwolone) sól i pieprz

Kurczaka kroję w niezbyt cienkie paseczki. Oprószam go jedną łyżeczką curry, lekko solę i pieprzę. Podsmażam go na złoto. Odkładam.

Pory kroję w krążki i podsmażam na ok. 2 łyżkach masła. Gdy jest już miękki, dorzucam do niego kurczaka i resztę curry, smażę ok. 4 minuty. Wyłączam gaz i wlewam śmietankę, delikatnie mieszając zawartość patelni. Jeśli trzeba, pieprzę potrawę.

Uwagi:

1. Choć kurczak w porach to nic odkrywczego, to jednak postanowiłam go tu zamieścić. M.in. za sprawą koleżanki Katarzyny, która powiedziała mi niegdyś, że na blogu brakuje jej trochę prostych pomysłów na obiady, najlepiej mięsne. Kasiu, to dla Ciebie 🙂 Przepis kiedyś podpatrzyłam na GP, u Issys.

2. Dla tych, którzy nie trawią (dosłownie i przenośni) surowego pora, polecam to warzywo w wersji podsmażano-duszonej. Por traci wówczas swą ostrość, staje się kremowy i miękki. Subtelnieje. Paseczki pora otulają kurczaka, a całość zwieńcza aromat curry. Dobre i szybkie. Dobre, bo szybkie!

3. Mi najbardziej smakuje z purre ziemniaczanym, choć pewnie spora część Was wybrałaby wersję z ryżem. Decyzja należy do Ciebie!

*który w następnym tygodniu, w niezmienionej postaci, będzie figurował pod nazwą bitki z cebulą;

**moja pierwsza i ostatnia przygoda z surowym porem sprawiła, że przez resztę dnia bałam się otwierać usta, a do tego czułam straszne palenie w przełyku;