Śniadanie. Praca. Śnieg.
 

Na śniadanie coś ciepłego i słodkiego – obecnie nie mam ochoty na słone początki dnia.
Praca przy stole w świetle lampki i w towarzystwie herbaty, która stygnie zdecydowanie za szybko.
Spojrzenie przez szybę – wzrok grzęźnie w świeżym śniegu, jak kot próbujący przedostać się na drugą stronę podwórza.

Śniadanie nr 1: 

OMLET.KAISERSCHMARREN Z HOTELU MERANERHOF

1 jajko
1,5 łyżki cukru
1/4 szkl mąki
1/4 szkl mleka
1 małe kwaśne i twarde jabłko
2 łyżki rodzynek
1 łyżeczka masła

cukier puder do posypania

Rodzynki sparzam, jabłko obieram i kroję w drobną kostkę. Białko oddzielam od żółtka.Żółtko miksuję z mąką i mlekiem, zaś białko ubijam z cukrem w oddzielnym naczyniu.

Mieszam delikatnie, acz dokładnie jedną masę z drugą, a na koniec wrzucam jabłko i odcedzone rodzynki, mieszam. Rozgrzewam niedużą patelnię i wrzucam na nią 1/2 łyżeczki masła. Na roztopiony tłuszcz wylewam masę. Gdy spód się zetnie, przewracam omlet (zsuwam omlet na talerz przypieczoną częścią od spodu, a następnie energicznie wrzucam na patelnię drugą stroną), dodając na spód resztę masła.
Gdy omlet będzie złocisty, kroję go drewnianą szpatułką na drobniejsze części, układam na talerzu i posypuję cukrem pudrem. 

Śniadanie nr 2:

 

CYNAMONOWA OWSIANKA Z BANANAMI i MIODEM

(przepis później update: przepis pojawił się w końcu dzięki mailowemu kopniakowi od Joanny:)

(składniki na 4 porcje)
200 g płatków owsianych błyskawicznych
750 ml mleka (ja używam tu mleka o zawartości tłuszczu 2%)
szczypta soli
dwa dojrzałe banany, pokrojone w drobne plasterki
1/2 łyżeczki mielonego cynamonu
1 łyżka miodu

W małym rondelku mieszam mleko, płatki, szczyptę cynamonu i sól (w zdrowszej wersji warto zalać płatki mlekiem i pozostawić je na noc) .Owsiankę podgrzewam na małym ogniu, najlepiej cały czas mieszając. Gdy owsianka uzyska kremową konsystencję (nast. to po ok. 5-7 minutach), wyłączam gaz, przykrywam rondelek pokrywką i pozwalam jej „dojść” przez ok. 1-2 minuty. Wylewam ją na talerz, posypuję resztą cynamonu, plastrami bananów i polewam miodem.

Jeżeli owsianka wyszła mi za gęsta, dolewam do niej odpowiednią ilość mleka i dokładnie mieszam (już po wyłączeniu gazu). Jeśli zaś podczas gotowania okaże się zbyt rzadka (nie będzie gęstnieć), dorzucam po łyżeczce płatków i gotuję ją chwilę dłużej. Wszystko zalezy od preferencji – ja lubię umiarkowaną owsiankę, czyli nie wodnistą, ale nie o konsystencji budyniu, taką jogurtową.

Uwagi:
1. Przepis na omlet zobaczyłam już dawno temu u Eli. I choć wiele omletów w życiu zrobiłam, ten uważam za jeden z najlepszych. Jest delikatny, niezwykle puszysty, wyważony w smaku (słodkie rodzynki, kwaskowate jabłka i jajeczna miękkość) i nie opada podczas smażenia. Niezwykła jest jego pożywność – porcja śniadaniowa, którą Wam prezentuję to za dużo jak na jedną osobę, nawet gdy osoba ta prowadzi intensywną pracę umysłową.
2. Jestem wielką fanką owsianki. Przyrządzam ją często na sobotnie śniadania, a w tygodniu robię ją w mikrofalówce w pracy (tak tez można). Oczywiście robię ją ulubioną metodą początkujących kucharzy – na oko 😉 Moja ulubiona owsianka (zawsze na mleku) to pozbawiona przypraw, czysta wersja z płatkami masła na wierzchu, posypana brązowym cukrem. Koniecznie ze szczyptą soli, bo ona sprawia, że owsianka nie jest mdła. Jednak po lekturze „Każdy może gotować” Jamiego Olivera nabrałam ochoty na wzbogacenie mojej codziennej wersji i – bazując na jego recepturze – przyrządziłam owsiankę z miodem, bananem i cynamonem. Smakowała fantastycznie.

3. A może owsianki z czekoladą i marmoladą pomarańczową? Przepis tutaj.
Albo tę z karmelizowanymi cytrusami, przepis tutaj.

/ Witam w kolejnej odsłonie Vintage Cooking, mojego cyklu poświęconego starym, starszym i najstarszym przepisom. Niewtajemniczonych zapraszam tutaj, zaś wtajemniczonych i zainteresowanych do lektury 🙂 /

Kiedy zmarła moja wiejska babcia, oprócz dotkliwego smutku, który towarzyszy nam w takich sytuacjach, oprócz żalu wobec tylu niedokończonych rozmów, niewysłuchanych opowieści, nieupieczonych szarlotek, niezjedzonych pomidorowych, niezrobionych sesji fotograficznych, nosiłam i noszę w sobie jeszcze jedną cząstkę żalu – za utraconymi przepisami. W szafce nocnej obok kanapy z wyrobionymi sprężynami, na której siadywał jeszcze mój dziadek, leżał plik starych kartek z przepisami zanotowanymi przez prababcię Janinkę i babcię Marysię. Babcia Marysia pewnie już z nich nie korzystała, bo znała na pamięć swoje żelazne przepisy ? na precelki, rogaliki z marmoladą, szarlotkę, zaś ja, kiedy babcię odwiedzałam, jeszcze nie interesowałam się gotowaniem.

Dziś dałabym się pokroić za tamten plik kartek.

Na pewne sprawy nie mamy jednak wpływu. W snach często sięgam do tamtej szafki i próbuję wyciągnąć plik zapisków prababci, jednak to się nigdy nie udaje.

Zupełnie niespodziewanie zostałam obdarowana zeszytem, który w pewien sposób zrekompensował mi tamtą stratę: oto stałam się posiadaczką pięknego, nadgryzionego zębem czasu zeszytu z przepisami. Zeszyt ma grubą brązową okładkę, lniany postrzępiony grzbiet, pożółkłe kartki, a zaczyna się od napisanych drobnym maczkiem słów: ? Przepisy. 1941 r.?. W środku jest trochę wycinków ze starych gazet i kilkadziesiąt stron przepisów na desery, sosy, mięsa. Gdzieniegdzie wpisano słowa jakiejś piosenki, ścieg sweterka, a między przepisami na ciasteczka wepchnięto złotą myśl. Pierwsze receptury są w funtach, z czasem pojawiły się w zeszycie przepisy w dekagramach. Niektóre przepisy są zapisane schludnie i czytelnie, inne nabazgrane w pośpiechu. Czasem receptury się powtarzają, jak gdyby ręka, która je zapisywała, zapomniała o tym, co pisała kilka stron wcześniej.

Zeszyt, który przetrwał czas wojennej zawieruchy, suche lata PRL-u i dotrwał do rozkrzyczanego XXI wieku, należał do Leokadii.

Lola ? jak zdrobniale nazywała ją rodzina ? urodziła się w Wołkowysku (obecnie miasto na Białorusi). Potem pojechała studiować matematykę w Warszawie, wówczas jako jedna z garstki kobiet. Podczas studiów mieszkała na stancji u generałostwa, gdzie odbierała podstawy dobrego wychowania, ucząc się gry na fortepianie, historii i języka francuskiego. Gdy nadeszła wojna, Lola porzuciła grę na pianinie i wstąpiła do AK. Prowadziła też tajne komplety.

Po wojnie osiadła Lola w Sopocie. Lata mijały, jej mieszkanie zapełniało się francuskimi, angielskimi, niemieckimi i rosyjskimi albumami o sztuce i historii, w zeszycie pojawiały się kolejne przepisy, pisane coraz bardziej rozedrganą ręką. Z ilu z nich Leokadia skorzystała, nie wiem. Nie przepadała za gotowaniem. Od kuchni o wysokim suficie wolała miękki fotel w salonie i światło ześlizgujące na książkę zza staroświeckiego abażuru.

Mam tylko nadzieję, że te ciasteczka zdążyła kiedyś upiec, bo myślę, że pasowałyby do jej miękkiego fotela i gorącej herbaty.

Poniżej oryginalna wersja przepisu Loli oraz wersja ?dzisiejsza?.

Wczoraj:

KRUCHE CUKROWE CIASTKA DO HERBATY

3/4 f. masła
1/2 f. cukru
1 f. mąki
2 jaja
2 łyżki grubego cukru

3/4funta świeżego, niesolonego masła utrzeć do białości na śmietanę z 1/2f. cukru, wsypać funt mąki, ubij 2jaja, wyrobić dobrze na stolnicy, rozwałkować i wyciskać blaszaną foremką jakie chcąc gwiazdy, osypać grubym cukrem pozostałym na sicie po przesianiu i wstawić do lekkiego pieca.
I dziś:

KRUCHE CUKROWE CIASTKA DO HERBATY CIOCI LOLI

170 g masła
110 g cukru
220 g mąki
1 jajko
+ 3 łyżki cukru

Schłodzone masło, mąkę i cukier mieszam siekam tak, jak na kruche ciasto, czyli szybko i zwinnie (ciasto powinno uzyskać strukturę okruszków przypominających bułkę tartą). Następnie dodaję jajko, mieszam z resztą składników. Ciasto zbijam w kulę, a następnie formuję na kształt wałka. Wkładam do woreczka foliowego i chowam do zamrażarki na ok. 15 minut.

Po wyciągnięciu obtaczam ciasto w 3 łyżkach cukru (co nie jest konieczne) i kroję w plastry grubości do 1 cm. Rozkładam je na blasze w pewnych odstępach, ponieważ ciastka się lekko rozchodzą. Piekę w 190 st. C. przez 10-15 minut (aż się zezłocą). Po ostygnięciu ciasteczka twardnieją i stają się chrupiące.

Uwagi:

1. Ja upiekłam ciastka z połowy porcji (i te ilości składników umieściłam w przepisie). Uprościłam też proces przygotowań, oszczędzając wałkowanie ciasta, choć niewątpliwie wycinanie w nich jakich chcąc gwiazd jest kuszące.

2. Ciasteczka są kruche, delikatne, staroświeckie i stanowią idealną parę z czarną herbatą. W smaku czuć strukturę cukru i o to w tym chodzi. Gdy je zajadałam, przypomniał mi się smak ciasteczek mojej drugiej, miejskiej babci ? Ani. Babcia kupowała takie w szkole gastronomicznej, w której uczyła jej siostra, a moja ciocia Krysia. Ciasteczka pieczone pod okiem cioci Krysi były malusieńkie, takie na ćwierć gryza, idealnie okrągłe, cudownie cukrowe i miały na środku kropkę z marmolady, która pod wpływem pieczenia lekko twardniała. Muszę je kiedyś upiec.

Zimno,
mokro,
brzydko.

Orzech,
miód,
pomarańcza.

Od razu lepiej.

CIASTO ORZECHOWE Z MIODOWO-POMARAŃCZOWYMI ORZECHAMI

200 g mąki
200 g zmielonych na mączkę orzechów włoskich
100 g cukru pudru
1/2 łyżeczki soli
2 żółtka
200 g masła (schłodzonego)
1 mała pomarańcza
250 g miodu
400 g orzechów laskowych (wyłuskanych)

Orzechy laskowe prażę na patelni, aż ich wewnętrzne czarne błonki zaczną pękać. Wówczas przekładam gorące orzechy na suchą i czystą ściereczkę, ściskając je między dłońmi, aż błonki odejdą. Można to również robić gołymi dłońmi, jednak grozi to poparzeniem – opcja tylko dla ludzi o odpornych na temperatury dłoniach. Orzechy odkładam na bok.

Przesianą mąkę mieszam ze zmielonymi orzechami włoskimi, cukrem pudrem i solą. Mieszam, dodaję zółtka, posiekane masło i zagniatam ciasto. Zawijam je w folię i wstawiam do lodówki na min. pół godziny.

Pomarańczę dokładnie szoruję, po czym ścieram z niej skórkę. Następnie wyciskam z pomarańczy sok i wraz ze skórką wlewam do małego rondla, do którego dodaję miód. Podgrzewam całość (nie gotując).

Prostokątną albo okrągłą blachę wykładam papierem do pieczenia i wylepiam schłodzonym ciastem. Wierzch smaruję cienką warstwą miodowo-pomarańczowego syropu, a następnie układam na niej ciasno orzechy. Polewam resztą masy miodowo-orzechowej.

Ciasto piekę ok. 20-25 minut w 200 st. C. Kroję jeszcze gorące, ponieważ po ostygnięciu ciasto się kruszy.

Uwagi:

1. Przepis pochodzi z książki „Rok w kuchni. Jesień/zima” (to zbiór przepisów z dawnych numerów „Kuchni”), tutaj w mojej wersji z drobnymi zmianami. Moje ciasto upiekłam z połowy składników.

2. Przepis bierze udział w akcji „Orzechowy tydzień”, którą o mały włos bym w tym roku przegapiła.

3. Ciasto ma spód z orzechów włoskich, zaś górę stanowią orzechy zanurzone w miodowo-pomarańczowym syropie. Podczas gotowania w kuchni pachnie miodem i pomarańczami, co przywodzi na myśl święta i może właśnie to poprawia nastrój.

Inne orzechowe propozycje znajdziecie tutaj.