Rozpłynął się nam weekend w kałuży szarości.

Poranny slalom po śliskim chodniku skutecznie odebrał chęci do dalszych spacerów, weekend minął więc pod znakiem herbaty i książki. Choć żeby nie było tak zupełnie kanapowo, wybraliśmy się do teatru i na koncert jazzowy.

Na koncercie, odziana w sukienkę w kolorze pudrowego różu sączyłam białe wino, wsłuchując się w muzykę, którą mogłabym opisać za pomocą jednego znaku: ???, choć lepiej oddałyby to trzy znaki: ?????. Jednak po kilku utworach weszłam w te dźwięki na tyle mocno, że porzuciłam obserwacje muzyków i popłynęłam wraz z dźwiękiem fortepianu. Raz nawet przebiegł mi po plecach dreszczyk, który zwykle czuję słuchając utworów Bjork albo Queen, ale podejrzewam, że to zasługa popijanego wina i atmosfery panującej na koncercie. Tak czy siak, miło było.

Ale się skończyło. Dziś sukienka grzecznie wisi na wieszaku, ja zaś poleguję na kanapie i robię różne takie. Przeglądam sobie na przykład moją pierwszą książkę, wydaną w superekskluzywnym nakładzie (1 sztuka ;), a zawierającą wszystkie notki od założenia tego blogu do jesieni 2010 r. To nasz najpopularniejszy prezent gwiazdkowy tego roku, a wydawca książki ? Tomasz ? został okrzyknięty darczyńcą 2010 roku.

A teraz chciałabym Wam przedstawić krówkę roku 2010 ? kruchą i delikatną, w trzech wariantach.
KRUCHE KRÓWKI WANILIOWE
600 ml śmietanki kremowej o zawartości 30% tłuszczu
1 i 1/3 szklanki cukru
1 laska wanilii
Dodatki:
sól gruboziarnista
różowy pieprz (w kulkach)
Śmietankę, cukier i ziarenka wydłubane z laski wanilii wrzucam do wysokiego garnka z grubym dnem. Podgrzewam masę, ciągle mieszając. Gdy się zagotuje, zmniejszam gaz do minimum i mieszam co kilka minut. Do pewnego czasu (ok. 15 minut) masa będzie się mocno unosić i pokrywać bąbelkami, ale po czasie zacznie gęstnieć ? wtedy powinno się ją mieszać nieustannie, ponieważ tylko wtedy mamy pewność, że się nie przypali.
Po ok. 40-50 minutach (30-40, jeśli chcemy ciągnące, a nie kruche krówki) masa będzie odchodzić od rondelka i zbrązowieje ? wtedy będzie gotowa. Na próbę wylewam kroplę masy na talerzyk, jeśli natychmiast zaschnie, masa jest gotowa. Im dłużej gotujemy masę, tym bardziej kruche będą krówki.
Zdejmuję masę z gazu i przelewam do formy wyłożonej folią spożywczą (najlepiej kwadratowej). Masę posypuję ziarnami soli albo różowego pieprzu (wersja dla odważnych) bądź zostawiam ?czystą?. Odstawiam na kilka godzin do stężenia (proces ten przyśpiesza włożenie masy do lodówki).
Masę kroję w kwadraty zamoczonym w ciepłej wodzie nożem.

Uwagi:
1. Przepis na krówki zobaczyłam u Niny i nie mogłam się mu oprzeć. Nina napisała, że dłuższe gotowanie sprawia, że krówki będą bardziej kruche, więc zastosowałam się do tej wskazówki. W rezultacie otrzymałam kruche, delikatne i rozpływające się w ustach krówki.
2. Część z nich posypałam gruboziarnistą solą ? dla słodko-słonego kontrastu. Na części z nich ułożyłam ziarenka różowego pieprzu ? dla ozdoby.
3. Jeśli już ochłonęliście po świątecznych słodkościach i nabraliście ochoty na nową porcję słodyczy, gorąco polecam Wam te krówki, bo są pyszne i już!

PS A jeśli jesteście zainteresowani historią Vintage Cooking czy moimi poglądami na temat kulinarnych sław, zapraszam do lektury tej strony.

Dwa tysiące jedenasty przyszedł do nas na plaży, pośród szumu rozbuchanego morza i fajerwerków. Okazało się, że chętnych do witania Nowego Roku nad brzegiem morza jest więcej i nawet pokaz sztucznych ogni na ryneczku z miniaturowymi arkadami ani sylwestrowe przemówienie pani burmistrz nie zatrzymało ludzi w centrum.
Huczały więc ognie, buczało więc morze, strzelały korki szampana i przez tę jedną jedyną chwilę w roku wszyscy uwierzyli. W jasne jutro, spełnienie marzeń, zdrowie, szczęście i pomyślność.

Pierwszego dnia roku przypałętał się do nas porywisty wiatr, który uderzał z impetem w okna pensjonatu podczas kolejnej partii Scrabble. 
Mocowałam się z nim (wiatrem) podczas wieczornego spaceru brzegiem morza, ślizgając się po oblodzonej plaży, walcząc z gradem napierającym wprost na moją twarz. Na plaży nie było żywej duszy, niedobitki pijanych imprezowiczów błąkały się po miasteczku. W pokoju czekały na nas gorące zupki chińskie, chłodne wino i czekoladowe herbatniki.

Drugi dzień roku i znów ten wiatr. Przeszywający, lodowaty i bezwzględny. Ciężkie kry obijają się o molo, po zatoce roznosi się rozpaczliwy pisk mew, a przy balustradzie czarna postać przypominająca Bukę zastygła wpatrując się w morze
Jak pięknie!
PS Czy Buka lubi blok?

WANILIOWY BLOK Z ŻURAWINĄ I ORZECHAMI
200 g mleka w proszku (tego, którego nie trzeba gotować)
100 g cukru
75 g masła
1/2 laski wanilii
1/2 szklanki wody
200 g orzechów włoskich
100 g suszonej żurawiny
W rondelku rozpuszczam masło, cukier, wodę i dodaję ziarenka wydłubane z laski wanilii. Dokładnie mieszam i odstawiam do lekkiego przestudzenia. W misce mieszam mleko w proszku, orzechy i żurawinę. Powoli, cały czas mieszając dodaję do tego zawartość rondelka i dokładnie mieszam całość.
Przekładam masę do wysmarowanej tłuszczem formy o dowolnym kształcie (ja dałam do formy na tartę). Szczelnie owijam naczynie formą spożywczą i chłodzę do stężenia (najlepiej zostawić masę na noc). Kroję w niewielkie kawałki.
Uwagi:
1. Lubię czekoladowy blok, smakuje dzieciństwem. Waniliowy zrobiłam z ciekawości , przeszło rok temu(przepis znalazłam na forum CinCin ? u Lullaby). I zawsze było coś pilniejszego do pokazania… Dziś pomyślałam, że to ostatnia okazja, by go Wam pokazać. 
Jest ? jak to blok ? strasznie słodki, okropnie kaloryczny i nie przedstawia niemal żadnych wartości odżywczych. Mały kawałek daje wiele przyjemności, duży kawałek przynosi mdłości, więc zalecam umiar w degustacji. Towarzystwo czarnej mocnej herbaty wskazane!
2. Dodatek żurawin świetnie się sprawdza, bo stanowi kwaśny kontrapunkt wobec wszechogarniającej blokowej słodkości, zaś orzechy włoskie przyjemnie chrupią.Kto lubi bardzobardzosłodkie, niech robi. Ja lubię – czasem.

Śnieg skrzypi pod nogami trochę jak przed laty moja siostra zgrzytająca zębami podczas snu. Mróz rozjaśnił ulice, przetarł chmury z nieba i rzucił blask na hałdy śniegu.
Ładnie jest, ale zimno, przenikliwie zimno mimo dwóch sweterków, dodatkowej pary frotowych skarpetek i grubego szalika w kolorze, którego wyjątkowo nie lubię.
 
Zbieram słowa i zdjęcia do poświątecznego postu, ale zawsze słońce zachodzi zbyt szybko, a wszelkie tematy świąteczne wyślizgują się spod palców.
Nadrabiam zaległości w lekturze, nadgryzając epistografię miłosną i świetne artykuły w Wysokich Obcasach Extra, które w grudniu były naprawdę e k s t r a. Poczytajcie o Witkacym i jego korespondencji z żoną, przeczytajcie wywiad z p. Hanną Świdą-Ziembą czy p. Tadeuszem Sławkiem. Fragment wywiadu z tym ostatnim:

Trzeba się nauczyć wychodzić z ról. Nie utożsamiać do końca z funkcją, którą się wykonuje. Jak człowiek nie wie do końca, kim jest, to wzrasta szansa, ze w przepływach między rolami i funkcjami, zajęciami, terminami mogą mu się zdarzyć ciekawe rzeczy. Gdy traktujemy siebie zbyt poważnie, łatwo się znaleźć pod ścianą, bez żadnego pola manewru. To śmiertelne niebezpieczeństwo utraty dystansu do siebie.
A więc wychodzimy z ról, tak na poważnie i z przymrużeniem oka.
Zacznijmy od buraka i jego ekscytującej transformacji. Z różowego nudziarza ze szkolnej stołówki przeistacza się w apetyczne keftedes, które uwiodą niejednego mięsożercę.
WEGETARIAŃSKIE KOFTY Z BURAKÓW
200 g ugotowanych buraków
3 łyżeczki drobno posiekanej białej cebuli
50 g parmezanu
50 g sera feta
3 ząbki czosnku, zmiażdżone
2 łyżki posiekanego koperku
1 łyżka posiekanej natki pietruszki
2 jajka, lekko ubite
60 g bułki tartej (około 3 czubatych łyżek)
1/2 cytryny
1/2 łyżeczki kuminu
szczypta suszonych płatków chilli
mąka do obtoczenia koft
olej do smażenia
Buraczki ścieram na tarce do jarzyn o dużych oczkach. Parmezan i fetę ścieram na tarce o małych oczkach.
W misce mieszam buraczki, sery, cebulkę, czosnek, koperek, pietruszkę, kumin, chilli i dokładnie mieszam. Doprawiam do smaku solą i pieprzem, dodaję sok wyciśnięty z połowy cytryny, próbuję, ewentualnie dosalam.
Następnie dodaję jajka i bułkę tartą, mieszam. Formuję z masy kulki i obtaczam je w mące. Smażę na oleju partiami przez 2-3 minuty, aż będą rumiane z każdej strony. 
Uwagi:
1. Przepis znalazłam u Poli, chwilę później widziałam go u Ali ? dziękuję Wam za inspirację! Idąc śladami Polki, zastosowałam jej zmniejszone proporcje bułki tartej i nie dodałam mąki do masy, ale nie chłodziłam kulek w lodówce, bo lepiłam je na bieżąco, w miarę smażenia. W rezultacie z kulek powstały placuszki, co nie umniejszyło smaku koft. Żeby jeszcze odjąć troszkę kalorii, smażyłam je na teflonowej patelni na niewielkiej ilości oleju.
Na blogu podaję przepis z moimi drobnymi modyfikacjami ? bez mięty, z białą cebulką zamiast szczypiorku i ze zmniejszoną ilością soku z cytryny oraz z przyśpieszonym sposobem przygotowywania.

Z przepisu wychodzi ok. 12 sztuk.

2. Gdy tylko zobaczyłam ten przepis, wiedziałam, że to jest to! Kofty są pyszne, śliczne i zdrowe i różowe, czegóż więc chcieć od nich więcej? Ano może tylko sosu jogurtowo-czosnkowego do towarzystwa ? ja go do nich podałam.
Kofty smakują świetnie na zimno i na ciepło, a także ? przed dodaniem jajek ? również na surowo 😉