fot.: Paulina;
Bardzo dziękuję Wam za zgłoszenia przesłane w związku z konkursem Boscha. Wśród przepisów na zdrowe potrawy, jakie proponowaliście, znalazły się zupy, koktajle i ciasta. 
Jako że nagroda była tylko jedna, musiałam nieco się nagłowić, by wybrać zwyciężczynię. Ze wszystkich nadesłanych propozycji najbardziej ujęły mnie zdjęcia, opis i pomysł Pauliny na sorbet różano-jogurtowy. I to do Pauliny wędruje robot Boscha 🙂
Nagroda;
Poniżej zaś prezentuję pracę konkursową Pauliny – przepis wraz z tekstem, który mu towarzyszył:
Sorbet
Róża. Truskawki. Jogurt.
Miasto zalała fala gorącego powietrza.  
Lipy nasycają swoim zapachem całą przestrzeń.
Pszczoła krąży nad poziomką.
Niebo różowieje od zmierzchu.
Szukam ochłody.
Róża, truskawki, jogurt. Sorbet. Zimny oddech.
Sorbet:
szklanka truskawek
pół szklanki wrzątku
pół szklanki gęstego jogurtu
garść płatków róży
dwie łyżki płatków róży utartych z cukrem lub konfitury różanej
dwie łyżki wody różanej
łyżka miodu akacjowego
Przygotowuję napar różany. Połowę płatków róży zalewam wrzątkiem. Studzę napar.
Truskawki miksuję. Dodaję doń następnie miód, napar różany, wodę różaną, łyżkę utartych z cukrem płatków róży oraz jogurt. Miksuję ponownie.
Przelewam płynny sorbet do plastikowego pojemnika i wkładam ów do zamrażalnika. Mrożę przez około 3 godziny, miksując sorbet co pół godziny.
Podaję z łyżeczką utartych z cukrem płatków róży i płatkami róży.
Sorbet jest intensywnie różany, delikatnie jogurtowy, z truskawkową nutą.

Jedząc go czułam się jakbym była pośrodku cienistego różanego ogrodu, a promienie słońca delikatnie wplątywały się w moje włosy. Smak najpiękniejszego lata.

Dziękuję Wam za udział w konkursie i moc inspiracji!

W niedzielę wieczorem, 30 czerwca, wpadłam do mieszkania, przeprałam ubrudzoną bieszczadzkim błotem kurtkę przeciwdeszczową, doładowałam baterię w aparacie i przepakowałam plecak. W poniedziałkowy poranek ruszyłam do Choczewa, gdzie od niedzieli trwało pierwsze spotkanie polskich szefów kuchni ? Gotujemy ProNature. Spotkanie, którego spiritus movens była Justyna Zdunek z restauracji Metamorfoza (a Agnieszka Małkiewicz i cała ekipa Metamorfozy z Łukaszem Toczkiem na czele dbali o to, by impreza przebiegała zgodnie z planem) odbywające się pod hasłem: bronimy godności polskich ryb, czyli rybka lubi pływać;).
Już sama lista gości zapowiadała, że to będzie inspirujący i smaczny wyjazd: Adam Chrząstowski (Kraków), Arleta Żynel (Białystok), Adam Woźniak (Gdańsk), Paweł Oszczyk (Warszawa), Andrzej Polan (Warszawa), Witek Iwański (Serock), Maciej Nowicki (Warszawa), Sebastian Krauzowicz (Toruń) i Łukasz Toczek (Gdańsk).

Uczestnicy Gotujemy ProNature
Dotarłam na miejsce. Na skraju pięknej pustej plaży w Choczewie stał biały namiot, a w nim stoły pełne przysmaków przygotowanych przez Koło Gospodyń Wiejskich Sasin, w tym obłędne ciasto drożdżowe z agrestem, świeże mleko, maślankę jagodową i chrupiący chleb. Dzień wcześniej pod tym namiotem Łukasz Toczek z restauracji Metamorfoza przygotował dla gości kolację na bazie lokalnych składników.
Posiliwszy się ciastem, łyknąwszy naszpikowanego wanilią ajerkoniaku z Metamorfozy (mniam), dołączyłam do grona pochylonych nad koszykiem ziół osób. Pani Teresa ? zielarka – prowadziła właśnie wykład na temat ziół i innych jadalnych roślin, które znaleźć można w okolicznych lasach. 
Pani Teresa, diabeł morski i ajerkoniak z Metamorfozy

Tuż za namiotem bulgotała zupa ze złowionych w dniu poprzednim ryb – zjedliśmy ją kilka godzin później. W poniedziałek też mieliśmy wypłynąć na morze, ale sztorm pokrzyżował te plany. Ruszyliśmy więc w las w towarzystwie leśniczego, gdzie wyposażeni w koszyki szefowie kuchni mieli okazję wcielić w życie wiedzę nabytą podczas wykładu pani Teresy. Leśne zbiory miały potem wejść w skład potraw przyrządzonych przez gości.
W uzupełnianiu koszyka pomagałam Witkowi Iwańskiemu. Początkowo nasze zbiory wyglądały marnie, ale szybko się rozkręciliśmy i w koszyku wylądował m.in. szczawik zajęczy, listki brzozy, młode jeżyny, rumianek, jagody i krwawnik.
Ukrzyżowana ryba P. Oszczyka, W. Iwański w akcji, A. Chrząstowski i turbot oraz świeże masło
Spacer zakończyliśmy w leśniczówce Chabaziówka. 

Goście przystąpili do gotowania, a ja biegałam z aparatem jak oszalała, nie wiedząc, czy fotografować sterty świeżutkich ryb (turboty, dorsze, diabły morskie, flądry, świeże śledzie, węgorze), Macieja Nowickiego z pięknymi leśnymi zbiorami, Adama Chrząstowskiego w towarzystwie turbota, Sebastiana Krauzowicza i jego imponujący ?talerz? ? opalony pień drewna, Pawła Oszczyka krzyżującego rybę, skupioną minę Witka Iwańskiego segregującego swoje leśne zbiory, panie z koła gospodyń wiejskich ubijających masło czy przywieziony z Białegostoku słoik ziołowych śledzi Arlety Żytel.

Ostatecznie udało mi się sfotografować wszystko, ale przezornie najpierw pobiegłam spróbować śledzia od pani Arlety, potem ruszyłam po kromkę chleba z masłem, a następnie skupiłam się na pracy gości 😉

S. Krauzowicz ze swoim 'talerzykiem’ i ja podziwiająca zbiory M. Nowickiego
Efekty pracy były piękne, każdy talerz był dziełem sztuki. Poniżej prezentuję większość potraw, które powstały w to ciepłe poniedziałkowe popołudnie (nie wszystkie udało mi się sfotografować, ale większość z nich udało mi się spróbować).

Maciej Nowicki (specjalizujący się w kuchni staropolskiej, współpracujący z prof. Jackiem Dumanowskim) przygotował pięknego wędzonego węgorza na korze brzozowej ze szczawikiem zajęczym, trybulą ogrodową, czosnkiem niedźwiedzim a także turbota w pęczaku z sosem jagodowym, płatkami róży i stewią.

Arleta Żytel przygotowała śledzie z czosnkiem podane na carpaccio z buraka  oraz węgorza na szparagach, podanego z chipsami z kindziuka żołędnym sosem z pietruszki i ikry (ale nie pamiętam, jakiej).

M. Nowicki i jego potrawa oraz śledzie A. Żytel
Andrzej Polan zamarynował śledzie w sosie z maślanki, upiekł je i podał z opieczonym w ognisku ziemniaku, z pędami młodej sosny i jagodami w zalewie z octu jabłkowego.
Adam Woźniak zrobił sandacza z puree z kalafiora i przepalonymi kurkami, ziołami leśnymi i bzem, a potrawę tę nazwał ?Sandacz i Choczewo? 😉

W Sebastianie Krauzowiczu zawrzała góralska krew i poszedł na całość: podał swoje danie – turbota z pieczonymi w ognisku marchewkami z aksamitnym puree z kalafiora, jagodami i blanszowanymi kurkami ? na wielkim opalonym pniu. Dramatyzmu całej kompozycji dodał wbity w drewno nóż 😉

Witek Iwański zrobił pysznego turbota pieczonego w korze brzozowej z leśną sałatką z jagód, kurek, groszku, pokrzywy, listkami rumianku i szczawiku zajęczego, z pysznym zielonym sosem z zebranej w lesie zieleniny.

Adam Chrząstowski przygotował karmelizowanego turbota z sosem maślanym z kwiatami czarnego bzu,  kurkami, mchem leśnym, zwieńczonego smażoną na głębokim tłuszczu  ikrą z turbota w panierce z komosy ryżowej.
Łukasz Toczek przygotował piękną minimalistyczną kompozycję pt. ?Ryba w lesie?:), ustawiając na kawałku deski policzki i karczki (!) z sandacza z kurkami, szczawikiem zajęczym i oliwą koperkową.

Paweł Oszczyk naszpikował dorsza młodymi pędami jałowca i ukrzyżował go na desce, opiekając go  w niskiej temperaturze przy ogniu, po czy podał w towarzystwie sałatki z kurek i pęczaku, jagodowego chutney?a i śniegu z kalafiora.

Ale to spotkanie to nie tylko wspólne gotowanie, ale i jeszcze inspirujące rozmowy, oczywiście w większości zahaczające o tematy kulinarne. Szczególnie zapadła mi w pamięć rozmowa z Adamem Chrząstowskim, Sebastianem Krauzowiczem i Witkiem Iwańskim na temat antagonizmów między blogerami kulinarnymi a szefami kuchni. A wszystko zaczęło się od tego, gdy się przedstawiłam: Ania Włodarczyk, blogerka kulinarna 😉 Ale to temat zasługujący na odrębny wpis…
Jeśli zaciekawiły Was zdjęcia i relacja, na profilu Gotujemy ProNature i moim znajdziecie więcej fotografii, u Agnieszki relację z imprezy, a na stronie Radia Plus relację radiową ze zdarzenia. A ten głos pytający o różę na początku nagrania to właśnie ja?
 

Jeśli symbolem czerwca jest truskawka, to symbolem lipca jest dla mnie jagoda.

 

Co roku o tej porze w moi rodzinnym domu pachnie jagodziankami, które wypieka mama. Zjadamy je jeszcze ciepłe, kiedy lukier nie zdąży jeszcze nawet zastygnąć. Czasem, kiedy uda się odłożyć kilka sztuk, mrozimy na je ciężkie czasy, kiedy jagody są już tylko bladym wspomnieniem.
W nowym numerze KUKBUKA (tak, tym z piękną okładką z tartą i nogami;) w rubryce „Retro gotowanie” opowiadam o naszych drożdżówkach i książce „Ciasta, ciastka i ciasteczka” Jana Czernikowskiego.

 

 

 

W numerze przedstawiam również moje propozycje na wielkie upały.
Znajdziecie tu m.in. mojego ulubionego szprycera z różowego wina, lody chałwowe, które wymyśliłam miksując kolejny słoiczek tahini (gorąco polecam ten przepis!) i obłędne semifreddo z bezami i wiśnią – całą foremkę trzy osoby zjadły w pół godziny…
Kiedy wymyślałam przepisy do sesji „Wielki chłód”, za oknem panował nie lada chłód, więc musiałam sobie wyobrazić, że siedzę na rozgrzanym do czerwoności tarasie, żar leje się z nieba, a ja szukam ochłodzenia… Panujące na dworze zimno miało i swe dobre strony, bo dzięki niemu łatwiej było mi robić zdjęcia lodów, bo te wolniej się topiły.

 

 

W tym numerze zrobiłam również dwa rodzaje carpaccio, moje ulubione to carpaccio cukiniowe z wersji mini.

Mam nadzieję, że któryś z przepisów Was zainspiruje!

PS Kończę relację ze spotkania „Gotujemy ProNature” w Choczewie. Mam tyle zdjęć pięknych potraw, że nie wiem, z czego wybierać 🙂