Brownie najlepsze
 Na dziś przygotowywałam wpis poświęcony kaszy jaglanej, ale w taki dzień potrzeba czegoś więcej niż kremowej jaglanki. Potrzeba ciepłego koca, pod który można się schować i przeczekać złe czasy, kota, który wskoczy na kolana i pocieszy mruczeniem, kieliszka czerwonego wina albo dużej porcji czekolady, która zmiecie z powierzchni ziemi wszystkie smutki, wysuszy pluchę, rozwieje szarość, zdmuchnie głupotę… Po prostu poprawi nastrój.
Jedną z wielkich miłośniczek czekolady była Audrey Hepburn. Odkąd przeczytałam opowieść o gotowaniu Audrey autorstwa jej syna, Luca Dottiego („Audrey w domu. Wspomnienia o mojej mamie”, Wyd. Literackie) miałam ochotę upiec jej ulubione ciasto czekoladowe. Ciekawiło mnie, czy Audrey lubiła ciężkie, lepkie brownies czy może raczej lżejsze, biszkoptowe wypieki z dodatkiem czekolady? Odpowiedź, która wyskoczyła z piekarnika, była zaskakująca, bo okazało się, że ciasto czekoladowe Audrey to idealne połączenie tych dwóch rodzajów wypieków.
To już piąty listopad, w którym dzielę się z Wami moimi inspiracjami! Zaczęłam w 2011 roku – wtedy to lubiłam takie rzeczy, w 2012 takie, w 2013 takie (w 2014 miałam przerwę), zaś w 2015 takie. Wszystkie wpisy z cyklu „Lubię”, w których dzielę się moimi inspiracjami, znajdziecie tutaj. Dzisiaj zapraszam Was na kolejną porcję lubisiów (linki do stron wyświetlają się po najechaniu kursorem na ich nazwę, na niebiesko).
Wegan Nerd, White Plate, Lubię gotować - książki kulinarne.
Fot.: wyd. Septem, wyd. NK, wyd. Zwierciadło;
1. Zapowiedzi książek kulinarnych moich ulubionych blogerek!

Nie mogę się doczekać, kiedy na mojej półce pojawi się książka:
– Moniki Waleckiej, „Opowiadania drewnianego stołu”, wyd. Septem,
– Alicji Rokickiej, „Wegan nerd”, wyd. Nasza Księgarnia,

– Elizy Mórawskiej, „Na zdrowie”, wyd. Zwierciadło.

2. Once upon a tie. Czyli kolekcja pięknych muszek. Najbardziej podobają mi się te wełniane.
Salsefia, skorzonera, wężymord
Maria Ochorowicz-Monatowa, „Uniwersalna książka kucharska”, 1937 r.;

Jesienią pojawia się w sklepach niepozorny korzeń – skorzonera. Ubrudzony ziemią, czarny, nie zachęca do kupna, ale skusiłam się na niego, bo niejednokrotnie widywałam go w przedwojennych książkach kucharskich. Na paczce, którą przyniosłam, widniał napis: „skorzonera, salsefia”, co nie jest do końca zgodne z prawdą, bo to dwa różne, acz podobne do siebie korzenie.

Również w niektórych starych książkach kucharskich określenie salsefia i skorzonera stosowane jest naprzemiennie. Maria Ochorowicz-Monatowa w „Uniwersalnej książce kucharskiej” (1937 r.), pisze: salsefja w smaku zbliżona jest do szparagów; jessto zimowa jarzyna, którą dostać można na targach. Tymczasem skorzonera, inaczej czarne korzonki, wężymord albo szparagi zimowe, ma proste korzenie o czarnej skórce i białym wnętrzu. Salsefia, którą w starych książkach kucharskich określa się też jako korzonki owsiane, ma jaśniejsze, zwężające się korzenie (w środku też jest jasna)  – nieco przypomina pietruszkę. Nieporozumienia w nazewnictwie wynikają zapewne z faktu, że skorzonera nazywana była również czarną salsefią. Tak czy siak, obydwa korzenie przygotowuje się w ten sam sposób.