Zabijcie mnie, ale dzisiaj znów mam dla Was ziemniaki. Jest to przepis z grupy awaryjnych: co ugotować, gdy w domu prawie nie ma nic do jedzenia, a siły na gotowanie znikome albo żadne. Przyznam szczerze, że moje ostatnie miesiące to ciąg awaryjnych receptur, przetykany gdzieniegdzie jedzeniem w bistrach, restauracjach i barach mlecznych.
Przyczynę mojej kulinarnej niedyspozycji zdradziłam już na Instagramie (klik), ale tym, którzy tam nie zaglądają, wyjaśniam: za kilka miesięcy powiększy nam się rodzina. Okres jesienno-zimowy był dla mnie bardzo trudny, a jedzenie kojarzyło się wyłącznie z pasmem dolegliwości. Nie miałam siły na gotowanie, a ciało buntowało się przeciwko wielu pokarmom. Pomijając długie i męczące mdłości, dopadały mnie chwilowe miłostki kulinarne – jednego dnia łapała mnie nieodparta ochota na awokado, jadłam je trzy dni z rzędu, przy czym czwartego nadchodził całkowity wstręt i obrzydzenie do tego produktu. W ten sposób wypadło mi z diety mnóstwo produktów, w pewnym momencie w zasadzie nie miałam czego jeść poza kremową zupą pomidorową z domowym makaronem. Co ciekawe, było jedno niegasnące pragnienie: chipsy solone! Starałam się sięgać po nie rzadko, ale nie mogłam się im oprzeć.
Ale przecież ja nie o tym chciałam. Miało być o awaryjnym jedzeniu – macie takie? Na pewno! Moja lista awaryjnych obiadów obejmuje głównie potrawy, które robią się „same” w nie więcej niż 20-30 minut, składają się z kilku składników, które mam pod ręką. Wygląda to mniej więcej tak:
- spaghetti z sosem pomidorowym z parmezanem
- zupa fakes (klik) albo uproszczona jej wersja, czyli soczewica w pomidorach
- szybka pomidorowa na maśle, ze śmietanką i makaronem
- pieczone warzywa z winegretem (przygotowanie zajmuje maks. 10 minut, potem tylko pieczenie) – klik
- ziemniaki w mundurkach z masłem albo twarogiem
- zupa z zielonego groszku – klik, bo zawsze mam zapas kuleczek w zamrażarce
- naleśniki z dżemem (czasochłonne, ale awaryjne, kiedy prawe nic nie ma w lodówce) – da się je zrobić nawet bez jajek, np. te dyniowe – klik.
Dzisiaj mam dla Was danie, które doskonale pasuje do powyższej listy – ziemniaki curry. Przepis zobaczyłam kiedyś u Liski, a przypomniała mi go koleżanka, która wiedziała, że wiodę teraz smutnawy żywot kanapowca bez siły na większe wybryki w kuchni. I nadszedł dzień, gdy ziemniaczki uratowały mi obiad. W lodówce, nie licząc kilku słoików, był kefir, a w koszyku warzywnym kilka ziemniaków i cebula. Iście przednówkowa bieda! Ale wtedy właśnie przypomniałam sobie o nich przypomniałam. Oto i one, pyszne z kefirem albo zsiadłym mlekiem, złote jak słońce, którego niedobory gnębią nas już od listopada, proste i bezpretensjonalne, w sam raz dla zdesperowanych kanapowców – ziemniaki curry.
To przepis na jedną rękę, a więcej dań z tego cyklu znajdziecie tutaj – klik.
AWARYJNE ZIEMNIAKI CURRY
- kilka ziemniaków (typ A – sałatkowe lub B – uniwersalne)
- 1 średnia cebula
- 1 łyżka klarowanego masła
- 1 łyżeczka curry w proszku
- sól i pieprz do smaku
Umyte, obrane (lub nie) ziemniaki kroję na plastry grubości 0,5-1 cm. Obraną cebulę kroję na ćwiartki lub grube plastry. Na patelni o grubym dnie rozgrzewam masło i wrzucam na nie ziemniaki i cebulę, mieszam z curry, solę. Podsmażam je na malutkim ogniu ok. 20 minut – jeśli są cieńsze, 40 minut – jeśli są grubsze. W trakcie duszenia 2-3 razy je mieszam.
Ziemniaczki podaję z kefirem lub zsiadłym mlekiem.
Uwagi:
- Przepis od Liski – klik.
- Ziemniaki są złociste, aromatyczne, a cebulka skarmelizowana i słodka. Ważne, by ziemniaki dochodziły na naprawdę małym ogniu. Jeśli wydaje się Wam, że trwa to dłużej niż powinno, można do nich dolać nieco wody.
Za ziemniaki na pewno nie zabiję XD. Dla mnie idealnie 🙂 Jak są ciastka, ciasta i ciasteczka przeplatane tortami, to mniej się cieszę 🙂 fajnie by było, gdyby pojawiła się znowu jakaś zupka, bo większość z Twoich przepisów, to żelazne pozycje w moim repertuarze.
bardzo dziękuję za ziemniaczaną wyrozumiałość 😉 A co co zup – jak miło to czytać! Mam w zanadrzu jeden przepis z fotami, w tym tygodniu powinnam już opublikować 🙂
Jeny, jakie to dobre! Biorę dokładkę!
Bardzo się cieszę! 🙂
Ach, no i dziś była powtórka! Wczoraj z jogurtem posypanym koperkiem, dziś z kapustą kiszoną 😉 W pierwszej ciąży, miałam długo ochotę jedynie na frytki! W drugiej było gorzej, bo trzeba było zdrowo gotować dla starszej. Powodzenia 🙂
Super! A jeśli chodzi o frytki, to obydwie ciąże i miłość niegasnąca 😉 Nie wiem, o co chodzi. Chociaż ja frytki i bez ciąży uwielbiam.
Ja też! Choć to mało popularne ostatnio 😉