Po pokoju obija się cisza.
Raz, dwa, trzy, liczę sekundy, które nieubłaganie prą naprzód. Cztery, pięć, sześć, zastanawiam się, czemu tkwię w bezruchu, jak metalowa wieża Eiffela na parapecie, czemu nie daję się wessać w wir pracy… Tyle rzeczy do zrobienia, a ja zastygłam i słucham ciszy. Siedem osiem, dziewięć. Jak miło tkwić w gęstej niemocy, sączyć herbatę i zliczać sekundy.
Dziesięć. Czas udać się do kuchni. Pasztet już chyba się upiekł.
2 małe cebule 4 ząbki czosnku 1 puszka czerwonej fasoli 500 g ciecierzycy z puszki (lub suszonej, po całonocnym moczeniu i ok. 40 minutowym gotowaniu) 1 mała pietruszka, pokrojona w plasterki 2 małe marchewki, pokrojone w plasterki 3 jajka 2 łyżeczki harissy (można zastąpić słodką czerwoną papryką) 1 łyżeczka suszonego tymianku 2 łyżeczki czarnuszki 1 łyżka oliwy sól i pieprz
Na patelni rozgrzewam oliwę, wrzucam marchewki i pietruszkę. Duszę warzywa, aż zmiękną. Następnie dodaję do nich posiekaną drobno cebulę oraz zmiażdżony czosnek i podsmażam, aż cebula się zeszkli.
W misce mieszam ciecierzycę, fasolę, pietruszkę, marchewki i podsmażony czosnek z cebulą. Miksuję składniki, pozostawiając gdzieniegdzie niezmielone fragmenty. Następnie dodaję przyprawy, jajka i dokładnie mieszam masę.
Przekładam masę do keksówki i piekę w 180 st. C. przez ok. 1 godzinę.
Uwagi:
2. Pasztet smakuje bardzo fajnie, dla mnie – miłośniczki majonezu- najlepiej się go jadło właśnie z łyżeczką tegoż.
Tym, którzy nie lubią czarnuszki, proponuję wrzucić do pasztetu uprażony na patelni kumin. Harissę można zastąpić słodką papryką albo w ogóle zaszaleć i wkruszyć do pasztetu płatki chili – ma być ostro, wyraziście i ze smakiem! Ciecierzyca i fasola lubią wyraźne dodatki.
3. Myślę, że ten pasztet również będzie się ładnie prezentował na wielkanocnym stole 🙂
Jaki piękny ten kolaż, Aniu! Ten mix beżów i niebieskiego. Lubię te naczynia, moi rodzice przywieźli jest z podróży poślubnej do Bułgarii:)
I czasem też tak zastygam, a czas płynie…
Aniu ponieważ masz taki smakowy pasztet, ja nie mam NIC do jedzenia oprócz jajka na twardo, jest mi smutno bo Dawid pojechał, wsiadam na miotłę i lecę do Ciebie 🙂
Mogę?
Ania, a ja się przymierzam do poprzedniego a tu… juz następny:) Ten fajny, ale… i tak wolę ten wilgotny.
Niebo było u mnie podobne, ale pod koniec pokazało się słońce:) I Tobie go życzę. Jutro:)
Aniu wspaniały pasztet. A czasem trzeba nie robić nic, by z podwójną siłą i chęcią stawić czoła obowiązkom.
Pozdrawiam Aniu 🙂
Właśnie wyjęłam chlebek bananowy z piekarnika. Zaraz wstawiam pasztet – ten z zielonej soczewicy. A tu proszę następny przepis do wypróbowania. MUSZE kupić drugą keksówkę!
Gniewne niebo powiadasz? Hmmm. Ja nie lubie tej calej zmiany czasu wybija mnie z rytmu. I kto by pomyslal, ze rok temu…byl taki wazny dzien.
A pasztety takie popelniam rozne rozne, fasole zniesie wszystko
pasztetowo Truskawko u Ciebie ostatnio, mam wielką chęcią na ten z soczewicy, i jak starczy czasu i miejsca w brzuszku na takowy to zrobię na bank 😉
ps. paschy jednak nie będzie, może za rok…
Ciekawy. To może ja też coś z nim pokombinuję. Nie lubię suchych pasztetów, muszę pomyśleć o czymś jeszcze. 🙂 . Czarnuszka bardzo mi smakuje na pieczywie, czy jako dodatek do sera, nie mam pojęcia, jak by mi smakowała w pasztecie. piekłam zimą chleb przodków, taki ździebko piernikowy, właśnie z nią, bardzo mi nie smakował ten związek. :-)No, ale co ma piernik do wiatraka, pasztet moze dobrze smakować. nie mam pojęcia, ale zrobię z kuminem. :-)) Przyszła wiosna i już mam ochote na wegetarianizm. Zimą nie daję rady, chodze głodna i zziębnięta bez miesa, a teraz takie warzywne pasztety, itd. baaaardzo mi smakują. Ten z soczewicą był pyszny, nawet przed upieczeniem. ;-)))
Całusy :-))
Piękne zdjecia. Bardzo je lubię. Twój blog najpierw dokładnie oglądam, a potem dopiero czytam. :-))
dobry wieczor…Tesse cenie chyba najbardziej ze wszyskich felietonistow Kuchni… Podoba mi sie ten dodatek czarnuszki – bardzo lubie czarnuszke, zawsze przywoze ja z Polski, gdyz tutaj nie widzialam (a byc moze, ze nie szukalam dokladnie 🙂 zdjecia gniewne bardzo :). milego wieczoru.
Ania, z czarnuszką.. Musi być pycha! Zapisuję na po Świętach do zrobienia, koniecznie! Zdjęcia piękne.. :-)))
Oj, Ty to zawsze zaskakujesz propozycjami 🙂
Taki pasztet to teraz idealna propozycja, na Swieta. Nigy nie robilam i to raczej domena Polowka ale moze kiedys sprobuje.
Wyglada kuszaco!
Chętnie bym spróbowała takiego pysznego pasztetu:)))
Miłego dnia Aniu!:)
Teraz ja zastygłam…
patrzę, podziwiam, się zachwycam…
i tak sobie jeszcze chwilę w tym swoich zachwyto_zastygnięciu pozwolę zostać…
A mnie dzis od rana dopadla taka niemoc. Mam tyle do zrobienia i nic mi sie nie chce.
Za to na Twoj pasztet to bym sie wybrala w droge.
to musi być pyszne!!!
cudne zdjęcia!
🙂
E.
Z płątkami chili chetnie 🙂 na pewno bedzie mi smakował 🙂
Moje umiejętności kulinarne na pewno nie pozwolą mi choćby na próbę ugotowanie takieeeego pasztetu.. ale zawszę mogę sobie u ciebie popatrzeć..hihi..
Piękne foty Aniu!
wygląda przeapatycznie! Przede mną chyba jeszcze długa droga zanim zdecyduję się na zrobienie pasztetu 🙂
Pozdrawiam!
Oj tak, z dnia na dzień coraz więcej gniewu w niebie… Ale to nic. Przejdzie. Podobno już za niedługo ma być 22 stopnie…
Pasztet ciekawy. Ale najpierw w kolejce czeka ten z soczewicy…
Pozdrawiam! 🙂
Anus, wykonczysz mnie tymi pasztetami! I co myslisz, ze na taki jasny z czarnuszka nie mam ochoty? 🙂 No bede myslec, cos czuje ze 2 to za duzo… 3-cie zdjecie, a wlasciewie kompozycja zdejciowa jest piekna, ach te krople…
:*
PS. Pasche to juz nawet chyba wiem jaka zrobimy, myslalam o Kreglickiej ale z Twoim pomyslem, ciekawe co na to powiesz 🙂
Fajnie masz! Odliczasz do dziesięciu i piekło wydaje pasztet! Gdzie można kupić takie ustrojstwo? ;)))
Oj gniewne.
Ale czasem lubię, kiedy jest gniewne. Bo ono tam – a ja tu. W ciepełku, bezpieczna 🙂
Zastygnąć w ciszy – pełne uroku i magii.
Chwila samotności z własnymi myślami. Dla tych, co samotności się już tak bardzo nie boją.
Kolejny pasztet? Oczywiście!
Śpij dobrze Aniu 🙂
M.
Aniu jestem pod wrazeniem Twoich przepisow na pasztety 🙂
Lubie takie bezmiesne.
Zdjecia piekne choc pochmurne 🙂
Wspaniały pomysł na nowy smak pasztetu. W zasadzie ten przepis można dowolnie modyfikować.
Bardzo klimatycznie 🙂 Lubię i czarnuszkę i kminek. I kmin też. To coś dla mnie.
Znam te okropnie długie sekundy czekania, aż się upiecze. Ja tak mam, szczególnie jeśli robię coś nowego, że chociaż czas pieczenia jest czasem wolnym, to tak naprawdę wcale nim nie jest, bo i tak moja podświadomość ciąży w kierunku piekarnika. A pasztet mi się podoba, bo… zakłada fasolę i ciecierzycę z puszki. Przygotowania wydłużone o ich namaczanie i gotowanie przy wzięciu pod uwagę męczących skłonności mojej podświadomości 😉 wydają się wiecznością. Myślę, że wypróbuję, choć już pewnie po świętach.
Aniu, ten pasztet i ta pascha z poprzedniej notki wbiły mnie w podłogę – ale pyszne święta się u Ciebie zapowiadają 🙂 I ten nastrój – jak zawsze – taki ulotny i lekki, a jednocześnie taki tu i teraz – wspaniale się Ciebie czyta 🙂
Jutro zabieram się za pieczenie pasztetu. Skoro jest suchy, myślisz, że pieczenie w kąpieli wodnej mogłoby pomóc? Nie wiem czy czegoś w ten sposób nie zepsuje, ale może warto spróbować?
Właśnie wyjęłam pasztet z piekarnika. Zapach czarnuszki roznosił się po całej kuchni.Dzięki Tobie odkryłam co tak bardzo smakowało mi w pewnym chlebie 🙂 Pasztet jest świetny a z chrzanem wprost genialny 🙂
Anonimowy, strrrrasznie się cieszę, ze Ci posmakował 🙂 Prawda, że chrzan ładnie się komponuje z tym pasztetem? :)))