Na początku studiów (koszulka z juwenaliów, którą noszę do dzisiaj, przypomina mi bolesny fakt, że działo się to ponad 10 lat temu) mieszkałam nieopodal ryneczku oliwskiego. To było wspaniałe, bo w każdej chwili mogłam się wybrać po świeże warzywa i owoce. Na Morenie, gdzie teraz mieszkam, brakuje mi targu, możliwości wyskoczenia po pyszne malinówki albo cukinie sprzedawane przez działkowicza w słomkowym kapeluszu. Zamiast tego mam do dyspozycji dobrze zaopatrzony warzywniak. No ale to tylko warzywniak, nigdy nie zastąpi targu.
Na targ jeżdżę uzbrojona w ikeowski koszyk na kółkach, taki „babciowy” i najlepszy na zakupy. Moje ulubione targowisko to to w Gdańsku Wrzeszczu (klik), które działa we wtorki, czwartki i niedziele. Zawsze, gdy na Instagramie (klik) pokazuję strzępki z wypraw, obserwatorzy rzucają pytaniami gdzie tak tanio?!, a ja z radością polecam tę miejscówkę. Targowe ceny są co najmniej o połowę niższe od tych z warzywniaka, ostatnio kupiłam trzy kilogramy czarnej porzeczki, 1 kg za 4 złote, pani kochana. Z tejże porzeczki, pani kochana, galaretkę zrobiłam (przepis tu – klik).
Każda wyprawa na targ to luźna lista rzeczy do kupienia w głowie, bo ciężko przewidzieć, czy są już dobre morele, czy czereśnie się nie skończyły albo czy upoluję kwiaty cukinii. Zawsze muszę przemyśleć to od strony technicznej – ciężkie rzeczy na spód, potem coraz lżej i delikatniej. Podczas takich szarad zapomniałam ostatnio kupić pomidory, bo delikatne malinówki miały pójść na wierzch, a ja radośnie wróciłam do domu. Musiałam zadowolić się drogimi zamiennikami z warzywniaka.
Czasem oprócz warzyw i owoców kupujemy jajka i pieczywo, a Tomek stoi w kolejce po sardelki, które sprzedaje w okienku miła staruszka (na oko osiemdziesiąt lat). Ja lubię zajrzeć do działu ze starociami, a czasem wpadnie mi w oczy fajny ciuch na stanowisku z odzieżą używaną (zimą upolowałam tam śliczny sweter).
Wracając do zakupów warzywnych – ostatnio obkupiłam się w bakłażany, cukinie i papryki (pomidory dokupione w warzywniaku). Przez tydzień jedliśmy caponatę, bezmięsne leczo i ratatuja, czyli potrawy z różnych krajów, ale bliskie sobie smakowo. Ratatuj, którego przygotowałam, pochodzi z przepisu Rachel Khoo i robi się go naprawdę szybko.
RATATUJ (RATATOUILLE) RACHEL KHOO
- 1 ząbek czosnku, zmiażdzony
- 1 cebula, drobno posiekana
- kilka gałązek świeżego tymianku (lub 1 łyżeczka suszonego)
- 4 łyżki oliwy + dodatkowo oliwa do skropienia
- 1 średni bakłażan
- 1 średnia cukinia
- 2 czerwone papryki (lub 1 czerwona i 1 żółta)
- 6 średnich pomidorów, pokrojonych na ćwiartki.
- sól
- pieprz
- szczypta cukru
Rozgrzewam piekarnik do 180 st. C. Bakłażan, cukinię (w skórce), papryki kroję w cieniutkie plastry (ja robię to mandoliną).
Na dużej patelni rozgrzewam 2 łyżki oliwy, podsmażam czosnek z cebulą. Dodaję bakłażana (partiami) i delikatnie przesmażam z cebulką i czosnkiem. Po ok. 5 minutach mieszam wszystkie warzywa, oliwę, cukier, sól i pieprz, tymianek, wykładam na wyłożoną papierem do pieczenia blachę. Przykrywam folią aluminiową i piekę 1 godzinę, mieszając delikatnie całość 1-2 razy
Ratatuj najlepiej smakuje, gdy się przegryzie, następnego dnia. Przed podaniem skrapiam go oliwą, serwuję z pieczywem na ciepło lub na zimno.
Uwagi:
- przepis z małymi modyfikacjami od Rachel Khoo, z książki „Mała paryska kuchnia”.
- Im bardziej soczyste pomidory, tym wilgotniejszy ratatuj będzie. Jeśli nie lubicie dużo soków, wybierzcie bardziej mięsiste pomidory.
bez wątpienia będę go zjadł(a) ! :DD kiedy jakieś zdjęcia (relacje) z nowego-starego domu, bom ciekawa ? 🙂
Na razie dom zajęty przez mieszkańców, nie mam jak robić zdjęć. Relacje zacznę, jak ruszymy 🙂 No chyba że wczesniej zrobię mały wpis na podstawie tego, co zastałam na miejscu. Mam zdjęcia i jakoś o nich zapomniałam…