Książki kulinarne z okresu PRL-u to skarbnica pomysłów na zero waste po polsku. W każdej z nich znajdziecie przepisy na oszczędne, rozsądne wykorzystanie produktów i pomysłowe podejście do resztek. Dzisiaj zabieram Was do krainy szampana z serwatki i mazurków z nadzieniem z zakalca, zapnijcie pasy!
Zapraszam Was do lektury drugiego wpisu z cyklu zero waste po polsku 😉 Pierwszy wpis znajdziecie tutaj – klik.
Jeśli kiedyś powstanie kanon książek poświęconych zero waste po polsku, będę wnioskować o umieszczenie w nim dwóch pozycji: „W mojej kuchni nic się nie marnuje” Anny Gasik (wyd. Watra, 1986 r.) i „Przepisów kulinarnych dla oszczędnej gospodyni” Jadwigi Łukasiak. Te niepozorne książeczki to mistrzostwo w kreatywnym podejściu do gotowania. Niekiedy propozycje autorek ocierają się o absurd i są podejrzane zdrowotnie, więc podczas lektury zalecam zachować zdrowy rozsądek, ale to właśnie te „smaczki” czynią lekturę jeszcze ciekawszą.
Oszczędne i racjonalne gospodarowanie deficytowymi produktami spożywczymi, zapobieganie marnotrawstwu w kuchni, rozsądne wykorzystanie wszelkich pozostałości i resztek żywności- to dziś umiejętności ogromnie przydatne w codziennym prowadzeniu domu – pisze we wstępie Anna Gasik, a ja pod tymi słowami się podpisuję. Przepisy w „W mojej kuchni nic się nie marnuje” dzielą się na dwa rozdziały: „Wykorzystanie produktów gorszej jakości” i „Wykorzystanie małej ilości produktów”. Ta lektura trzyma w napięciu lepiej niż kryminały Agaty Christie.
Oto pomysły na wykorzystanie resztek w kuchni wg A. Gasik:
1. .Wykorzystanie wywaru po gotowaniu warzyw. Ugotowaliście właśnie kalafiora i sięgacie po garnek, by wylać wodę. Stop! Anna Gasik radzi: warto zastosować wywary do przyrządzania potraw. Najlepiej zlać je do słoja, ostudzić i przechowywać w chłodnym miejscu. Używać do wykończenia zup (jak najkrócej gotować) i sosów do sporządzania napojów zimnych. Przepis na napój z wywaru z kalafiorów lub fasolki szparagowej to woda po gotowaniu warzyw wymieszana z koncentratem pomidorowym i drobno posiekaną zieleniną. Na następnej stronie jest też przepis na zacierkę na wywarze z warzyw (okraszoną słoniną).
2. Wyschnięte ciasto to również wdzięczny temat do kulinarnych zabaw. Ja ze starego ciasta drożdżowego robię pyszne pain perdu (np. pomarańczowe), autorka podsunęła inne kreatywne pomysły na jego wykorzystanie:
- sucharki z ciasta: kroimy je w plasterki i suszymy 30 min. w 180 st. C.;
- szarlotka francuska: wyłożoną plastrami drożdżowego tortownicę wypełniamy podduszonymi jabłkami, przykrywamy pozostałymi plastrami ciasta i zapiekamy;
- piernik z zeschniętego ciasta: mój hicior! okruchy ciasta zalane mlekiem, wymieszane z jajkami, mąką, cukrem, sodą, przyprawą korzenną i upieczone; bardzo jestem ciekawa efektu i kiedyś podejmę się upieczenia tego ciasta;
- keks z zeschniętego ciasta;
- bajaderka z zeschniętego ciasta: jakże mogłoby jej zabraknąć!
- „kartofelki” z zeschniętego ciasta to trochę inne wcielenie bajaderek
- do tematu można podejść też ambitnie i przygotować tort waniliowy na spodzie z zeschniętego ciasta.
3. Zakalec to problem, który wydaje się być nie do przeskoczenia, jeśli nie ma w domu miłośników zakalców, ale i tu Anna Gasik przybywa z pomocą. Otóż kiedy przytrafi się Wam ta cukiernicza katastrofa, możecie zrobić:
- mazurek na kruchym spodzie z zakalcem: kruchy spód przygotowujemy zgodnie z przepisem na kruche ciasto (trzymając kciuki, by nie wyszedł zakalec, bo inaczej ciasto będzie podwójnie zakalcowe), smarujemy go marmoladą i posypujemy pokrojonym w kostkę zakalcem i lukrujemy; voila, gotowe!
- ciasto drożdżowe z zakalcem: zakalec robi tu za rodzynki, dlatego „bardzo odpowiedni jest zakalec z piernika, murzynka lub innego ciemnego ciasta”.
4. Zeschnięte pieczywo to temat, który większości z nas nie jest obcy, ale znalazłam kilka ciekawostek:
- placuszki z okruszyn chlebowych i bułki
- zupa „dziadowska” z chleba: z cebulą i słoniną
- tort z razowego chleba: ciasto przypominające pudding, na bazie jajek i czerstwego chleba przekładane masą maślano-wanilinową
- legumina z chleba i jabłek: to zapiekane warstwy chleba skropionego śmietanką przykryte jabłkami z rodzynkami.
5. Serwatka to już w naszych czasach rzadkość i bardzo pożądany składnik. Ale jeśli robicie domowy twaróg, jesteście szczęśliwcami, bo możecie przygotować:
- napój żniwiarzy: serwatka z dodatkiem ogórka i koperku
- przeróżne koktajle: miksując owoce z serwatką
- napój z serwatki i soku z kiszonych ogórków: to propozycja dla ludzi o silnych nerwach, tfu, kiszkach!
- zupę pomidorową, barszcz biały, botwinkę na serwatce
- chleb pszenny na serwatce (drożdżowy)
i last, but zdecydowanie not least:
- szampan z serwatki na drożdżach, z rodzynkami i skórką pomarańczową!
6. Obierki jabłkowe ze zdrowych, nie zagrzybionych jabłek to dobry materiał na:
- herbatkę zimową
- ocet
- kwas owocowy: sfermentowany napój na drożdżach i cukrze.
7. Ostatniego punktu nie traktujcie jako inspirację, a jako ciekawostkę. Rzecz będzie o pleśniejącym i fermentującym dżemie i innych psujących się przetworach. Z nimi nie można kombinować i trzeba je wyrzucić, a rady Anny Gasik potraktować jako archeologiczną ciekawostkę. Autorka radzi, by (uwaga, trzymajcie się mocno):
- z fermentującego dżemu zrobić wino
- spleśniałe ogórki umyć, a zalewę przecedzić z pleśni i zagotować, zalewając nią ogórki, po czym je pasteryzować
- spleśniały kompot pozbawić pleśni i jak najszybciej zużyć.
I jeszcze prośba od Anny Gasik: autorka prosi Czytelników o uwagi na temat tej książeczki, przede wszystkim przydatności zawartych w niej przepisów. Oczekuje również propozycji, jak zapobiegać na co dzień marnotrawstwu w kuchni w okresie kryzysu, który przeżywa kraj. Wszelkie uwagi i rady przekazujcie w komentarzach poniżej, postaram się przekazać autorce 😉 I czekam na Wasze pomysły na zero waste po polsku!
Takie pomysły to można znaleźć tylko w starych książkach kucharskich. Kiedyś bardziej dbało się o to, żeby nie wyrzucać jedzenia.
To prawda. Chociaż dzisiaj niektórzy znów wkaraczają na tę drogę.
A propos plesni na dzemach.. Pamietam ze w moim domu rodzinnym na porzadku dziennym bylo zebranie tej plesni lyzeczka, wyrzucenie jej i skonsumowanie rzeczonego dzemiku czy powidel. Normalna sprawa. Zyjemy, nikt na raka nie umarl (jeszcze:)) Oczywiscie teraz wyrzucam caly sloik a nawet boje sie jesc sery plesniowe bo plesniofobia zapanowala straszliwa na swiecie,
Ojej, znam to z autopsji 😉 Pamiętam wyrzucanie pleśni i zjadanie pozostałej części, jeśli pleśń była tylko na powierzchni… Tez żyjemy 😉 Ale co się człowiek świństwa najadł, to jego!
Ja ze starego chleba robię bułkę tartą, ale to chyba niezbyt odkrywcze, choć od kliku lat po prostu nie zdarzyło mi się kupić bułki tartej, więc jakby nie było… A z suchej bułki czy kromki można jeszcze zrobić grzankę francuską, całkiem niezłą, albo dodać rozmoczoną do mięsa mielonego na hamburgery. Ze starych ziemniaków robię gnocchi lub kopytka. Stare banany w czarnych skórkach – chlebek bananowy.
Pleśń – co cóż zależy ile jej jest 🙂 Też jeszcze żyję i mam się dobrze 🙂 Zapijam czerwonym winem wieczorami, haha 🙂 Staram się nic nie marnować, jakoś to ważne dla mnie i frajdę mi sprawia jak mi się uda do zera wykorzystać wszystko co mam w lodówce.
To prawda, wyzerowanie lodówki cieszy, bo to jednak wyzwanie. U mnie podobne wykorzystanie starszych produktów 🙂
Skórkę pozostałą po wyciśnięciu cytryny używam do pozbycia się zapachu ze słoików, które zostały opróżnione, a chcę je wykorzystać do czegoś innego. Niektóre zapachy są bardzo intensywne i ciężko się ich pozbyć nawet poprzez wyparzenie naczynia w zmywarce. Skórę po wyciśniętej cytrynie wkładam do słoika, zalewam wrzątkiem, zakręcam i zostawiam do wystudzenia. Bardzo skuteczny sposób.
Inny sposób to pomysł na wykorzystanie nieudanego nastawu wina. Zdarzyło mi się dwa razy, że zamiast wina wyszedł mi ocet, a niestety w kuchni nie używam go aż tyle, aby zużyć ilości z kilkunastolitrowego gąsiora. Dlatego nadwyżki octu wykorzystuję jako płyn do płukania tkanin podczas prania. Dodaje kilka kropli dowolnego olejku eterycznego, aby ubrania ładnie pachniały przy rozwieszaniu. Podobno ocet ma świetne oddziaływanie na odzież, zabija bakterie, zmiękcza tkaniny, nie jest szkodliwy dla koloru ubrań ani dla ich faktury.
Z mięsa pozostałego z rosołu robię pierogi, krokiety, paszteciki drożdżowe lub pasztet.
Z pestki awokado robię naturalny peeling do ciała (trzeba ją obrać z brązowej skórki, pokroić na kawałki, wysuszyć i zblendować), tak samo wykorzystuje duży po kawie, wystarczy dodać do nich łyżkę oliwy i grubej soli lub cukru.
Fusy*
Nigdy nie próbowałam płukania octem! Super sposoby zero waste 🙂
Spleśniałe dżemy i kompoty zamieniamy w samogon 🙂
Interesująco 😉
Jest jeszcze jeden prosty sposób na resztki – piesek! Chociaż muszę przyznać, że spleśniałym dżemikiem to jednak bym go nie nakarmiła…
Oj zdecydowanie spleśniały dżem tylko do wyrzucenia 🙂
Bardzo, bardzo fajny i potrzebny wpis! Od kiedy pamiętam toczę z moją mamą batalie o takie właśnie podejście do jedzenia. Ciężko mi się patrzy na pełną lodówkę, w której część produktów jest już dawno do wyrzucenia, a reszta balansuje na granicy. Wykorzystuję wtedy wszystkie swoje pomysły i robię „porządki”. Ale to syzyfowa praca. Po miesiącu lodówka znów jest pełna, za to ja mam pełne pole do popisu. Nie rozumiem z czego to wynika. Wygląda na jakieś zachłyśnięcie się rzeczywistością, w której wszystko można mieć, o każdej porze, w dowolnych ilościach. Jakby kierował nią strach, potrzeba kupowania na zapas na wspomnienie PRL-owskich kolejek.
Sama urodziłam się chwilę po upadku komunizmu, ale chyba przez okropne opowieści mojej babci z czasów wojny o głodzie i poszukiwaniu jedzenia powstała we mnie taka świadomość, która nie pozwala mi marnować nawet kawałka chleba.
Podobnie staram się podchodzić do kwestii odpadów, choć tu jeszcze zdarzają mi się małe grzeszki.
Dziękuję! Ciekawe, że to Ty z mamą toczysz o to batalie, nie na odwrót. Malutkimi krokami do pełnej świadomości otoczenia! A kwestia śmieci to dla mnie najcieższa sprawa, ciężko ograniczyć ich ilość, pozostaje mądra segregacja…
Genialny post! Na blogu też mam kilka pomysłów na zero waste w kuchni!
Dziękuję 🙂