Marzec zawsze cieszy, bo wiosna czai się tuż za rogiem. W tym roku mało było w nas radości, bo przypałętała się do nas choroba i wymęczyła każde z nas. Co jest gorsze od chorego dziecka? Chore dziecko, kiedy chorują rodzice. Nie wiem, jak znieśliśmy ostatnie tygodnie, ale udało się! Choroba najmocniej przykleiła się do mnie, do teraz odczuwam jej skutki i nie czuję się najlepiej. Żal mi straconych dni, godzin spędzonych na kanapie na gapieniu się w sufit. Jakoś w dzieciństwie, z mamusią obok, fajniej się chorowało. Teraz, gdy jest się mamusią, ciężko skupić się na pokonaniu choroby, gdy rzeczywistość domaga się wykonywania codziennych obowiązków.
Ale właściwie nie o tym chciałam pisać. Gdy nieco doszłam do siebie, zrobiłam rachunek sumienia, z którego wynika, że choroba to logiczne następstwo moich ostatnich poczynań. Chociaż w mojej kuchni zawsze jest pełno warzyw i owoców, raczej niewiele słodkości, a mięso pojawia się sporadycznie, ostatnimi czasy wszystko stanęło na głowie. Znudzona dostępnymi warzywami (marchewki, buraki, pietruszka, ziemniaki, kiszonki… ileż można?), jakoś zaczęłam ich unikać. Z owocami też słabo, ja podjadam jabłka, ale najwięcej u nas obecnie bananów. Złapała mnie za to ochota na słodkości, mimo że od ciąży miałam ochotę jedynie na lody. Ale od kilku miesięcy mam niegasnące pragnienie na słodkiego i zauważam, że ono narasta. Podobnie z mięsem – kiedyś gotowałam niemal bezmięsnie, ale od kiedy jest Oluś, wprowadziłam je do menu, a co za tym idzie, sama je jem częściej (2-3 razy w tygodniu). I jeszcze kilka miesięcy temu spędzałam codziennie średnio 2 godziny na spacerze, teraz bywają dni, że w ogóle nie spacerujemy, o innej formie ruchu nie wspominając. Jeszcze kilka miesięcy temu wypijałam na czczo wodę z miodem i sokiem z cytryny, a potem zarzuciłam ten zwyczaj bez powodu. Czuję się zmęczona i zwalałam wszystko na przesilenie wiosenne, ale po złożeniu wszystkich powyższych elementów uświadomiłam sobie, że przesilenie wiosenne to tylko wymówka.
Jako że jestem racjonalną jednostką i nie lubię rzucać słów na wiatr, nie usłyszycie ode mnie radykalnych haseł. Od jutra detox cukrowy, od jutra głodówka, od jutra dieta sokowa, od jutra precz z chlebem, od jutra pa pa ziemniaki, od jutra tylko jarmuż, o nie, nie ze mną te numery. Wyrosłam już z rzucania się w wir diet i ćwiczeń, by po dwóch tygodniach poddawać się na widok czekoladowego ciasta i zarzucać zdrowotne rygory. Dzisiaj chcę po prostu wrócić na właściwe tory żywieniowe, co powinno być łatwiejsze o tej porze roku. Coraz więcej warzyw, coraz więcej słońca, dnia, ciepła, zaraz wyciągnę rower i będzie tylko lepiej.
Powyższe przemyślenia wzmocnił mój ostatni nabytek książkowy. Na pewno ją znacie, bo często i gęsto pojawiała się na Instagramie (miejmy nadzieję, że ze względu na treść, nie ładną okładkę). Mowa o „Food pharmacy” (autorki: Lina Nertby Aurell i Mia Clase, Wydawnictwo Otwarte), pięknie wydanej i przystępnie napisanej pozycji o wpływie diety na zdrowie. Brzmi banalnie, ale to solidna porcja wiedzy przekazana w dawce przyswajalnej dla niespecjalnie zainteresowanego tematem zdrowego żywienia śmiertelnika (czytaj: idealna dla mnie). W skrócie rzecz jest o tym, jak dopieszczać dobre bakterie znajdujące się w jelicie grubym, a w dalszej perspektywie – jak unikać chorób poprzez właściwą dietę. Ale uwaga: jest tu mało przepisów (za mało jak dla mnie) i jeśli wcześniej interesowaliście się tą tematyką, książka może być zbyt oczywista. Chętnie wyrzuciłabym z niej też scenki rodzajowe i zbędne dialogi autorek, ale domyślam się, że miały one nadać całości lekkości.
W książce podoba mi się brak nachalności i radykalizmu – nie lubię, jak ktoś pisze o morderczym glutenie, trującym mleku i cukrze, który zaprowadzi do grobu. w „Food pharmacy” znajdziecie pomysły na zdrowe jedzenie, kluczowe dla zdrowia składniki i wyjaśnienie, dlaczego akurat jarmuż jest taki cacy, a drożdżówka jednak nie. Co ciekawe, znalazłam tu wytłumaczenie jednej z moich ciążowych zachcianek – zajadania zimnych ugotowanych ziemniaków albo miłości do zielonych bananów.
Dzisiaj chciałam się z Wami podzielić przepisem na niezwykłą granolę z „Food pharmacy”. Nie mam zamiaru rezygnować z ukochanej granoli z oliwą od Nigelli Lawson (klik) czy drugiej ukochanej – z miechunką (klik) – nie oszukujmy się – ta po prostu nie jest tak dobra, za to z pewnością zdrowsza (brak cukru, dodatek kaszy gryczanej). Świetnie smakuje z jogurtem i syropem klonowym, a także jako posypka do wytrawnych potraw – sałatek, makaronów, zup. Nazwałam ją kaszola, bo to w końcu coś innego od granoli 🙂
KASZOLA CZYLI GRANOLA Z KASZĄ Z FOOD PHARMACY
- 100 g kaszy gryczanej
- 50 g pestek dyni
- 30 g rozgniecionych ziaren lnu
- 30 g wiórek kokosowych
- 65 g posiekanych migdałów
- 65 g posiekanych orzechów włoskich
- 2 łyżeczki mielonego cynamonu
- 2 łyżeczki mielonego kardamonu
- 3 łyżki oleju kokosowego, roztopionego
Kaszę gryczaną zalewam wodą i namaczam przez 30 minut. Odcedzam i mieszam z pozostałymi składnikami. Wykładam na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Piekę 3-5 godzin w 70 st. C. Co godzinę mieszam zawartość blachy.
Ciekawa jestem, o co chodzi z tymi ziemniakami! Wczoraj, podjadając takie zimne, ugotowane ziemniaczki stwierdziłam, że jest to dla mnie przyjemność z gatunku „pierwszy kęs ciepłego ciasta lub bułki”. Wiem tylko, że w takiej postaci mają niski indeks glikemiczny, a generalnie to są bardzo zdrowe 🙂
http://www.kuchnia-edukacyjna.com/2015/10/26/skrobia-oporna-czyli-dlaczego-warto-jesc-zimne-ziemniaki/ Tutaj temat rozwinięto 🙂
Linki do przepisów na te mniej święte 😉 granole nie działają. Co do warzyw w zimę – dla mnie problemem nie jest to, że warzywa są wciąż te same, tylko to, że jedząc je wiem, że tak naprawdę nie mają w sobie tyle wartości odżywczych, ile powinny mieć. To nie są prawdziwe warzywa, które dostarczą wszystkich witamin. Mam wrażenie, że robią więcej szkody niż pożytku. A już na pewno jest to prawdziwe o parszywej dwunastce, ale to cały rok. Niestety sama jeszcze nie wymyśliłam, jak poradzić sobie z tym problemem. Myślę, że dobrym pomysłem jest zrobienie jak największej ilości słoików z tymi prawdziwymi warzywami i owocami i zamknięcie witaminek na zimę.
Okazało się, że jeszcze nie umiem wklejać linków w WordPressie 😉 Już to zmieniam, naprawiam!
Przeglądałam ostatnio tę książkę w księgarni i chyba ją kupię w ramach wprowadzania prozdrowotnych nawyków w kuchni 🙂 Ostatnio założyliśmy filtr do wody pod zlewem właśnie w ramach tych prozdrowotnych rozwiązań. Mamy też dostawcę zdrowych warzyw, już niedługo będą zdrowe warzywne nowalijki :)))
Książka fajna, a polecam kupić ją na Aros.pl, tam jest najtaniej.
Zrobiłam granolę według przepisu, tylko niech ktoś mi powie jak to jeść, przecież zęby można połamać ma tej kaszy, wam to nie przeszkadza? W smaku jest na prawdę dobra ale ta kasza to masakra a moczyłam je 30min albo więcej
To chyba tak ma być 🙁 Ja też miałam wrażenie, że jest za twarda, chyba nie ma jej jak zmiękczyć niestety.